W dzisiejszych dyskusjach 'okołokampanijnych' przeważają pytania o sposoby walki J. Kaczyńskiego o głosy wyborców lidera Lewicy. Niektórzy, jak choćby P. Semka i J. Staniszkis twierdzą, że to ryzykowna gra, mogąca w pewnym momencie zniechęcić twardy prawicowy elektorat (np. ten wspierający M. Jurka) do pójścia na elekcję 4 lipca. Te dwie wypowiedzi z pełną satysfakcją odnotowują agorowe portale internetowe. Mają się one wpisywać w budowanie wątpliwości odnośnie szczerości słynnej przemiany J. Kaczyńskiego.
W ogóle mowa o przemianie, którą udało się salonowi przeforsować w mediach, jest wielkim uproszczeniem, by nie rzec manipulacją. Przemiana w sensie emocjonalnym, po osobistej tragedii lidera PIS, oczywiście nastąpiła, była czymś zupełnie naturalnym, przejawem człowieczeństwa (tak, niektórzy adwersarze nie wierzyli w ludzkie uczucia brata zmarłego Prezydenta RP). Wielu dowodzi, że gdyby faktycznie Kaczyński tak silnie przeżył śmierć rodziny, nie byłby w stanie wystartować w wyborach. Z drugiej strony, najczęściej Ci sami "fachowcy", mocno piętnują (piętnowali) bierność lidera prawicy podczas kampanii; mówili, że słynne już milczenie to przejaw politycznego tchórzostwa.
J. Kaczyński wielokrotnie potwierdzał w wywiadach, że nie zmienił poglądów. Wydarzenia z 10. kwietnia głęboko nim wstrząsnęły, pozwoliły spojrzeć inaczej na doczesne, często błahe sprawy dnia codziennego, ale nie wywołały drastycznej zmiany jego politycznej wizji. Prezes PIS to nadal polityk prawicowy, katolik, patriota, zwolennik silnej, niezależnej Polski. O pokoju w życiu publicznym, realnej debacie, "pięknym różnieniu się", odrzuceniu "palikotyzacji" polskiej polityki J. Kaczyński wielokrotnie mówił wcześniej, choćby na słynnym, dość zgodnie wyśmianym przez media mainstreamowe, kongresie krakowskim. Oczywiście niewielu miało ochotę dostrzec te niewygodne fakty.
Podkreśla się za to ochoczo, że PIS w 2004 r. formułowało postulaty delegalizacji SLD. Zgadza się. Warto jednak przypomnieć na jakiej kanwie one padały. 2004 r. to był czas rządów premiera Belki. SLD znajdowało się w rozsypce, będącej konsekwencją licznych afer i olbrzymiego zniechęcenia doń Polaków (przypomnijmy, że porażka Sojuszu w roku następnym była piorunująca). Sam M. Belka odżegnywał się od swego politycznego zaplecza (flirtował z PDecją), M. Borowski próbował budować nową partię- SDPl. W tamtych czasach (czasach załatwiactwa, korupcji na szczytach władzy, władztwa byłych funkcjonariuszy komunistycznych służb specjalnych i ich dawnych kapusi), PIS i PO zupełnie uzasadnienie krytykowały SLD. Można, przy odrobinie dobrej woli, znaleźć bardziej radykalne wypowiedzi ówczesnych polityków partii Tuska na temat Millera, Dochnala, Pęczaka, Jakubowskiej, etc.
Dzisiejszy Sojusz jest już jednak zupełnie inną formacją. Oczywiście w żadnym wypadku nie chwalę tej partii, zwłaszcza jej niektórych pomysłów, stanowisk w określonych sprawach (głównie obyczajowych, światopoglądowych). Pomysły z pełną refundacją in vitro, stosunek do dygnitarzy komunistycznych, wreszcie ślepa wiara w dobrodziejstwa Unii Europejskiej są zwyczajnie głupie, w najlepszym razie naiwne.
Nie można jednak nie dostrzec wielu punktów stycznych między programem gospodarczym, społecznym PIS i Lewicy Napieralskiego. A właśnie te rzeczy (dostęp do służby zdrowia, polityka społeczna, prorodzinna, ochrona miejsc pracy, niechęć do dzikiej prywatyzacji) interesują rzesze szarych Polaków.
J. Kaczyński w naturalny sposób próbuje wycisnąć z tych faktów własną polityczną korzyść: zyskać przychylność wyborców, ich zaufanie. W demokratycznej kampanii wyborczej to rzecz absolutnie normalna. Tymczasem salon oczekuje od niego ...no właśnie...czego?...politycznego harakiri? Prezes PIS ma zamiast zbieżności akcentować różnice między PIS i SLD? Przecież to czysta głupota. Salon krytykuje J. Kaczyńskiego za kampanijny pragmatyzm. Jeśli taka ma być rola transparentnych, niezależnych mediów to ja podziękuje.
*********
Tuż po wyborach J. Żakowski, komentator prasowy w audycji "Dzień Dobry TVN", krytykował sondażownie, których wyniki pracy okazały się zupełnie niewiarygodne. Racja. J. Żakowski jednak jako przykład nie podał zupełnie kompromitujących prognoz publikowanych przez jego własnych pracodawców (Gazety Wyborczej i TVN), tylko sondaż "Faktu" ("SuperExpressu"?), wg którego różnica między poparciem dla Komorowskiego i Kaczyńskiego wynosi 2-3 punkty procentowe...
Czy to pragmatyzm Żakowskiego (brak krytyki własnych pracodawców)? Skądże. Skoro nie chciał "jechać" po TVN, mógł chociaż tematu w ogóle nie wywoływać. A tak mamy żakowszczyznę w najgorszym wydaniu...Publicystę "Polityki" wspierała niezastąpiona wielorybica (trzymając się języka kandydata PO na Prezydenta RP)- Dorota Wellman, która całkiem spokojnie stwierdziła, iż odkąd "Wprost" przejął Lis, "daje się to czytać".
Skoro konkurencja ("Polityka") chwali były tygodnik Janeckiego, nie wróże temu wydawnictwu nic dobrego. Ciekawe co o tym sądzi redaktor Lis?
Inne tematy w dziale Polityka