Doceniam profesjonalizm i kunszt aktorski naszych polityków. Tak jak wszyscy widzowie ekscytuję się, że pan Premier Tusk omal nie skończył jako narkoman, że panią minister Piterę prawie zupełnie pogrążyła namiętność do tanich win, a pan poseł Palikot cudem jedynie nie zwariował, choć wrażenie próbuje robić zupełnie przeciwne...
Podziwiam uzdolnienia sceniczne. Przebiegiem politycznych wypadków przejmuję się nie mniej niż wierny widz kolejnym odcinkiem serialu "M jak miłość". Czasem jednak, po kolejnym zderzeniu z wyrafinowanym, bezdusznym profesjonalizmem, człowiek tęskni za czymś przaśnym. Jakimś takim... bardziej autentycznym. Za czymś zza czego nie wystawałaby sterylna łapa PiArowca.
Dlatego właśnie znów wróciłem do urokliwych feministycznych czytanek...
Według lewicowych intelektualistów, mało kto zna naturę polskiego katolicyzmu równie dobrze jak Magdalena Środa. Minister ds. równego statusu kobiet i mężczyzn w rządzie SLD od lat chętnie zwierzała się ze swych (nieco histerycznych) opinii na temat Kościoła i Ojczyzny. Już kilka lat temu Środa wskazała światu na źródła przemocy wobec kobiet w naszym kraju...
"W Polsce, w przeważającej mierze katolickiej, nie stosuje się wprawdzie tzw. śmierci honorowej, ale jest problem z przemocą wobec kobiet. Korzenie tej przemocy tkwią w silnym wpływie Kościoła katolickiego na życie publiczne" - tłumaczyła w czasie międzynarodowej konferencji w Sztokholmie.
Trudno się dziwić, że po serii wypowiedzi tego typu nasza słynna feministka została uznana za eksperta ds. polskiego nacjonalizmu i klerykalizmu.
W jednym ze swych ostatnich felietonów, zatytułowanym "Natura polskiego katolicyzmu", autorka wykazała, że mimo upływu lat, jej kuriozalne poglądy pozostały niezmienne. Felietonistka znów zabrała się za ocenę Kościoła, bo jak stwierdziła, mamy właśnie idealny czas na zdiagnozowanie katolicyzmu, ponieważ maj jest "miesiącem komunii".
Po tej konstatacji symbol polskiego feminizmu rzuca się do batożenia rodaków:
"Kościół ma absolutną, niekwestionowalną władzę nad wsią i miastem. I wykorzystuje ją bez ograniczeń. (...) Kościół, którego w coraz większym stopniu cieszy władza świecka i nudzi duchowa, musi zarabiać, a komunia to prawdziwe żniwa.(...) Moralne elementy wiary katolickiej nie mają żadnego przełożenia na postawy moralne. (...) Polacy są narodem
nieufnym, podejrzliwym, zamkniętym w obrębie rodzin, o bardzo niskim kapitale społecznym, zerowej aktywności lokalnej, nikłym zaangażowaniu na rzecz bliźnich, wysokiej przestępczości i odwrotnym do niej poziomie kultury osobistej".
Przez kilka godzin, ten agresywny i jednostronny tekst reklamowało hasło: "Natura polskiego katolicyzmu". Administratorzy portalu internetowego, który zamieścił felieton, w końcu zorientowali się, że tytuł tekstu nie odpowiada jego treści. Artykuł otrzymał nowy nagłówek: "Grzechy polskiego katolicyzmu".
Poglądy byłej minister ds. równouprawnienia znane są nie od dziś. Prezentowane przez nią opinie niewiele różnią się od tego co wygłaszają w mediach jej feministyczne koleżanki.
Ich agresji i antyklerykalnych fobii nikt nie nazywa "grzechami polskiego feminizmu". To raczej "natura polskiego feminizmu".
Inne tematy w dziale Polityka