Maciej Sobiech Maciej Sobiech
142
BLOG

Różne oblicza nasizmu

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów wolskiego życia politycznego jest to, co dawno-dawno temu, jeszcze pisząc z zupełnie innych pozycji, ochrzciłem mianem "nasizmu".

Czym się przejawia nasizm? Jest to bardzo proste, właściwie wynika z nazwy. W perspektywie nasistycznej (nasistowskiej??) rzeczywistość dzieli się prosto, na dwie części: naszych i nie-naszych. Nasi są dobrzy, służą słusznej sprawie, a więc należy ich wspierać. nie-nasi są źli, niezależnie od tego, jakiej sprawie służą, a zatem nie należy ich słuchać, a wszystkie ich osiągnięcia, choćby obiektywnie znaczne, należy deprecjonować -- czasami ze względu na realia walki o wpływy i piniądze, a czasem prewencyjnie, na wszelki wypadek, no bo nigdy nie wiadomo, co, gdzie, kiedy i jak, a zresztą -- jak to doskonale wyraził Jan Jakub Rousseau -- w europejskiej cywilizacji zysk jednego jest zawsze stratą drugiego, no więc nigdy nie wiadomo, czy jak tym nie-naszym pozwolimy cokolwiek zyskać, to czegoś nie stracimy.

Przejawy nasizmu znam z własnego doświadczenia, zazwyczaj od tej nieprzyjemnej strony, bo jako człowiek pozbawiony koneksji nikomu nie mogę wyświadczać cennych przysług, a więc chyba nigdy nie byłem "nasz", a zatem sporo rzeczy widziałem, głównie takich związanych z pisaniem, i z tej perspektywy tutaj nasizm opiszę. W każdym razie, jeżeli chodzi o kwestie szeroko rozumianego pisania, nasizm przejawia się wyraźnie w takich sprawach, jak:

1.Techniczna ocena tekstów -- wszelakich; od naukowych po blogowe. Na przykład, jeżeli tekst pisze jeden z "naszych", można mu wybaczyć sporo, nawet potknięcia  merytoryczne (no bo któż jest doskonały?), a wszelki plankton edytorski typu literówki, interpunkcja czy nawet jakieś kwestie ortograficzne pomniejszego płazu, przestają grać jakąkolwiek rolę. Albo się je po prostu poprawia i nie robi afery, albo nawet zostawia, no bo czym tu się przejmować. 

Inaczej wygląda to, gdy tekst napisał ktoś z nie-naszych -- uuuuuu, tutaj zaczyna się jazda bez trzymanki. Tolerancja dla błędów jest zerowa, byle literówka urasta do rangi bolączki kardynalnej, ze względu na którą można nawet zatrzymać publikację tekstu (znam to z recenzji), no i przede wszystkim definicja tego, co jest błędem, a co nie, ulega znaczącej modyfikacji, bo oto nagle "błędem" staje się wszystko, co się akurat nie spodoba oceniającemu -- indywidualne elementy stylu, wkłady regionalne (jak recenzuje ktoś z Mazowsza, "błędne" stają się zwroty małopolskie -- i odwrotnie), dobór słownictwa, no -- dosłownie cokolwiek, o czym tylko można pomyśleć. 

2. W sensie głębszym, nasizm manifestuje się także w warstwie merytorycznej -- i to chyba jeszcze bardziej wyraźnie. Mówiąc krótko: nieważne, czy tekst mówi rzeczy oryginalne, nowatorskie, czy coś wnosi, no a już na pewno nie to, czy jest PRAWDZIWY, czy naświetla i podaje fakty -- ale tylko to, czy mówi to, co trzeba z "naszej" perspektywy. Dlatego też, choćby jakowyś tekst był możliwie najbardziej wtórny i odtwórczy, choćby powtarzał tylko po raz tysięczny coś, co ktoś napisał wcześniej (i gorzej),  jeżeli mówi "to, co trzeba" (zazwyczaj jakiś prymitywny stereotyp, że kościół wymordował więcej ludzi niż Hitler a rewolucjoniści we Francji więcej niż Sowieci), ZAWSZE oceni się go jako przynajmniej "interesujący". No a jeśli tego nie robi, to zawsze będzie nieinteresujący, Proste? Proste. No to świetnie, możemy iść dalej. W tym przypadku, nie trzeba niczego pisać, aby zaobserwować to zjawisko, więc jeżeli ktoś ma wątpliwości, niech mi powie: gdzie i kiedy przeczytał życzliwą recenzję jakiejś prawicowej  książki w lewicowych mediach -- i odwrotnie?

