W swoim najnowszym salonowym tekście Ł. Warzecha bolej nad politycznymi wojenkami prowadzonymi coraz intensywniej, zwłaszcza przy okazji debat, dyskusji dotyczących powstania i działalności opozycji demokratycznej w okresie PRL.
Sytuacja faktycznie nie wygląda najlepiej. Najwięksi bohaterowie tamtych chlubnych lat, działacze „Solidarności”, dziś mocno skłóceni, nie potrafią usiąść przy jednym stole i wspólnie świętować kolejne rocznice zwycięstwa z socjalistyczną władzą. Zagraniczni obserwatorzy nie bardzo rozumieją ten cały spór, z resztą trudno się temu dziwić. Dla nich twarzą tamtych wydarzeń stał się Lech Wałęsa, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, najbardziej znany Polak (obok papieża Jana Pawła II) na świecie. Czy dziś weteranów „Solidarności”, jej twórców z 1980 r., kontestujących rolę Lecha Wałęsy i środowiska KOR, możemy jakoś usprawiedliwić? A może to tylko „bredzący staruszkowie” odreagowujący swoją polityczną porażkę w nowej rzeczywistości?
Problem, jak zwykle, jest złożony, trzeba na niego spojrzeć nieco z oddali. Spróbujmy.
Po pierwsze, musimy pamiętać, że tamte przełomowe wydarzenia miały miejsce w państwie komunistycznym, opartym w znacznej mierze na działalności tajnej policji, inwigilującej podejrzanych obywateli. Istniała wielotysięczna siatka tajnych współpracowników; nawet szlachetni z pozoru opozycjoniści, jak się dziś okazuję, byli agentami bezpieki. Metody operacyjne SB były wówczas wyszukane; często podejmowano próby skłócenia poszczególnych opozycjonistów, sugerując fałszywie zdradę (kro oglądał dokument „Trzech kumpli” wie doskonale, o co chodzi). Oskarżenia Lecha Wałęsy o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa jeszcze w latach 80. mogły być efektem właśnie takiej gry operacyjnej. Dziś jednak wiemy, że istnieją dowody (poszlaki), które przeczą temu założeniu. Cenckiewicz i Gontarczyk 19 lat po odzyskaniu pełnej niepodległości, swoją obszerną publikacją potwierdzają (przynajmniej w części) oskarżenia A. Walentynowicz, K. Wyszkowskiego, A. Gwiazdy. Jednocześnie szerokie spektrum intelektualistów, w dużej mierze o KORowskim rodowodzie, beznamiętnie piszę list broniący byłego prezydenta przed „milicjantami pamięci”.
Po drugie, zasługi części bohaterów tamtych lat tuż po przełomie 1989 r. zostały świadomie marginalizowane. Był to skutek ich krytyki Okrągłego Stołu, a później poparcia dla próby „dzikiej lustracji” prowadzonej przez rząd Olszewskiego. Łatwo zrozumieć gorycz A. Walentynowicz. Do niedawna prześladowana przez esbecje (gdański IPN ujawnił, że Annę Walentynowicz inwigilowało ponad 100 funkcjonariuszy i tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa, w roku 1981 planując jej otrucie.), a dziś pozostawiona samej sobie, oglądająca szybki powrót postkomunistów do władzy (i to dzięki Wałęsie), potem 2 kadencje prezydentury byłego aparatczyka PRL, Aleksandra Kwaśniewskiego. Intelektualiści, pomocnicy robotników –KORowcy, w Magdalence działali w zasadzie samodzielnie, zapominając o gdańskich związkowcach, dzięki którym w dużej mierze wypłynęli. To oni w nowej rzeczywistości, czujący się jedynymi przedstawicielami zniewolonego narodu, zgodzili się na faktyczną abolicję dla komunistów (którą pożniej, po zdobyciu pełni władzy w nieuzasadniony sposób całkowicie przestrzegali.).
