Christianitas Christianitas
234
BLOG

Paweł Milcarek: We trzech o Vaticanum II

Christianitas Christianitas Polityka Obserwuj notkę 17

Byłem wczoraj gościem panelu zorganizowanego przez historyków na Uniwersytecie Śląskim - na temat znaczenia ostatniego soboru. Poza prowadzącym to spotkanie Michałem Witkowskim za stołem był jeszcze ks. prof. Jerzy Szymik (teolog z Międzynarodowej Komisji Teologicznej), Tomasz Terlikowski i ja - a na sali coś koło pięćdziesiątki studentów i pracowników naukowych z różnych wydziałów. Bardzo miłe spotkanie, okazja do poważnej rozmowy o sprawach ważnych.

Miałem pierwszy głos, który zatytułowałem: "Sobór, który zaskoczył wszystkich".

Mówiłem więc najpierw o zaskoczeniu Kurii rzymskiej - gdy skrupulatnie przygotowane przez komisję przygotowawczą schematy dokumentów zostały przez sobór odesłane do gruntownego przepracowania. To było zaskoczenie kurialnych konserwatystów - i sygnał, że sobór chce się zająć czymś innym niż tylko podsumowaniem dotychczasowych interpretacji magisterialnych. Wtedy pierwsze skrzypce zaczęli grać reformatorzy - ale i wśród nich porozumienie nie było dopowiedziane do końca. Gdy reformatorskie dokumenty zostały zredagowane i uchwalone, tkwiły w nich zarówno nie do końca spełnione nadzieje modernizujących radykałów, jak i niezbyt skuteczne zabezpieczenia konserwatystów. W sumie na poziomie treści dokumentów, w ich najprostszym znaczeniu tekstowym wziętym wraz z notami wyjaśniającymi, przebiły się intencje umiarkowanych reformatorów.

I tak to konserwatyści wyjeżdżali z soboru w końcu 1965 roku z odczuciem, że ich wytrzymałość została wystawiona na krańcowe doświadczenie, a linia dokumentów dorowadzona w kilku miejscach do samych granic akceptowanej ortodoksji. Z drugiej strony modernistyczni radykałowie zdawali sobie sprawę, że na poziomie dokumentów nadzieje na rewolucję pojęciową nie zostały zrealizowane, a w każdym razie że to, co uchwalono, nie zadowala ich. Zadowoleni byli tylko reformatorzy umiarkowani - oraz ten ogół Ojców, który odetchnął z ulgą, że kończy się czas tych wytężonych prac.

Czas więc teraz na zaskoczenie numer 2: przeżyli je właśnie umiarkowani (nie mówiąc o dobrodusznej przeciętnej światowego episkopatu), którzy w jakieś dwa lata po zamknięciu soboru mogli zobaczyć jasno, iż co prawda dokumenty były umiarkowane, lecz ich realizacja nabiera charakteru progresywnie radykalnego. Można powtórzyć za o. Aidanem Nicholsem OP - adaptując jego diagnozę dotyczącą kwestii liturgicznej - że co prawda na soborze wygrała linia umiarkowanych, ale realizację reform powierzono radykałom. Wielu przecierało oczy ze zdumienia - ale skoro Rzym nie mówił "nie" (albo mówił je w dyplomatycznym i hamletycznym stylu Sługi Bożego Pawła VI)... Zaraz potem przyszedł rok 1968, i o wiele przyjemniej było mieć wtedy te bardziej radykalne, progresywne, modernistyczne, lewicowe nastawienia!

W ten to sposób słynna "hermeneutyka zerwania" stała się w świecie niemal dominującym sposobem rozpoznania znaczenia Vaticanum II. Co ciekawe, było to zerwanie nie tylko z wcześniejszą Tradycją, ale i z samą literą Soboru. Kluczy do zrozumienia dokumentów nie szukano więc ani wcześniej, ani w nich samych - ale raczej w teologicznych wizjach tego czy innego nowatora. Nie można zrozumieć, o co dokładnie chodzi w Lumen gentium? No przecież wystarczy postudiować Rahnera! Sobór został oddany w niewolę babilońską części "ekspertów". Na ogół pod panowanie tych, których poglądy można było ułożyć w linię entuzjastycznej adaptacji Kościoła do oczekiwań świata.

