Zaraz po smoleńskiej katastrofie, która całkowicie przypadkowo podała na tacy pełnie władzy jednej sile politycznej, cieszącej się praktycznie bezwarunkowym poparciem większości mediów i życzliwością tych większych sąsiadów, zaproponowano osieroconej części społeczeństwa transakcję, nazwaną pojednaniem. Wy zrezygnujcie ze swojego programu i przyłączycie się do nas, my w zamian waszego prezydenta przedstawimy jako dobrotliwego, kochającego żonę dziadunia - patriotę.
Niektórzy w targach zapędzali się nawet dalej, proponując rezygnację ze ścigania PiS za wymyślone zbrodnie w zamian za równoczesne zakończenie prac komisji hazardowej. Ponieważ jednak wyciągnięta do ubicia targu ręka zawisła w próżni, wkroczyliśmy w nowy etap operacji pojednanie. Mdialne autorytety zaczęły udowadniać nam, że zbiorowo przeżywana żałoba była w sumie owczym pędem, wydarzeniem raczej wstydliwym, niż doniosłym. Równocześnie sprawdzono zdolność mobilizacji dotychczasowych zwolenników Platformy i konsumentów mediów zaprzyjaźnionych, organizując protesty przeciw pochówkowi prezydenta na Wawelu.
To wszystko jednak nie wystarcza. Sondaże jakieś dziwne, do PiSu zdają się wracać straceni już wcześniej wyborcy, zaś Jarosław Kaczyński, zamiast zamurować się na Wawelu razem z bratem może nawet zechcieć wystartować w wyborach prezydenckich. I choć na razie nie należy jeszcze liczyć się z jego wygraną, to i przegrana wcale taka pewna nie jest. Dlatego o pojednaniu możemy już zapomnieć, oczywiście nie licząc tego z Rosjanami, którym przecież i rząd, i marszałek, i "Gazeta Wyborcza" z Danielem Olbrychskim mają za co dziękować. Ciekawe, czy do ewentualnych płatnych ogłoszeń, które w rosyjskich mediach wykupi polski rząd, dorzuci się córka posła Wassermana, pytana przez Rosjan "na ile wycenia to, co się wydarzyło" i "po co pani ojciec naprawdę tu przyjechał?". Ciekawe, czy jako pierwsza rata podziękowań za granicą znalazł się już zaginiony laptop ministra Szczygły?
To jednak sprawy równie nieistotne, jak śledztwo w sprawie samolotu, które prowadzi strona rosyjska, my zaś nie powinniśmy się tym specjalnie interesować, bo, jak mówi pani Michniewicz w Trójce "byłoby to napluciem w twarz Rosjanom". Ostatecznie to nie jest sprawa laptopa Ziobry czy tym bardziej samobójstwa Barbary Blidy. Stało się, to się stało. "Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby" - jak mówi stare przysłowie. Zresztą walczyć trzeba na miejscu, z wrogiem wewnętrznym. Dlatego sfora z "Gazetą Wyborczą" na czele tematem soboty uczyniła informacje o prezydencie Kaczyńskim, wymuszającym lądowanie w Gruzji. Już nie ma dziadka-patrioty, a zakompleksiony buc, który raz już zagrał ludzkim bezpieczeństwem i życiem, więc skąd możemy wiedzieć, że się to nie powtórzyło?
W Krakowie biskup Dziwisz zrozumiał, że Bóg, jeśli jest, to daleko, zaś hołota wyzywająca go pod oknem, blisko, tak więc wobec Kurtyki nie był już tak życzliwy jak wobec Kaczyńskiego i pogrzeb w ostatniej chwili przeniósł w inne miejsce. Zwłoki prezesa IPN zakopane, a ustawa czeka na podpis. Co prawa prezydent Kaczyński miał zamiar ją zawetować lub wysłać do trybunału, jednak "Człowiek sam do życia nie może się przywrócić", jak śpiewał Kazik, zaś marszałek Komorowski prezydentem Kaczyńskim nie jest. Ustawę więc zapewne podpisze, ponieważ "wola zmarłego prezydenta nie jest czynnikiem decydującym".
Bo przecież brak pewności, czy wybory pójdą po myśli. Choć i tu zdaje się pomału pojawiają się pomysły na rozwiązania awaryjne. W mediach ruszyła już kampania zniechęcająca potencjalnych członków komisji wyborczych. "Nie zarobisz za dużo w komisji" - atakuje zewsząd przekaz dnia. Praca zaś ciężka, więc w sumie... po co się tam pchać? Ktoś przecież te głosy tak czy inaczej policzy. Nawet za te psie pieniądze...