Po trzecie, zachowanie „różowej opozycji” w ostatnich trzech latach. Rok 2005 był dla dawnych, mocno zapomnianych bohaterów walki z PRL rokiem nadziei. Formacja polityczna, która traktowała tych ludzi z należytym szacunkiem wygrała wybory parlamentarne, a prezydentem został twardy antykomunista Lech Kaczyński . Niedługo potem A. Gwiazda, J. Duda-Gwiazda, A. Walentynowicz i wielu innych „oszołomów” odebrało z rąk Prezydenta RP najwyższe odznaczenia państwowe. Zlikwidowano postPRLowskie WSI, wybrano nowego prezesa IPN, nowe kolegium, ustawa lustracyjna ugrzęzła w TK. Rząd Prawa i Sprawiedliwości działał pod gromem krytyki wszelakiej opozycji, zarówno politycznej (PO,LID, PSL,etc), jak i medialnej: Gazety Wyborczej, TVN,etc. W dużej mierze były to środowiska bardzo nieprzychylne działaczom dawnej „Solidarności” skłóconym z Lechem Wałęsą i wczesną Unią Demokratyczną. Określenie „bydło” użyte w szczytowym momencie kampanii wyborczej 2007 r. można było odnieść także do tych ludzi.
Moje próby, nie tyle obrony, co zrozumienia postawy dawnych opozycjonistów, dziś oskarżających nie tylko Lecha Wałęsę o zdradę ideałów tamtego Sierpnia, są siłą rzeczy mocno subiektywne. Przez ostanie 19 lat najwięcej pisano i mówiono o bohaterstwie L. Wałęsy, J. Kuronia, A. Michnika, B. Geremka czyniąc z nich ikony, autorytety bez skazy. Rzadko można było usłyszeć o roli w strajkach z 1980r. A. Gwiazdy czy A. Bulca. Okazało się, że osoby dalekie Gazecie Wyborczej nie miały szerszej możliwości obrony swoich racji.. Tak było do niedawna. Rządy PISu nieco zmieniły ten niesprawiedliwy stan rzeczy. Z argumentami osób biorących udział we wczorajszej sejmowej konferencji na temat Wolnych Związków Zawodowych można się nie zgadzać, ale należy je wysłuchać. Mam jednak wrażenie, że niektóre środowiska, także te polityczne, dopuszczają tylko jedną słuszną ( ich zdaniem) wersję.
Buczenie na W. Bartoszewskiego, czy marszałka Borusewicza było zapewne nienajlepszym sposobem wyrażenia dezaprobaty dla ich politycznych wyborów. To jednak nieodłączne ryzyko wynikające po prostu z bycia politykiem. Niektórzy sprawę traktują niezwykle poważnie, zapowiadając kontrdziałania:
GW: Ma pan na myśli przemówienie prezydenta Kaczyńskiego, który mówił, że "zawsze Polsce solidarnej, przeciwstawiał Polskę liberalną"?
P. Adamowicz (prezydent Gdańska): Też. Ale i Janusza Śniadka, który mówił o aktualnych działaniach związku. To tak, jakbym ja chwalił się sukcesami Gdańska w pozyskiwaniu pieniędzy unijnych.
Ale nie tylko w tym rzecz. Mamy poważny problem. Niedzielny skandal to nie jest pierwszy. Ostatnio na Powązkach tłum wygwizdał prof. Bartoszewskiego. W 25. rocznicę "S" z podobną reakcją, wtedy jeszcze niewielkiej części publiczności, spotkał się Lech Wałęsa. Wiele skandalicznych zdarzeń miało też miejsce w bazylice św. Brygidy. Za każdym razem brak było zdecydowanej reakcji, dlatego ci ludzie czują się bezkarni.
P.S. Mój tekst to nie tyle polemika z Ł. Wrzechą (co może sugerować tytuł), ile reakcja na niesprawiedliwe oceny uczestników wczorajszej konferencji w Sejmie dokonane przez Piotra Śmiłowicza (oraz S. Blumsztajna) i Krzysztofa Leskiego.
Inne tematy w dziale Polityka