Ostatnio trochę się zaczęło pisać o tym, że rząd zlikwidował już pobór, a tymczasem stworzenie prawdziwej armii zawodowej zostało realnie odsunięte w czasie. tak więc armia zawodowa nie zastąpiła płynnie poborowej i obecnie zdaje się nie mamy żadnej, nie licząc żołnierzy w Iraku i Afganistanie, o czym napisał u siebie
Ziemkiewicz. Jeżeli rząd uważa, że gdy żyjemy wśród przyjaciół, nie potrzebne nam żadne wojsko, powinien zadeklarować to wprost. Tymczasem Polska została de facto pozbawiona zdolności obronnych i nie mówi się o tym zbyt wiele, a szkoda.
Nawet w czasach komuny jakąś zdolność mieliśmy, zwłaszcza, że partyjna góra nigdy nie była w 100% pewna, czy wojsko w sytuacji granicznej nie stanie po stronie potencjalnej społecznej rewolty lub samoobrony. Jeżeli ktoś uważa, że jest to jedynie wypadek przy pracy zajętego walką z kryzysem rządu, powinien porzucić złudzenia po przypomnieniu sobie artykułu z "Wprost" z 19 kwietnia tego roku pod tytułem
"Rząd w marynacie". Znajdujemy tam taką charakterystykę:
"(...)szef MON ma najsłabszą pozycję w gabinecie. Nasi rozmówcy twierdzą, ze Tusk i Schetyna traktują go jak powietrze. - Żartują z niego nawet w obecności innych ministrów. Czasami żal na to patrzeć, ale Bogdan jest po prostu za miękki - mówi jeden z ministrów. Politycy platformy śmieją się wręcz, że przypadek Klicha nadaje się na studium ofiary dla wiktymologów. - Gdyby jakiś pijak chciał zaczepić grupę ludzi, wśród których byłby Bogdan, to zaczepiłby właśnie jego. On przyciąga takie rzeczy - mówi jeden z posłów platformy." Czy takich cech oczekuje się od ministra obrony? Który, dodajmy, nie miał żadnych kwalifikacji do objęcia tego stanowiska i którego nominacja była raczej zaskoczeniem. "Ale on jest psychiatrą!" krzyknąć powinien Władysław Bartoszewski, z tego bowiem Bogdan Klich był głównie kojarzony.
To co udało się z armią, nie udało się na razie z mediami publicznymi, warto jednak popatrzeć na ostatnie działania platformy w tej sferze porównując je do działań w MON. Oto bowiem mamy bardzo podobny schemat. O ile w pierwszym przypadku oficjalnie planuje się zastąpienie armii poborowej zawodową, by w praktyce ograniczyć się do pierwszego punktu, o tyle w drugim - planuje się likwidację abonamentu i zastąpienie go określoną kwotą z budżetu, by nagle - i to już na poziomie ustawy - spróbować ograniczyć się do obcięcia źródeł finansowania dla mediów publicznych. Na razie napotkało to sprzeciw, jednak warto zapamiętać sam pomysł i jego praktyczne skutki. Platforma z jednej strony demoluje polskie siły obronne, wzmacniając w stopniu niespotykanym ABW, z drugiej próbuje zarżnąć media publiczne, hojnie wspomagając zaprzyjaźnione stacje prywatne. To dwa odcinki sfery publicznej, a mamy przecież jeszcze choćby działania minister Hall w resorcie edukacji (tu zresztą trzeba przyznać, że dla dzieła produkcji debili z formalnym wykształceniem wiele zrobili też jej poprzednicy), pomysły minister Kudryckiej, mające na celu ograniczenie dostępu do studiów, zamiast poprawy ich poziomu, o polityce finansowej szkoda nawet pisać... A nie minęła jeszcze połowa kadencji. Można zacytować klasyczne "co by tu jeszcze spieprzyć, panowie", jednak wygląda na to, że chodzi o coś poważniejszego. O co - można sobie dośpiewać, ja napisałem to jakiś czas temu w tekście "Donalda Tuska walka o normalność".