Kolejny dzień z komisją śledcza zostanie na pewno sprawnie opisany przez blogowych analityków, cześć napisze, że Platforma tonie (zapewne pod ciężarem własnej popularności), inni - że cała polityka to bagno. Ktoś nie może spać po nocy, obawiając się powrotu ludzi strasznych, choć małych i zakłada - pod pseudonimem oczywiście - grupę "Zrobimy wszystko, by PiS nie wrócił do władzy" na Facebooku. I pisze, że aby zniechęcić wyborców do PiS należy mówić dużo o Lizbonie i o tym, że Lech Kaczyński przyjaźni się za bardzo z żydami. Pisze zdradzając pewną niewiedzę w temacie, bo te sprawy dawno już odciągnęły od Kaczyńskiego, kogo odciągnąć mogły. Kaczyński (Lech) zdaje sobie z tego sprawę i zdaje się odpuszczać sobie elektorat prawicowy, koncentrując się na ocieplaniu wizerunku i apolitycznej, gospodarskiej trosce o obywatela. Ten zaś nie zobaczy tego w TV, bo nie ma prądu przecież, rozchoruje się i umrze, zanim szpital podpisze kontrakty, więc zapewne i przeklnie Tuska na łożu śmierci, ale zamiast wrzucić do urny głos na PiS, sam w tej urnie wyląduje. Chyba, że jednak uratuje go jeden z dwudziestu wysłanych przez Tuska na pomoc elektryków. Ale wtedy nici z poparcia...
Lech Kaczyński w każdym razie walczy o centrum, nie wiedząc, lub też specjalnie się nie martwiąc tym, że traci po prawej stronie. A traci znacząco, co widać choćby po tym, jak wielu jeszcze-dwa-miesiące-temu zwolenników obecnego prezydenta skłonnych jest poprzeć Kornela Morawieckiego, mało tak naprawdę o jego pomysłach wiedząc. A pomysły te są na tyle ciekawe, że właśnie rozsypuje się Stowarzyszenie Solidarność Walcząca, wystarczyło zaś kilka dni internetowej debaty z nowym na giełdzie kandydatem. Niemniej - na miejscu pijarowców Kaczyńskiego (swoją drogą, gdy usłyszałem, kto ma się zajmować reelekcją, zwątpiłem w nią o wiele bardziej, niż czytając jakiekolwiek sondaże) zastanowiłbym się nad tym, z jaką łatwością dotychczasowi wyborcy skłonni sa porzucić Kaczyńskiego, zamiast opowiadać o możliwej koalicji z SLD.
Największe zagrożenie dla reelekcji Lecha Kaczyńskiego to nie słabe wyniki w sondażach czy niechęć ze strony mediów, a brak tej stanowczości i wyrazistości, która pozwoliła mu nie tak dawno przecież zdobyć najpierw zaufanie Polaków, później fotel prezydenta Warszawy i wreszcie prezydenturę. Bo zarówno krytyka pisowskiego projektu, jak brak dystansu do wypowiedzi Kamińskiego są przykładem na coś odwrotnego. Możliwe, że pomoże to odzyskaniu części wyborców znajdujących się bliżej centrum, niemniej czy zrównoważy to możliwy odpływ z prawej strony - nie wiem.
Dużo napisałem o negatywach, pora więc przejść do pozytywów. Wizerunek troskliwego gospodarza, choć zapewne będzie niemiłosiernie wykpiwany przez media, może okazać się dobrym pomysłem, gdy premier, więc i główny jak dotąd kontrkandydat, swoje obowiązki lekceważy. A choć w sieci trudno znaleźć jakieś tego efekty (tym razem PO internetu sobie nie odpuści!). podejrzewam, że ludzie mogą zacząć odczuwać pewne skutki rządowych zaniechań, trochę karykaturalnie opisane przeze mnie na początku tego tekstu. Tak więc głównym sprzymierzeńcem Lecha Kaczyńskiego w walce o reelekcję jest Donald Tusk. Pomagają mu też rozmaici medialni czy też internetowi oponenci. Ataki na Kaczyńskich, PiS i jego elektorat - a także całość elektoratu prawicowego, ponieważ ze swoich wyżyn banda ta nie dostrzega jego zróżnicowania, są bowiem ciągle utrzymane w tak żenującym tonie (na ogół jesteśmy dla tego towarzystwa po prostu podludźmi, na szczęście - wymierającymi). Oczywiście część osób może mieć tego dosyć i uznać, że chce być fajna i chce się podobać (czasem mam wrażenie, że nawet niektórzy prawicowcy porzucający L.K. na rzecz kogoś bardziej prawicowego oddychają z ulgą i cieszą się tą krótką chwilą, gdy przestają być wrogami publicznymi), niemniej podejrzewam, że większość, choćby na przekór ostatecznie zagłosuje tak, jak ostatnio. By utrzeć nosa, by zaznaczyć obecność, by nie dopuścić do prezydentury Tuska/Komorowskiego/Sikorskiego, cokolwiek. Przeciwnicy robią więc dla Lecha Kaczyńskiego więcej, niż pijarowcy. Niemniej - na razie druga kadencja wydaje mi się mocno niepewna, choć sytuacja zmienia się bardzo szybko i, tak jak w roku 2005, wszystko może się jeszcze zdarzyć.
Prawicowi kontrkandydaci są na razie zbyt słabi, by móc wyłonić z ich grona kogoś, mającego szansę na drugą turę. Idealne byłoby porozumienie wszystkich kandydatów prawej strony, zakładające przekazanie głosów najmocniejszemu jeszcze w pierwszej turze, po wykorzystaniu kampanii wyborczej na zaistnienie i promocję konserwatywnych wartości w przestrzeni medialnej. Warto też dogadać się, czy za zło największe prawica uzna wybór Tuska/innego kandydata PO, czy też za równie złą uważa reelekcję Lecha Kaczyńskiego. Jeśli jednak to pierwsze, należałoby włączyć go to takiego porozumienia. Niestety, obawiam się, ze pozostajemy w sferze bajek, choć cuda się przecież zdarzają - sam Kaczyński wycofał się w roku 1995, 5 lat później zrobił to Jan Olszewski. Oba razy nie wystarczyło to co prawda, by wygrać wybory, niemniej - może warto jeszcze raz spróbować? Najpierw jednak przywódcy szeroko pojętych sił prawicowych musieliby ustalić, czego najbardziej chcą, a czego najbardziej się boją. Ja tego nie wiem i obawiam się, że oni też tego nie wiedzą.