3. Wreszcie, po trzecie, nasizm odgrywa ultra ważną rolę, jeżeli chodzi o uznanie (no, bądź nieuznawanie) czyichś osiągnięć. Warto zaobserwować, jak to na przykład wygląda, jeżeli chodzi o stopnie naukowe. W zależności od okoliczności (aleksandryn w prozie gorszy od bólu zęba, no ale cały ten tekst jest bólem) doktor doktorem jest, bądź nie jest. Ja, na przykład, nigdy nie byłem doktorem, nawet kiedy miałem tytuł doktorski, prowadziłem działalność naukową i pracowałem na uczelni. Wielu innych, którzy mają tytuły doktorskie, ale nie prowadzą żadnej działalności naukowej i w ogóle o nich dawno zapomnieli, stają się zaś doktorami, jeżeli mówią do określonej publiczności na określonych konferencjach, także kompletnie niezwiązanych z nauką (jak to w tym starym dowcipie: "nazywam się doktor Jan Kowalski"). Podobnie wygląda to w przypadku wagi rzeczonego stopnia naukowego, bądź też tzw. autorytetu tego, kto go ma. "Nasz" doktor zawsze jest wielkim autorytetem i nie wypada po prostu ot tak sobie podważać tego, co mówi -- nawet jak się wypowiada na tematy kompletnie niezwiązane z jego działką i po ludzku gada bzdury. "Nie-nasz" doktor autorytetem nie jest nigdy, nawet jeżeli wypowiada się odnośnie do tematu swojej rozprawy, i zawsze można "podważyć" wszystko, co powiedział, choćby z pozycji totalnej ignorancji i braku choćby okruchu kierunkowego wykształcenia. Podobnie wygląda to w innych przypadkach, niezwiązanych z tzw. nauką wyższą, no ale ja piszę o tym, o czymś coś naprawdę wiem. I znów: tutaj można łatwo zweryfikować prawdziwość moich słów. Pochodzić, porozglądać się -- to jest wszędzie, od lewa do prawa, od góry do dołu.

Czemu o tym teraz piszę? No bo doskonale pokazuje to prawdziwość często podnoszonej tutaj przeze mnie tezy, że nasze życie publiczne opiera się w znacznej mierze na iluzji. Bezustannie gada się dzisiaj o liberalizmie i republice (błędnie nazywanej zazwyczaj demokracją, co jest również rozmyślną operacją, ale to temat na inną okazję), o liberalnych wartościach i czymś tam jeszcze -- ale w praktyce kompletnie im zaprzecza. Klasyczny, osiemnastowieczny (nie antyczny przecież) model życia republikańskiego opierał się na zasadzie uznania realnego pluralizmu opinii -- oczywiście w pewnych granicach, określanych (przynajmniej jeżeli chodzi o ideał) przez konstytucję. Ale jeżeli ktoś nie przekraczał tych ogólnych granic, miał prawo do swojego zdania -- a druga strona była zobowiązana nie tylko je tolerować, ale wręcz (mocą pewnej wewnętrznej logiki całego układu) zrozumieć je i uznać jego względną wartość. Przykładem może być absolutnie unikalna debata publiczna w Anglii początku XX wieku. Gilbert Keith Chesterton, niegdyś mój ulubiony pisarz, piszący z perspektywy tradycjonalistycznie (bo nie konserwatywnie) chrześcijańskiej i ludowo-demokratycznej, został wypromowany jako autor przez Bernarda Shawa, czyli modernistę i elitarystę. To taki jeden przykład, ale spośród wielu -- w każdym razie chodzi o to, że oni się w tej Anglii naprawdę doceniali, nawet jeżeli mieli sprzeczne poglądy. I TO właśnie jest istota republikańskiego etosu, a nie ustawiczna nawalanka i dmuchanie baniek, z których się nie wychodzi i do których redukuje się całą złożoność realnego świata. Nie jestem nawet republikaninem, przynajmniej nie w tym osiemnastowiecznym sensie, bo nie wierzę, że prawdziwą republikę można zorganizować na tak dużym terenie, jak ówcześnie stworzone państwo narodowe; dodatkowo, wyżej niż republikę cenię demokrację, a instytucje republikańskie z natury ograniczają pierwiastek demokratyczny w życiu publicznym. Tym niemniej, to nie jest głupi ideał, no i -- jako się rzekło -- jeżeli ktoś go oficjalnie wyznaje i celebruje, to powinien się go trzymać. W Wolsce się go nie trzymamy, bo to się nie opłaca marketingowo. Tylko czy naprawdę normalna jest sytuacja, w której w imię marketingu politycznego niszczy się inicjatywę, pomysłowość i oryginalność, a wspiera konformizm i wiernopoddaństwo?

No cóż. Zależy od definicji normalności. Można by sobie fajnie podyskutować na ten temat, oczywiście niekonkluzywnie. Niemniej, w tekstach konkluzja się przydaje, niech więc ona będzie taka: "Gdy ludzie dają się związać konwencjom społecznym, schną psychicznie i mentalnie, nie mogą nie być obarczeni. Ci, którzy pozwalają się wiązać, nie żyją naprawdę" (to taka adaptacja z księgi Wenzi).

Maciej Sobiech

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks "People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo