Sprawy, o których TVP chciała rozmawiać z blogerami to - obserwacje własne w kontekście wyników pierwszej tury, elektorat Napieralskiego a także pewien mocno, moim zdaniem, nieszczęśliwy sondaż. Na spokojnie, już bez telewizyjnego stresu i ograniczenia czasu, postaram sie wrócić do tych spraw.
Największym dla mnie zaskoczeniem wyborów był nagły przypływ przywiązania do wartości rodzinnych wśród osób, które raczej wcześniej niczego takiego nie deklarowały. Największym zmartwieniem lansującej się po drogich klubach "warszawki" (z reguły, z racji swego napływowego charakteru, w podwójnym cudzysłowie) okazał się być nagle fakt, że w przypadku wyboru Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta, nie będziemy mieli
standardowej pierwszej damy. Z drugiej strony elektorat propisowski odkrył, jak paskudną rozrywką jest polowanie. Ponieważ nigdy nie lubiłem myśliwych (pamiątka po "młodości walczącej"), za to cenię sobie wartości rodzinne i konserwatywne - chciałbym, by cokolwiek z tego zostało. Ale złudzeń nie mam, zwłaszcza w kwestii wartości...
Elektorat Napieralskiego będzie zagadką, która do dnia drugiej tury nie da spokoju ani politykom, ani komentatorom. PiS gotowe jest zaryzykować elektorat konsekwentnie katolicki (dziś ponoc pojawiła się gotowość do dyskusji o "in vitro", co może zniechęcić część elektoratu Marka Jurka, ale nie tylko ich - o czym za chwilę), PO zaś obiecuje w zasadzie wszystko, co zabawniejsze ustami Niesiołowskiego, który jeszcze nie tak dawno w swoim najlepszym stylu opluwał Napieralskiego - imiennie, co już zostało przypomniane na youtube. Ustami Palikota zaś wyrzuca z koalicji PSL, by zrobić miejsce lewicy.
Napieralskiemu nie opłaca się poprzeć wprost nikogo, bo tylko odciąłby sobie jedną drogę na przyszłość. I tak jest w zaskakująco komfortowej sytuacji. Czego jednak nie widzą zdaje sie sztaby dwóch najsilniejszych konkurentów - i im zbyt intensywne zabieganie o głosy wyborców Napieralskiego może bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Elektorat może zachować się bardzo różnie (czego dobitnym przykładem zerowy prawie wpływ na decyzje wyborców deklaracji Cimoszewicza). Rzeczą, na którą zwróciłem uwagę wczoraj, jest wysoki udział wśród wyborców Napieralskiego wyborców mieszkających na wsi. Elektorat wiejski zaś, w swej masie, bliższy jest Jarosławowi Kaczyńskiemu, niż Bronisławowi Komorowskiemu. Na podjęcie decyzji o oddaniu głosów któremuś z kandydatów wpływ większy, niż deklaracje polityków, może mieć otoczenie. A temu - można założyć, że często też rodzicom wyborców Napieralskiego - bliższy jest Kaczyński. Tak więc przepływ wyborców od kandydata SLD do kandydata PO wcale nie musi być automatyczny. Choć owszem, jest praktycznie nieprawdopodobne, by Kaczyńskiego w lipcu wsparło więcej wyborców lewicy, niż wesprze Komorowskiego.
TVP prosiła nas o wypowiedź na temat sondażu, w którym pytanie brzmiało: "czy katastrofa w Smoleńsku zmieniła państwa preferencje wyborcze". Autor, a za nim jak widać respondenci i osoby omawiające to badanie, nie skojarzyły faktu, że śmierć dwójki z trzech czołowych kandydatów z 9 kwietnia w naturalny i oczywisty sposób musiał mieć wpływ na preferencje wyborcze. Skojarzenie faktu, że wyborca Lecha Kaczyńskiego lub Jerzego Szmajdzińskiego z 9 kwietnia nie mógł zagłosować na swojego kandydata we wczorajszych wyborach, okazało się być ponad możliwości profesjonalistów. Jeśli wiec literalnie potraktować pytanie, wyniki pokazują, że przed smoleńską katastrofą wyborcy PiS i SLD czekali, aż partyjni kandydaci wycofają się w z wyścigu i ustąpią miejsca zastępcom.
Gdy zamienić w postawionym pytaniu "zmieniła" na "miała wpływ", pozwoliłoby uratować w nim sens. I na tak postawione pytanie można odpowiedzieć. Myślę, że katastrofa miała wpływ na część elektoratu Marka Jurka i Kornela Morawieckiego. Przed 10 kwietnia wśród pewnej grupy dotychczasowych wyborców PiS pojawiły się pewne oznaki zawodu Lechem Kaczyńskim (Traktat Lizboński, pewne oznaki zmęczenia) i samym PiS (zerkanie w lewą stronę, zarzuty o brak skuteczności w roli opozycji, niejasne stanowisko w kwestiach związanych z moralnością). Były to osoby, które planowały głosować na Lecha Kaczyńskiego dopiero w drugiej turze, w pierwszej jednak szykowały się na wyrażenie swoistego "miękkiego wotum nieufności" głosowaniem na któregoś z innych - Jurka, Korwina, Morawieckiego - kandydatów. Znaczące było zwłaszcza bardzo ciepłe przyjęcie decyzji o kandydowaniu tego ostatniego wśród blogerów prawicowych, bliskich PiS, portali, jak choćby niepoprawni.pl. 10 kwietnia wszystko jednak zmienił. Wielka przegrana Jurka i prawie zerowy wynik Morawieckiego pokazują, że wiele osób, które planowały pierwotnie w pierwszej turze zaznaczyć swoją sympatię do tych kandydatów, uznały, że jednak - w zmienionej sytuacji - jest to nieodpowiedni moment na takie demonstracje i karnie poparły kandydata PiS już w pierwszej turze. Obawiam się, że zbytnie kokietowanie lewicy może jednak spowodować utratę części tych głosów. Inaczej rzecz wygląda z elektoratem UPR. "Najwyższy Czas!" teoretycznie krytykuje obie partie głównego nurtu, jednak po 10 kwietnia widać, że dla JKM (o Wielomskim nie mówiąc) wrogiem numer jeden jest Prawo i Sprawiedliwość. I choć wśród wyborców UPR bywa różnie, to jednak tutaj nastąpił najmniejszy odpływ w stronę Kaczyńskiego w pierwszej turze. Stąd trochę lepszy wynik Korwina. Stąd też brak pewności, czy elektorat UPR-owski poprze w swej większości Kaczyńskiego, czy - Komorowskiego, do czego zdają się szykować go ostatnie publikacje "NCz!".
Umizgi w stronę SLD, choć w mniejszym stopniu, mogą zniechęcić część elektoratu PO, nie służy jej, co już tradycyjne, snucie przez Palikota planów różowo-czerwonej koalicji. Jednak na zastanawianie się nad konsekwencjami sprawdzenia się różnych wyborczych i powyborczych scenariuszy, będzie jeszcze czas.