Dobrze, że bloga piszę w Polsce i wciąż jeszcze nie muszę się zastanawiać, czy notką, którą za kilka minut opublikuję nie obrażę czyichś uczuć.
Tak samo, jak nie będę się jeszcze, przynajmniej w tym roku, zastanawiał, czy nie krzywdzę kogoś stawiając choinkę tak, by była ona widoczna również z okna. Będę się po prostu cieszył choinką, i swoją, i tymi, mijanymi w wystawach sklepowych. Nawet u pana sprzedającego kebab, który raczej nie jest katolikiem. A też nie wygląda na takiego, co to lubi, gdy się go obraża i gotów jest nawet obrazić sam siebie. Choćby malutką, zielonoczerwoną choineczką postawioną na ladzie z baklawą.
Wieści z gazet są niepokojące. Co chwila, choć to temat niemedialny, możemy się jednak dowiedzieć o tym, ze znów kogoś zwolniono z pracy za krzyżyk na szyi lub propozycję odmówienia modlitwy w czyjejś intencji. Czasem modlę się za swoich znajomych wpadających w kłopoty i wtedy nie myślę o tym, czy ta modlitwa w ich oczach byłaby czymś właściwym. Wystarczy mi moja własna pewność, że tak jest. Gdy zaczynałem studia, kultowy na moim wydziale profesor Zięba radził, by przed egzaminem z logiki udać się do pobliskiego kościoła i pomodlić przed ołtarzem św. Tadeusza Judy. Czy doczekamy czasów, gdy taki profesor zostałby i u nas zwolniony z pracy?
Na razie jest jednak na odwrót i życzenia składają nam nawet ci, którzy dwa dni temu chcieli zdejmować krzyże, i do swojego planu wrócą. Nie zapomną o życzeniach również acy, którzy na miesiąc przed świętami urządzają wigilię na potrzeby pism kobiecych. Ale to znaczy, że u nas wciąż się to jednak wizerunkowo opłaca, mimo prób lansowania modelu wigilii w klubie i świąt na nartach, byle dalej od rodziny i tradycji.
Jednak więcej wiadomości pozwala straszyć się, że żyjemy w czasach ostatecznych i apokaliptycznych. Nie wiem, czy dawniej ludzie również mieli tendencję szukania we wszystkim oznak końca? Dziś, w czasach powolnego wypychania religii ze sfery publicznej (w imię pięknych haseł oczywiście), pogoni za sztucznie kreowanymi potrzebami i ślepej wierze w równie sztucznych polityków trudno jest być dobrej myśli. A przecież "koniec świata" dla chrześcijanina oznacza ponowne nadejście Jezusa Chrystusa, na które czekamy już dość długo, tak naprawdę jest więc upragniony, choć poprzedzony musi być ciężkimi czasami. I gdy dziś wydaje nam się, że te czasy nadchodzą wielkimi krokami, a gdzieniegdzie już nawet nadeszły, musimy pamiętać w każdej chwili o tym, że ten koniec będzie początkiem. I że nad wszystkimi instancjami zdzierającymi krzyżyki z szyj i ze ścian jest jeszcze Ta o wiele, wiele wyższa.
Wesołych Świąt!