Dziennikarzom nie jest w naszym kraju łatwo. Szczególnie tym, którzy nie zważając na okoliczności, przy każdej okazji, niczym filmowy "Superman" bronią, chronią i pielęgnują "naszą młodą demokrację".
Wszyscy pamiętają o tych dramatycznych scenach. Dziennikarze Gazety Wyborczej, gdy tylko zorientowali się, że auto minister Julii Pitery, (w którym zwykle przechowywała najcenniejszą rządową dokumentację) może zostać podpalone, zaczęli pełnić przy nim społeczne dyżury. Gdy było trzeba, byli na miejscu!
"Dotarliśmy jako pierwsi", "odkryliśmy w płonącym samochodzie", "przypaliły nam się nawet włoski w nosie", "dokumenty ocalały!"
Konkurencja próbowała zdyskredytować wyczyny komandosów GW. Być może właśnie z tego powodu, dziennikarze ciągle nie zostali nagrodzeni za swe bohaterskie czyny.
To jednak nie koniec wymierzonej w GW kampanii. Kilka dni temu, po raz kolejny przedłużono śledztwo w sprawie podpalenia auta Pitery.
Czy prokuratorzy chcieliby swoją decyzją zasugerować społeczeństwu, że ratujacy nadpalone dokumenty medialni herosi mogli być także sprawcami podpalenia?
Inne tematy w dziale Polityka