Przede wszystkim ludzi bić nie wolno a już na pewno nie dlatego, że się z nimi nie zgadzamy. Jeśli argumenty zastępujemy siłą fizyczną to znaczy, że sami wyżej cenimy swoje bicepsy niż mózg. To porażka. Dlatego nie popieram ani nawoływania do przemocy w przestrzeni publicznej ani samej przemocy. Leszek Jażdżewski, szef "Liberte" twierdzi, że go pobito. Pisze, że nie mocno, ale pobito. Załóżmy, że tak się stało. Jeśli tak to porażka jego "adwersarzy".
Leszka Jażdżewskiego poznałem na wyjeździe do Brukseli. Matka Unia tam mnie i narybek polskiego dziennikarstwa miała edukować żebyśmy o niej głupot nie pisali. Podczas wyjazdu poznałem ciekawych ludzi, np. Piotra Maciążka, dziennikarski samorodek zajmujący się sprawami polityki wschodniej. Wielu innych właściwie nie poznałem, odniosłem wrażenie, że trochę zadzierają nosa a mnie dawno już minęła potrzeba poznawania nowych ludzi. Jednym z tych, którzy wydali mi się najbardziej odpychający był Leszek Jażdżewski, mówił z jakimś takim "amerykańskim" akcentem, silił się na dość przemądrzały sposób wyrażania i ogólnie sprawiał wrażenie jakby mógł leżeć pod Paryżem jako doskonały wzorzec yuppie. Nie cierpię tego typu. No ale, pomyślałem sobie wtedy, jakie ja mam prawo żeby go oceniać? Jedni są tacy a inni są inni, może pod tym korporacyjnym anturażem kryje się ktoś głębszy?
Nic mnie jednak nie przekona, że ten złoty chłopiec stanał naprzeciwko demonstracji z pobudek ideologicznych. Już prędzej uwierzę w to, że do wizerunku cudownego dziecięcia salonu Jażdżewski potrzebował jakiejś bojowej blizny. To oczywiście subiektywne odczucie, nie poparte konkretnymi dowodami. Jednak jest to odczucie, do którego mam prawo, tak jak Jażdżewski ma prawo pisać, że wprawdzie narodowcy pobili go słabo ale na pewno chcieli mocniej.
Inne tematy w dziale Polityka