Pamiętam czasy, gdy Marian Krzaklewski był synonimem obciachu. Z jednej strony piękny Kwaśniewski, z drugiej mądry Olechowski i ten niepokący trzeci - ultrakatolicki, a według niektórych przekazów (celowała w nich prasa niemiecka) nawet antysemicki. Głosowanie na Krzaklewskiego w roku 2000 było prawie gdzieniegdzie takim samym towarzyskim samobójstwem, jak 5 lat później poparcie dla Lecha Kaczyńskiego. Pod koniec kampanii Krzaklewskiego poparł ojciec Rydzyk, co do końca pogrążyło go w oczach polskich elit i autorytetów moralnych.
Jednak rok 2000 to już czas rozczarowania AWS, a przy tym jeszcze przed politycznym trzęsieniem ziemi, które dało kolejną szansę polskiej prawicy. Zresztą Olechowski w czasie kampanii walczył i o prawicowy elektorat, deklarując np. żal z powodu faktu braku jego mocnego sprzeciwu wobec komunizmu w czasach PRL. Do ówczesnej współpracy z wywiadem gospodarczym przyznał się zresztą bez typowego dla naszych realiów kręcenia. Choć nawet on nie dał rady Kwaśniewskiemu i poległ już w pierwszej turze, na pewno odebrał trochę głosów liderowi AWS. Ten zaś zajął trzecią pozycję, później zas wycofał się z polityki, przegrywając jeszcze z kretesem wybory parlamentarne w roku 2001. Gdy część AWS przeskoczyła na Platformę ("Tonący platformy się chwyta" pisali działacze Lewicowej Alternatywy na pochodzie 1 maja 2001), część zaś przystąpiła do PiS, niedobitki pod starym szyldem nie przekroczyły nawet progu wyborczego.
Już w poprzednich wyborach do europarlamentu dobry wynik uzyskał kandydujący z PO Jerzy Buzek, dziś jego drogę próbuje powtórzyć Krzaklewski. Możliwe, że mu się uda, mnie zaś cieszy fakt, że jest na tym świecie sprawiedliwość. Media, które opisywały go w swoim czasie jako oszołoma i jeden wielki wstyd, teraz będą musiały rozpływać się nad nim w zachwytach. Zapewne też nagle okaże się, jak wielu miał sympatyków już w roku dwutysięcznym... Czy Krzaklewski zabłyśnie czymś w kampanii lub przyszłej pracy w Brukseli - to pokaże nam bliska przyszłość, jednak już teraz można pokusić się o kilka uwag. Fakt, że o jego kandydaturę ubiegają się zarówno PO, jak PiS pokazuje - co też nie ejst niczym nowym, jednak warto o tym czasem pamiętać - jak niewiele te ugrupowania tak naprawdę różni. Jeśli te same osoby sa dla nich atrakcyjne jako potencjalni przedstawiciele, o wiele większa część rzekomych różnic jest tylko PR-ową zagrywką. Krzaklewski nie mógł nie wiedzieć o aferze Centrozapu, w wyniku której z rządu musiał odejść Lech Kaczyński. Dziś jest jak się okazuje osobą godną bycia parlamentarzystą PiS. Budzi to, delikatnie mówiąc, mieszane uczucia. Myślę, że Krzaklewski o wiele bardziej pasuje do PO, a w ramach tej partii może nawet współtworzyć jakąś rozsądniejszą i bardziej patriotyczną frakcję. Co miałby tworzyć w PiS? Jeden Czarnecki to i tak trochę za dużo. Żeby było jasne - głosowałem na Krzaklewskiego w roku 2000 i uważam, ze wówczas, po rezygnacji Jana Olszewskiego był to najlepszy z możliwych wyborów. Czasów rządów AWS nie wspominam najgorzej, nie odmawiam Krzaklewskiemu miejsca w polskiej polityce. Uważam natomiast, że nie ma powodów, by zabiegać o jego start z listy wyborczej Prawa i Sprawiedliwości.
Gdy Krzaklewski - czego jestem pewien na 99% - wybierze start z ramienia Platformy, warto by partia ta sięgnęła też po pozostałą dwójkę najważniejszych pretendentów z tamtych wyborów. Andrzej Olechowski powinien się zgodzić, jest przecież chyba wciąż członkiem Platformy, a Aleksander Kwaśniewski ostatnio nie zostaje już szefem NATO ani ONZ, więc chyba też nie ma zbyt wiele do stracenia. Wyobraźmy sobie tych polityków na jedym plakacie wyborczym. Hasło "Razem" nareszcie nabierze mocnej wymowy. Aleksander Kwaśniewski, Andrzej Olechowski, Marian Krzaklewski. Dziś wspólnie pracują dla Polski w ramach partii, która zamiast dzielić - łączy. Cud, miłość... Nawet o kryzysie można na chwilę zapomnieć podziewiając takie piękne zjawisko.