Jeden z moich polemistów zarzuca mi nierzetelność i niesprawiedliwość. Na początek dlatego, iż uważam, że traktat – wprowadzając instytucję wspólnej polityki zagranicznej – niesie ryzyko podporządkowania nas polityce ignorującej kluczową dla polskiej racji stanu politykę wschodnią. Zarzuca mi, że piszę jedynie o „braku gwarancji”, więc nie ma żadnych argumentów, że tak będzie. Argument całkowicie błędny materialnie i formalnie. Materialnie, bo wystarczy znać poglądy właściwej komisarz - Benity Ferrero-Waldner. Przecież właśnie wobec Ukrainy sformułowano (po pomarańczowej rewolucji) kryterium „zdolności absorpcyjnej”. O Gruzji jeden z najważniejszych ludzi w Unii powiedział mi „przecież to w ogóle nie Europa”. (No, tak – w przeciwieństwie do Dagestanu).
Ale jest to argument błędny również formalnie – bo gwarancje zgodności polityki Unii z naszą racją stanu tym różnią się od zabiegania w Brukseli o jej uwzględnianie, czym wolność różni się od prawa upominania się o wolność. Niestety, łatwo zgadzamy się dla naszego kraju na to, na co nigdy nie zgodzilibyśmy się wobec siebie.
Dowiedziałem się też, że z gazociągiem bałtyckim powinniśmy się pogodzić, bo Niemcom się opłaca. Czyli zasady solidarności Niemców nie obowiązują; oni z zasady są „europejscy”, więc solidarni. Tak ma wyglądać wspólna polityka zagraniczna i bezpieczeństwa? Chyba tak; potwierdza to najosobliwszy zarzut. Jestem niesprawiedliwy, bo bronię niegodziwych regulacji traktatu nicejskiego. Wstyd! „Nicea przeceniła naszą pozycję”. A może Polska ją po prostu wyłudziła?
Szczerze mówiąc, zaczynam się bać, że w imię takich poglądów ktoś zaproponuje pewnego dnia, by Polska w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ miała pół głosu Niemiec. Tak będzie sprawiedliwiej. Od Rosji już mamy głos słabszy, bo Rosja jest w Radzie Bezpieczeństwa. A Niemcy słusznie się o to upominają, bo im się to (z racji rozmiarów) należy. W końcu – jak powiedział generał de Gaulle na polach stalingradzkich – to wielki naród.
A skoro przypomniał mi się de Gaulle, to słowo o jego poprzedniku. Gdy Napoleon zbliżał się dwieście lat temu do granic Polski, miał powiedzieć „zobaczę, czy Polacy są godni być narodem”. Francuskie Nation oznacza w istocie państwo narodowe, naród mający państwo. Właściwie sensem słów napoleońskich było więc pytanie: czy Polacy naprawdę chcą mieć państwo? Pytanie, niestety, nadal aktualne. Nawet bardziej – bo dziś chodzi już nie tylko o państwo, ale o to, czy w ogóle – jako Polska – chcemy mieć politykę.
oryginalna notka
Inne tematy w dziale Polityka