Christianitas Christianitas
133
BLOG

Paweł Milcarek: Jestem czy nie jestem katolikiem "trydenckim"?

Christianitas Christianitas Polityka Obserwuj notkę 6

Takie mniej więcej pytanie zadano mi na Blogu Christianitas w salonie24. Z dodatkiem: czy ci "trydenccy" katolicy są gotowi na "kompromis" ze Stolicą Apostolską? No i jeszcze pytanie, co sądzę o wszelkich dialogach (ekumenicznym, z innymi religiami...).

Zacznę od tej "trydenckości". Sprawa jest dość prosta - ale, jak zwykle, odpowiedź zależy od rozumienia tego pojęcia. No więc tak: katolikiem "trydenckim" jestem mniej więcej w tym samym stopniu, w jakim ma być nim każdy katolik rzymski. Definicje trydenckie - np. o Eucharystii, Mszy, innych sakramentach, Łasce - są w moim Kościele dogmatami, o których przypominają do dziś encykliki papieży (np. Mysterium fidei Pawła VI czy Ecclesia de Eucharistia Jana Pawła II - proszę sprawdzić, na jakie dokumenty powołują się te teksty). W konsekwencji także każda Msza i każda poprawna katecheza jest właśnie "trydencka" - o ile jest katolicka. I w tym sensie spodziewam się i oczekuję, że wszyscy moi bracia we wspólnocie Kościoła odnajdą swój związek z Trydentem - bo bez pełnego pozytywnego afektu przyjęcia jego nauk nie można być katolikiem. W tym też sensie oczekuję, że nie będzie się "trydencką" nazywało tylko Mszy z mszału św. Piusa V i bł. Jana XXIII, lecz także Mszę odprawianą zgodnie z edycją typiczną mszału Pawła VI - bo żeby być Mszą Kościoła Chrystusa, musi być ona tak "trydencka", jak katolicyzm jest "rzymski". Gdyby jakiś kapłan powiedział mi np., że odprawia nie-trydencką Mszę św., byłbym po prostu zaniepokojony o to, czy chce uobecnić Ofiarę i sprowadzić realną obecność Pana Jezusa.

Żeby to odnalezienie niezbędnego związku także z tym wielkim soborem Kościoła było łatwiejsze, trzeba by na pewno zgłębić jego historię, przekraczając fałsze rozpowszechniane często przez "aroganckich krytyków". Pierwszy z brzegu fałsz to przekonanie, że "w Trydencie nikt nie chciał z nikim dyskutować" - trzeba rzeczywiście nie wiedzieć nic o okolicznościach i przebiegu tego soboru, żeby coś takiego powiedzieć. Bo dyskusje w Trydencie były, i to ostre, a kształt najważniejszych dokumentów (np. o usprawiedliwieniu) był właśnie taki, żeby zostawić furtkę debacie teologicznej z nowatorami. Tylko że nowatorzy - zaproszeni do debaty - nie mieli na nią ochoty.

Wracam jednak do pierwszego pytania. Jestem więc katolikiem "trydenckim" razem ze wszystkimi moimi braćmi i siostrami w Kościele. Czy także w jakiś inny, szczególny sposób? Znowu proszę o uwzględnienie mojego odróżnienia: owszem, w czasach gdy np. ogół teologów niemieckich jest skłonny do herezji negowania ofiarnego charakteru Mszy, ja mocniej niż byłoby to potrzebne kiedy indziej powtarzam dogmaty Trydentu, bo właśnie jako odpowiedź na tę herezję Trydent był wydarzeniem opatrznościowym. W tym sensie mój katolicyzm będzie "trydencki", tak jak jest - właśnie w ten sam sposób - bardziej "tradycyjny".

Nie mogę jednak zakończyć bez takiego dopowiedzenia, które kompletuje tę odpowiedź: jeśli komuś chodziłoby o to, czy tzw. epoka trydencka i potrydencka jest w moim katolicyzmie przedmiotem jakiegoś szczególnego zachwytu lub przywiązania - musiałbym odpowiedzieć, że nie. Msza, na którą chodzę gdy nie przeszkadzają niemądrzy zeloci po-soboru, bywa nazywana trydencką - ale każdy kto choćby liznął trochę solidniejszej wiedzy na ten temat, wie dobrze, iż jest ona bardziej "gregoriańska" (od św. Grzegorza Wielkiego), "karolińska" czy "średniowieczna" - niż właśnie trydencka. Potrydencki był głównie akt prawny ustanawiający ją jako powszechnie obowiązującą w Kościele. A jednak jest to ten ryt Mszy, który od czasów niepamiętnych, od tak dawna jak sięga pamięć Kościoła i wiedza historyków, był obrządkiem Kościoła rzymskiego. Po Trydencie jedynie rozszerzono go na cały Kościół łaciński.

Nie jestem też admiratorem potrydenckiego stylu duchowości. Czuję się związany z duchowością o wiele bardziej "prymitywną" - bo benedyktyńską, a przez to z ową "starą szkołą" monastycznej wolności, sięgającą pierwszych wieków, czasów Kasjana i innych. Mam przyjaciół, którzy więcej zawdzięczają "trydenckiej" duchowości (np. jezuitom), ale sam się do nich nie zaliczam (już więcej zawdzięczam karmelitom - ale ich wielka reforma w XVI w. była bardziej "eremicko-średniowieczna" niż "trydencka"). To samo w filozofii: jestem uczniem św. Tomasza i szkoły dominikańskiego tomizmu - a nie devotio moderna czy ontologii jezuickich albo... brrrr... oświeceniowych.

Jak widać, moje umiłowania są "pre-moderne" (a czasem, by zacytować Maritaina, "anti-moderne") - bardziej "prymitywne" niż wysublimowanie nowożytne. Wydaje mi się nawet, że sposób, w jaki przeprowadzono reformę liturgiczną po Vaticanum II jest bardziej karykaturą tego stylu "trydenckiego" centralnego, metodycznego, planowego zarządzania lub oświeconego absolutyzmu, niż rzekomym "powrotem do źródeł" (tak jak np. rahnerowska teologia jest raczej skrajną realizacją suarezjańskiej neoscholastyki niż upragnionym przez Sobór uczynieniem z Pisma serca teologii - stopień racjonalistycznego ufilozoficznienia tej teologii przekracza wszystko co robili np. scholastycy w XII-XIII wieku).

Taki to właśnie ze mnie katolik "trydencki".

Pozostały jeszcze do odpowiedzi inne pytania, ale o tym w następnym poście.

oryginalna notka

Pismo na rzecz ortodoksji

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka