Wbrew temu, co możemy usłyszeć w mediach poziom życia przeciętnego polskiego obywatela wciąż jest bardzo niski. Choć Polacy więcej zarabiają (i więcej wydają), spada bezrobocie, wskaźniki makroekonomiczne napawają optymizmem, problemy ogólnospołeczne stanowią największą bolączkę, z którą kolejne rządy nie potrafią sobie poradzić. O skali zjawiska świadczą chociażby zapowiedzi ogólnopolskich strajków organizowanych przez kolejne ruchy związkowe. O ile jednak pracownicy sektora państwowego mają możliwość skupienia uwagi opinii publicznej, a wreszcie i rządu (np. górnicy swoimi spektakularnymi „najazdami” na Warszawę potrafią skutecznie postawić na swoim), o tyle głos osamotnionych emerytów (rencistów), pracowników prywatnych przedsiębiorstw, czy też bezrobotnych pięćdziesięciolatków, których nikt już nie chce zatrudnić, pozostaje bez odzewu. Dramat niesie każdy dzień. Sytuacja w służbie zdrowia z roku na rok jest coraz gorsza. Bankrutują szpitale. Na wizyty u specjalistów czekać trzeba długimi miesiącami, czasem latami. Nierzadko ludzie umierają, nie doczekawszy się pomocy. Alternatywą są prywatne gabinety niedostępne jednak dla szerokich mas najuboższych. Kolejny problem: coroczne podwyżki cen niezbędnych towarów i usług. Już wiemy, że w 2009 r. za prąd zapłacimy 20-30% więcej, za gaz 17 %, za wywóz śmieci 30%, etc. Podobno to nic strasznego:
- Polskim rodzinom nie grozi ekonomiczna katastrofa, gdyż wynagrodzenia będą rosły szybciej niż koszty życia i utrzymania mieszkań - zapewnia Marcin Peterlik, ekspert Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Ja jednak mam wątpliwości. Wielu nie ma powodów by wierzyć w to, że w 2009 r. zarobią minimum 125% tego, co dziś. Kasjerki, magazynierzy, drukarze, ochroniarze w hipermarketach, itp. - ich płace nie wzrastają w takim tempie. Podobne renciści i emeryci. Czy waloryzacja w pełni pokryje straty związane z podwyżkami cen produktów pierwszej potrzeby? Nie łudźmy się. I marna pociecha, że nie tak dawno niektóre formacje polityczne (pamiętacie, które?) zablokowały w ogóle podwyżki dla najbardziej potrzebujących. Problemów jest dużo więcej, nie sposób o wszystkich napisać. Jak wspominałem, żaden dotychczasowy rząd im nie sprostał. Także rząd PISu. Mimo niezwykle trudnej koalicji, innych parzących Polskę kłopotów, medialnej nagonki, na pewno gabinet i Marcinkiewicza, i Kaczyńskiego mógł zrobić w tej sprawie zdecydowanie więcej. Zapewne to jedna z wielu przyczyn porażki wyborczej Prawa i Sprawiedliwości.
Platforma Obywatelska w toku kompanii wyborczej 2007 mocno podkreślała wspomniane przeze mnie problemy społeczne, obciążające -siłą rzeczy- rząd Kaczyńskiego (i jego partię). Donald Tusk obiecywał cud gospodarczy: podatek liniowy, likwidacje ponad 200 opłat urzędowych, radykalny wzrost płac pracowników budżetówki, rent i emerytur, powrót zarobkowych emigrantów do Polski. Postulaty Platformy były niezwykle atrakcyjne, zwłaszcza dla prostych, najuboższych obywateli, czekających na lepsze jutro. Wizja polskiej Irlandii okazała się strzałem w dziesiątkę. Wielu Polaków liczyło zapewne, że oprócz ostrej krytyki pod adresem rządzącej wcześniej koalicji, eksperci PO („gabinet cieni”) ostro pracował przygotowując konkretne projekty urzeczywistniające kampanijne obietnice. Okazuje się jednak, że politycy PO nabrali swoich wyborców. Ci ostatni, co pokazują nadal sondaże, chyba nie zdają sobie z tego sprawy, jednak faktom nie da się zaprzeczyć. Projektów ustaw jest jak na lekarstwo, a te, które już są delikatnie mówiąc nie zachwycają. Ustawa medialna, bardzo kontrowersyjna, budząca sprzeciw wielu środowisk, przepadła głosami SLD i PIS. Propozycje zmian dotyczących służby zdrowia wywołują protesty największych związków zawodowych. Obawy wydają się uzasadnione, zwłaszcza w świetle postępowań minister E. Kopacz i szczerych zapowiedzi byłej posłanki PO, pani Sawickiej. Wielu młodych absolwentów prawa czeka z niecierpliwością na uchwalenie ustawy umożliwiającej im podjecie aplikacji sędziowskiej czy prokuratorskiej. Na razie, prócz obietnic, brakuje jakichkolwiek konkretów. Może gdyby minister Ćwiąkalski i jego ludzie wykazali się równym zaangażowaniem jak w sprawie laptopa Z. Zbiory, przepisy miałyby już moc obowiązującą. Brakuję projektów sztandarowych: wprowadzenia podatku liniowego czy reformy finansów publicznych. W pewnym momencie, politycy PO, obrażeni na krytykę ze strony opozycji, oświadczyli Polakom, że ograniczają rządzenie na rzecz administrowania. Ich zdaniem, Prezydent może uciec się do swojej konstytucyjnie zagwarantowanej kompetencji w postaci weta i w ten sposób złośliwie utrudniać PO proces rządzenia. Argumentacja przedziwna zwłaszcza, że jak dotychczas Prezydent Kaczyński nie miał wielu okazji wykazać się w kwestii weta. Cóż, dla wykształciucha jak się okazuje nieważne są fakty, tylko mgliste perspektywy. Skoro rząd postanowił postawić na administrowanie, to winien przynajmniej solidnie pilnować swojego znanego z pazerności koalicjanta, PSL. Jak pokazała ostatnio telewizja ( proPlatformerska na dodatek) i z tym premier Tusk ma spore kłopoty.
Nie będę już pogrążał rządu Platformy analizą działalności posła Janusza Palikota, skuteczności w walce z korupcją Julii Pitery, czy wreszcie zdolności krasomówczych niezawodnego S. Niesiołowskiego. Dla przeciętnego emeryta i rencisty to zapewne niesmaczne, ale jednak mało istotne.
Istotna jest rzeczywistość. D. Tusk w pamiętnej debacie z J. Kaczyńskim zaskoczył znajomością cen podstawowych produktów, winił rządy PIS za liczbę ofiar na drogach. Obiecywał, że zrobi wszystko, żeby to naprawdę zmienić. Tymczasem jego ludzie ośmielają się dziś mówić, że ograniczają rządzenie. Administrować możecie własnymi ‘wypasionymi’ domami. Zacznijcie poważnie rządzić, potraktujcie obywateli serio. Jeśli tego nie potraficie -ustąpcie. Taka powinna być reakcja premiera Tuska. A jaka jest, codziennie widzimy.
P.S. Rzetelną analizę dokonań rządu premiera Tuska przedstawia Marek Migalski. Serdecznie polecam, zwłaszcza sympatykom PO.
http://www.rp.pl/artykul/9157,188123_O_cudzie_nie_ma_mowy.html
Inne tematy w dziale Polityka