Kilka dni temu, ku uciesze jednych, a oburzeniu drugich, Bronisławowi Komorowskiemu wręczono na spotkaniu z wyborcami sztucznego penisa. Gadżet ten symbolizować miał rolę Palikota w polityce Platformy, myślę jednak, że znaczenie będzie miał zupełnie inne.
Co więcej, chyba nie tylko ja tak myślę, bo nie przypominam sobie bowiem tak, wydawałoby się, oczywistych, głosów potępienia, listów autorytetów czy lamentów dziennikarzy. I wcale nie chodzi o to, że takie zachowania wymagałyby przy okazji wspomnienia, a może nawet potępienia nawet, zachowań Janusza Palikota. Nie wymagałoby, wywiad Mazurka z panią Kidawą-Błońską, pokazuje, że środowisko to nie ma żadnego problemu z przykładaniem różnej miary do jednego zjawiska czy nawet wypowiedzi. Problem leży gdzie indziej - w ośmieszeniu.
Bronisław Komorowski znalazł się oto bowiem nagle w sytuacji clowna, który wchodzi na scenę pewny siebie i nadęty po to tylko, by oberwać w twarz tortem. Do tortów na twarzach polityków przyzwyczailiśmy się jednak, torty już chyba politykom nie szkodzą, przeciwnie - mogą nawet wzbudzić jakieś ciepłe, z litości bądź współczucia płynące uczucia. No ale tu nie było tortu, był plastikowy, różowy penis. Za każdym razem, gdy marszałek znów się w swoim kampanijmym patriotyzmie nadmie, gdy przypomni sobie znów o wielkiej literze przed słowem Polska (choćby po to, by bronić polskiego krajobrazu przed Amerykanami), będzie można przypomnieć sobie ten nieszczęsny kawałek plastiku.
Ile razy czytaliśmy u Ziemkiewicza i innych prawicowych publicystów o "rechocie", który stał się polityczna bronią? Bronią, której głównymi szermierzami byli Figurski i Wojewódzki z jednej, a Palikot z drugiej strony? "rechot" refleksje zastępowac miał zbiorowym śmiechem, podobnym do tego, puszczanego w sitcomach z taśmy. Mieliśmy reagować nim automatycznie na widok obu Kaczyńskich, czy Przemysława Gosiewskiego. Do 10 kwietnia świetnie się to sprawdzało, w wielu przypadkach świetnie sprawdza się nadal. Tym razem jednak taśma zrobiła kawał - śmiech rozległ się podczas wizyty Komorowskiego w Londynie.
Oczywiście, ktoś może zarzucić mi brak obiektywizmu i napisać, że przecież i po drugiej stronie funkcjonuje podobny mechanizm walenia po łbie - rzecz jednak w tym, że nawet gdy takie zjawisko znaleźć, ma ono prawie zawsze zasięg niszowy, przekonuje przekonanych, ale na nieprzekonanych wrażenia nie robi. Tutaj zas atak przyszedł z innej strony, "atakującym" był bowiem człowiek, który jeszcze dwa lata temu organizował kampanie PO w Londynie. To nie obrazek Gacparskiego w "Gazecie Polskiej", to cios ze strony własnego elektoratu, który, jak widać, też jest jednak zdolny do zmiany poglądów i własnych ocen. A że lekcja nie poszła zupełnie na marne, swoja dezaprobatę wyraża on w taki sposób, w jaki nauczyli go ci, którzy wysłali go na wybory w roku 2007, by zmienił kraj. Więc zmienia, z plastikowym penisem w ręku.