Prawie 20 lat temu komuniści postanowili oddać ( a raczej podzielić się) władzą z opozycją ( a raczej jej częścią). Wreszcie odzyskaliśmy niepodległość. Transformacja ustrojowa, mimo swej dużej ułomności, przyniosła nam niekwestionowane sukcesy: wejście do UE, NATO, stworzenie dobrej perspektywy dla rozwoju kraju. Wciąż jednak jest wiele do zrobienia: o czym przypominają nam kolejni politycy.
W każdym demokratycznym kraju istnieją pewne patologie. O jakości, sile demokracji świadczy ich natężenie i skuteczność państwa w walce z ich najbardziej odczuwalnymi społecznie formami. W naszym kraju, w przededniu ważnej rocznicy, trzeba dokonać swoistego rachunku sumienia: otwarcie powiedzieć o sukcesach i przyznać się do porażek. Kolejne teksty "Gazety Wyborczej" przygotowują rodaków do tego procesu.
Przed kilkoma tygodniami "Rzeczpospolita" napisała o problemach znanego politologa z otwarciem przewodu habilitacyjnego. Dr Marek Migalski, bo o nim mowa, publicznie ośmielił się skrytykować swojego przełożonego, prof. Jana Iwanka, dyrektora Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa na Uniwersytecie Śląskim. Iwanek to były TW o pseudonimie "Piotr", obecnie jeden z głównych przeciwników lustracji środowisk akademickich.
Dziś w sprawie postanowiła przemówić "Gazeta". W tekście pod znaczącym tytułem "Marny dorobek naukowy dr Migalskiego?", publikuje list niejakiego prof. Zyblikiewicza z Uniwersytetu Jagielońskiego. Otóż Pan ten stara się dowodzić, że dorobek naukowy dr Migalskiego jest słabiutki, dlatego decyzja decydentów z Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych o braku zgody na habilitację nie powinna dziwić. Mnie jednak "zafascynowała" inna kwestia. Zyblikiewicz piszę:
"Pozwolę sobie na pewien wtręt osobisty. Śledząc to, co się dzieje wokół tej decyzji, czuję się dumny z mojego Uniwersytetu. Uniwersytetu, który w różnym czasie wywoływał niechęć swoją niezależnością. Uniwersytetu, którego niepokorność raziła i w odległych czasach sanacji, i - oczywiście - przez ponad półwiecze Polski Ludowej, i - jak się nie po raz pierwszy zresztą zdarza - budzi gniew polityków i wcale sporej części opinii publicznej. Lecz tej dumie towarzyszy, niestety, także poczucie wstydu. Z powodu jednego z moich kolegów, który jednak stał się - jak się wydaje - wyłącznie politykiem.
Chodzi mi o prof. Legutkę, o jego skandaliczną, jeśli została wiernie przytoczona wypowiedź (Rzeczpospolita, 16 stycznia 2009 r., A 7.). Oto jej część: "Skoro się tworzy specjalną komisję do oceny dorobku kandydata, to po to, by się oprzeć na jej rekomendacji. Skoro komisja stwierdza, że wszystkie warunki zostały spełnione, jak Rada Wydziału może głosować przeciw....Głosowanie Rady powinno być formalnością..."
Przykro mi, lecz te słowa są rezultatem albo bezmyślności, albo czegoś jeszcze gorszego. Nie chodzi tutaj tylko o prawa szczegółowe, o obyczaje, lecz o niezrozumienie lub skryte próby gwałcenia elementarnych podstaw demokracji. Mam nadzieję, że co najmniej na moim uniwersytecie i w mojej Radzie Wydziału bardzo rzadko podejmowanie decyzji będą czczą formalnością. Mamy zaufanie i do jednoosobowych organów władzy, i do kilkuosobowych komisji mających Radzie służyć pomocą, lecz decyzje zamierzamy podejmować samodzielnie i z namysłem."
Fragment dość obszerny, zdecydowałem się jednak na całościowe przytoczenie, bym nie został posądzony o manipulację.
A manipulację, stosuje nasz gazetowy naukowiec z UJ, byleby tylko dowalić Migalskiemu i jego obrońcom, np. prof. Legutce.
Komisję o której pisze Legutko powołuje właśnie Wydział (jego Rada), w tym wypadku Wydział Studiów Międzynarodowych i Politycznych. Po co? Komisja ma konkretne zadanie, ma zbadać dorobek naukowy kandydata do otwarcia przewodu habilitacyjnego. Jak rozumiem do takiej Komisji powołuje się specjalistów danej uczelni(w tym wypadku UJ), którzy czytają całość "dorobku" i wydają opinię. Założę się, że Rada Wydziału akceptuje taką opinię w 99%. A ten 1 % to jakieś szczególne przypadki, co do których istnieją wątpliwości. W przypadku Migalskiego komisja nie miała żadnych zastrzeżeń odnośnie dorobku naukowego. W tym sensie, decyzja Rady powinna (ale nie musi!) być już tylko formalnością. Nic z tego, Rady Wydziału przeżyła gwałtowną refleksję i postanowiła "udupić" Migalskiego.
Prof. Zyblikiewicz celowo łapię za słowa Legutkę, szukając kuriozalnych argumentów na wytłumaczenie decyzji swoich kolegów.
I jakoś mnie to specjalnie nie dziwi, ani też to, że list publikuje "Gazeta Wyborcza".
Z resztą, oceńcie sami:
http://wyborcza.pl/1,75478,6228596,Marny_dorobek_naukowy_dr_Migalskiego_.html
http://www.rp.pl/artykul/192639,249033_Sprawa_Migalskiego_to_grozny_precedens_.html
Inne tematy w dziale Polityka