To jakie standardy w życiu publicznym narzucili sobie (i przy okazji nam) politycy, mamy okazję oglądać co dnia. Wystarczy włączyć dowolny program informacyjny, audycję publicystyczną, transmisję z obrad Sejmu. Wszyscy-dziennikarze, komentatorzy, obywatele, wreszcie sami parlamentarzyści- ubolewają nad językiem polityków, z tym że ocena tego zjawiska jest w większości przypadków dokonywana z charakterystycznym relatywizmem. Mianowicie główną winę za gorszący wszystkich styl debaty publicznej przypisuje się Kaczyńskim i ich zapleczu (kiedyś Giertych i Lepper dodatkowo). Tymczasem wszelkie nieprzyzwoite, czasem wulgarne wręcz zachowania polityków PO (również Lewicy, choć w mniejszym stopniu) to tylko odpowiedź-bardziej lub mniej słuszna, na zaczepki Moherów.
Najnowszym dowodem na ten niebezpieczny dla demokracji zwyczaj, są rekcje związane z działalnością i bytem komisji śledczej ds. nacisków. Mianowicie ustanowienie i działalność owej komisji śledczej pozostaje najprawdopodobniej w sprzeczności z Konstytucją. Ostateczną decyzję ma wydać na dniach TK. W tej sprawie sędzią sprawozdawcą jest prof. Rzepliński, ściśle powiązany z Platformą Obywatelską, który niejednokrotnie wyrażał opinie(lub się do nich przychylał) w kwestii rzekomych przestępstw (lub innych nadużyć)byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Zachodzi uzasadniona obawa, że może on być w sprawie nieobiektywny. Mimo to, politycy PIS postanowili-jak pisze dzisiejsza "Rzeczpospolita"- nie stawiać na ostrzu noża wyłączenia Rzeplińskiego, tylko spokojnie oczekiwać orzeczenia TK. W odpowiedzi poseł Platformy, Sebastian Karpiniuk, bez głębszej refleksji ( w jego wypadku to norma niestety), ostro krytykuje wątpliwości PIS odnośnie byłego kandydata RPO, a także samą możliwość orzeczenia o niekonstytucyjności. Nie słychać głosu oburzenia.
Kilka dni temu mięliśmy okazję oglądać żenujący spektakl zaserwowany nam przez członków Lewicy i Karpiniuka podczas przesłuchania ( a właściwie w trakcie jego blokady) świadka Zbigniewa Ziobry. Wówczas złożono kontrowersyjny wniosek w sprawie wyłączenia z przesłuchania Arkadiusza Mularczyka, który kiedyś formalnie był pełnomocnikiem Ziobry w którymś z procesów. Wniosek po 5-godzinnej szarpaninie upadł, co oznaczało de facto, że Ziobro nie mógł się odnieść do jego rzekomych zbrodni. Oczywistym było, kto za ten spektakl ponosił odpowiedzialność, mimo to media znów niesprawiedliwie oceniły sprawę na remis. Przekaz był jasny winni są zarówno przedstawiciele PO i PIS. Szary obywatel wnioskuje z tego , że znów Pisiory chcą coś ukryć, dlatego robią medialną szopkę, w którą wciągają mających dobre intencje polityków PO.
To przykład. Tego typu sytuacji jest mnóstwo. I to jest poważny problem naszej polskiej demokracji, roli mediów w rzetelnym informowaniu społeczeństwa, braku prawdziwego ich pluralizmu. Utarło się, że Platformie bez uzasadnienia wolno więcej. Nawalanka w PIS stała się niebezpiecznym zwyczajem uprawianym ochoczo przez oponentów politycznych (co jest czasem żenujące, ale akceptowalne) oraz wtórujące im media (co stanowi niebezpieczną praktykę uderzającą w zasady demokracji).
Dlaczego pewne środowiska tak łatwo powołują się na standardy demokratycznego państwa prawa, tylko w wybranych sytuacjach? Nie pytam o gówniarzy czy bezrefleksyjnych idiotów (wykształciuchy). Chodzi mi o elity. Dlaczego wątpliwe zarzutu odnośnie zbrodni poprzedniego rządu traktowane są z najwyższą powagą, a oczywiste wpadki gabinetu Donalda Tuska musi czekać pobłażliwość? Nie oczekuje odpowiedzi, bo je znam. Chiałbym jednak, by takie pytania podały częściej i były traktowane z należytą powagą. To przecież świadczyłoby o dobrej kondycji naszej demokracji.
Inne tematy w dziale Polityka