Wszystko było takie ładne, profesjonalne i zawodowo uśmiechnięte. Wszyscy byliśmy pięknie ubrani, nastawieni na dyskusję w atmosferze kurtuazji i wysokiej kultury rozmowy. Tym bardziej więc byłem w szoku kiedy podczas spotkania polskich i niemieckich ludzi mediów w Schwerinie polscy pismacy rzucili się na przedstawicieli polskich blogerów jak wściekłe psy. Aż musieli powstawać tak ich rozpierała niezdrowa wścieklizna, szydera i mowa miłości.
Wtedy wyzywali nas od frustratów, teraz redaktor Wroński nazywa nas (niestety wiem to z omówień, Wyborczej nie kupuję, a na stronie artykuł jest płatny, jeśli ktoś mnie wyprowadzi z błędu będę wdzięczny) bydlakami z pianą na pysku. Bo przecież nie robimy nic innego jak tylko szczujemy, jątrzymy i dzielimy. Jak, nie przymierzając, jakiś Kaczyński. Wszyscy rozsądni ludzie wiedzą, że wolność wypowiedzi jest tylko dla tych, którzy wypowiadają się zgodnie z wytycznymi telewizyjnych autorytetów. A jak ktoś tego nie rozumie powinien siedzieć, bydlak, cicho i słuchać jak Wroński z kolegami nauczają nt. wyższości mowy miłosci nad mową nienawiści. "Z tego może być jakieś nieszczęście" powiada Profesor w Programie Publicystycznym Wiodącego Dziennikarza. Pewnie nie słyszał, że nieszczęścia już bywały, np. zdeklarowany zwolennik PO poderżnął gardło działaczowi PiS.
No ale to się nie liczy. To pewnie też był bydlak. A ja? Cóż, tak jak wtedy w Schwernie tak teraz mogę Wrońskiemu i jego kolegom powiedzieć: Ja, frustrat i bydlak, ciągle jeszcze mam prawo głosu i choćbyście nie wiem jak mnie straszyli, obrażali i zakrzykiwali, zamierzam z tego prawa korzystać.
Inne tematy w dziale Polityka