Igor Zalewski w którymś z ostatnich numerów dziennika "Polska" zamieścił interesujacy felieton, w którym opisywał biografię Wellingtona jaką raczył był popełnić Christopher Hibbert. Biografię, która pomnikową dla Anglików postać odbrązawia przedstawia jako z jednej strony twórcę historii a z drugiej bezdusznego dziwkarza mawiajacego do żony w obecności synów "...zrób coś z tą siwizną..."
Publicyście "Polski" przykład biografii Wellingtona służy do porównania z glośnymi w Polsce (już bez cudzysłowu) biografiami (lub "przyczynkami do biografii" jak sądzę) Wałęsy i Kapuścińskiego. W efekcie Zalewski dochodzi do wniosku, że nie ma niczego złego w ukazywaniu ludzkiego aspektu żywotów postaci historycznie istotnych a nawet bohaterów ponieważ taki zabieg biografię urealnia nie przeszkadzając jej być panegirykiem. Zgadzam się z tym wnioskiem.
Warto jednak odwrócić sytuację i eksperyment Zalewskiego wykorzystać do wyciągnięcia jeszcze jednego wniosku. Historyczni bohaterowie czy wielcy twórcy tacy jak Wałesa czy Kapuściński z pewnością są czy byli ludźmi z krwi i kości i jako tacy i popełniali bęłdy i z pewnością jak my wszyscy i mają i mieli się czego wstydzić. Warto jednak nie zapominać o tym, że ich miejsca w historii to nie zmienia.

Inne tematy w dziale Polityka