Czy można się dziwić, że dokumenty Soboru służyły już coraz częściej jedynie jako alibi lub ozdobnik dla awangardowych uniesień, albo że przekształcano je w Koran do wykrywania przeniewierstw "integrystów"? Stopniowo coraz mniej entuzjastów "odnowy soborowej" interesowało się na serio jej rzeczywistą podstawą w dokumentach wyrażających myśl i wolę Kościoła.

A jednak tamten sobór - podobnie jak żaden inny - nigdy nie należał do jakiejś grupy teologów. Owszem, możemy w dokumentach odnaleźć charakterystyczne motywy tego czy innego autora - i pewnie brzmią one dzisiaj czasami równie zagadkowo i groźnie jak fragmenty podręczników prof. Tomasza Węcławskiego, czytane po jego apostazji. A jednak - Sobór jest własnością Kościoła.

Tu zaczyna się zaskoczenie numer trzy: że w ostatnich latach najwnikliwsze studia dotyczące treści nauczania soborowego wychodziły spod pióra autorów-teologów pochodzących ze środowisk raczej konserwatywnych i raczej krytycznych względem tego, co okrzyknięto zdobyczami posoborowymi. Najciekawsze prace teologiczne śledzące soborową doktrynę o liturgii, o jej reformie, o wolności religii, o możliwości dialogu z innymi religiami - mają za autorów postacie z kręgów konserwatywnych i tradycjonalistycznych. To oni są zaangażowanymi uczestnikami owej potrzebnej "hermeneutyki ciągłości". To oni - nic dziwnego! - zamiast wtykać do dokumentów soborowych wizje tego czy innego teologa, chcą po prostu odnaleźć te dokumenty in medio Ecclesiae, a wewnątrz nich - ich sens katolicki.

Takie to rzeczy mówiłem na tejże sesji. Jak widać, nic szczególnie odkrywczego - i zapewne dlatego relacjonując to spotkanie na portalu wiara.pl dziennikarz "GN" postanowił tego mojego wystąpienia nie relacjonować w ogóle, omawiając jedynie wystąpienia dwóch pozostałych mówców.

Wypowiedzi Tomka Terlikowskiego i ks. prof. Szymika zostały przez nich obu połączone piękną klamrą: najpierw TT wyznał na początku, że z soborów on najbardziej czuje się związany z tym chalcedońskim, który w starożytności sformułował naukę dogmatyczną o Chrystusie - a ksiądz profesor powtórzył to i rozwinął w naprawdę poruszającą myśl, że prawda z Chalcedonu jest rdzeniem naszej cywilizacji, gdy uczy, że maksimum Boga nie niweczy człowieczeństwa - a maksimum człowieczeństwa nie narusza Bóstwa (gdy to słyszałem, "grały mi w duszy anioły": to przecież moja ulubiona fraza o "harmoniach Wcielenia"!).

TT i ksiądz profesor mówili dużo ciekawych rzeczy także o Vaticanum II - i wydaje mi się, że ogólne wrażenie z tych wystąpień jest jednak inne niż to jakie może sobie wyrobić czytelnik notki z wiara.pl (bo skrupulatnie usunięto z niej wszystkie "pieprzyki" uwag krytycznych, których było sporo zwłaszcza u TT, a które też przecie tworzą smak całości). To zresztą dla mnie kolejne takie doświadczenie, że o ile jest już możliwa ciekawa i swobodna rozmowa o Soborze na sesjach naukowych i popularnonaukowych, o tyle relacjonujący je dziennikarze mediów katolickich przerabiają ją regularnie w budynie słodziutkich celebracji; skoro ja znam co najmniej kilka takich przypadków blokady umysłowo-informacyjnej, to czasem myślę sobie, że katolickie media dzielnie budują jakiegoś swoistego matrixa. Pytanie: po co?

Czy w grę wchodzi jakaś już prawie niezawiniona blokada w mózgu? Sam nie wiem, ale co powiedzieć na przykład o takim przypadku, gdy pewne wpływowe katolickie medium otrzymawszy propozycję patronatu medialnego nad albumowym wydaniem Ducha liturgii kard. Ratzingera, odpowiada: "nie, bo to ma wydźwięk lefebrystowski"? Tak właśnie, drodzy państwo, myślą w tej redakcji: czas bronić trzódki czytelników przed lefebvrystowskimi wybrykami ich Papieża. Boki zrywać czy raczej łapać się za głowę?

oryginalna notka 

Pismo na rzecz ortodoksji

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Polityka