Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki
946
BLOG

Ćwierkanie (o) bezdzietnych

Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki Kultura Obserwuj notkę 17

 

Czy nieobecność dziecka jest wynikiem subtelnej patologii, czy może zależność ta działa w drugą stronę: to właśnie brak dziecka nieuchronnie do niej prowadzi?
Po takich od razu widać, że dzieci nie mają. Tylko weszli do przedziału, a już zdradziło ich zachowanie. Każdy kolejny gest czy słowo wypowiedziane mniej lub bardziej do uszka ukochanego czy ukochanej, a tym samym bardziej lub mniej do uszu współpasażerów, których i owszem, spostrzegali, ale którymi nie zaprzątali sobie głowy, potwierdzało tylko pierwszą diagnozę.
W takim wieku, kiedy u niego dostrzec można nie pierwszy przecież siwy włos na skroni, a jej twarz pokrywają te zmarszczki, którym w końcu udało się wychynąć spopod kobiecych kremów, bardzo nienaturalnie wyglądają takie rozkochane w sobie minki. Bo mimo że pozornie podobni są do szczęśliwych bohaterów romansideł kioskowych, to przecież te pieszczotliwe formy dojrzałych wiekiem harlequinowców brzmią cośkolwiek śmiesznie, nieomal upokarzają partnera sprowadzając go do poziomu dziecka.
Bo dziecko powinno otrzymywać od nich tę gamę uczuć i zdrobnień, którymi raczą siebie. Jakby mogły one pokryć dramat bezdzietności, który pod nimi się kryje. Lub tragedię egoizmu uprawianego we dwoje. Tak więc Misiaczek całuje ją po ręce, a Pańcia daje się głaskać po włoskach. On szuka jej wzroku i dalibóg wygląda prawie że jak zakochany szczeniak, albo młody tatuś zapatrzony w swoją pociechę. Ona poprawia włosy jak młode dziewczyny z kolorowych pisemek wystawionych na wystawach dworcowych sklepików i daje się wciągać w miłosną grę.
Najgorsze jest to uzależnienie od miłości... Bo przecież Misiu jest taki dobry tylko wtedy, gdy Pańcia daje sobie wyświadczać dobro, i nie daj Boże, żeby na moment ośmieliła się nie chcieć rycerskiej troski z jego strony. Owszem jest śpiąca i zmęczona, ale nie na tyle, by nie czuwać, żeby Misiaczka nie urazić – zdenerwowany Misiaczek wygląda niemiło, psuje się wtedy sielankowa atmosfera, czar pryska. A tak oboje rozkoszują się trochę męczącym, ale bardziej jeszcze błogim uczuciem zakochania, które dawno już powinno minąć, a nie mija. (U innych dziewczyn w jej wieku już minęło).
Tak więc dusi się od tego słodkiego zapachu jego komplementów, daje zamykać się w klatce, bo złota to klatka. Gdybyż tylko raz wymknęła mu się, choćby do kawiarni na kawę, mogłaby nabrać dystansu do tego dorosłego dziecka. Ale nie, woli zostać. Zresztą, gdzie miałaby iść i z kim, skoro wszystkie psiapsiółki już dawno mężate i dzieciate, więc nie w głowie im kawiarniane wypady. Nic miłego w wysłuchiwaniu opowieści o kolorze kupek dziecka czy wyrzynaniu się pierwszych ząbków. Już lepiej wysłuchiwać opowieści o jego hemoroidach i wizycie u dentysty, który wyrżnął mu ząb mądrości.
Jakże romantyczne są ich ubrania w podobnej tonacji: dużo zieleni i trochę khaki, ona odważyła się na nieco jaśniejszą kurtkę, ale z lekkim groszkowym odcieniem, tak żeby trafić w gust swego myśliwego. Tak, bo Misiaczek jest jednocześnie Myśliwym, który ją upolował. Nawet skarpetki ma barwy malachitowej – widzę, bo za jego troskliwą namową ściągnęła jednak (oj, spróbowałaby nie), jak on to określił, „buciki”. Spoczywa więc Upolowana na ramieniu Myśliwego i zapada w drzemkę. Niejedna by jej zazdrościła...
Nie wolno o nim źle myśleć, jest przecież zdolny dla niej zrobić wszystko (niemalże, bo może z wyjątkiem zdecydowania się na dzieci, ale tego wiedzieć na pewno nie mogę). Oko trzeba przymknąć na toksyczność tej miłości, która zakwasza spojrzenie podejrzeniem, że on to nie tyle dla niej, co dla siebie. Jest przecież bohaterem, sam ledwie oko sklei, a ona śpi z biodrem skręconym jakby od bólu rodzenia już prawie od godziny. Z małymi przerwami, bo przecież – nie chcę tego widzieć, ale nie zdążam zamknąć oczu – co jakiś kwadrans delikatnie smyra ją po irlandzkiej skarpecie dla turystów i miłośników sportu „Bridgedale”, a wtedy ona wraca z zaświatów i sili się na coś przypominającego uśmiech. To mu wystarcza, nie jest to przecież – niech to każdy Czytelnik przyzna – wygórowana cena za jego opiekuńczość?
Mógłby się położyć, ale nie robi tego, mimo iż dwa miejsca obok nich, a naprzeciw mnie są puste. Ale siedzi wyprostowany, z czołem podniesionym do góry, a włosem pofalowanym, jak kapitan jakiś na czele statku, o którego to postać rozbija się morska bryza. Czuwa więc, żeby stery związku nie wypadły mu z rąk. Zasypia tylko na moment (tak jakoś śmiesznie wykrzywia mu się wtedy warga...), ale zaraz doprowadza się do porządku i poprawia jej położone na jego khaki kolanach nogi w malachitowych skarpetach.
Tak, najgorsze jest chyba nie to harlequinowe zapatrzenie w siebie czy zakochane ćwierkanie do siebie, ale właśnie to uzależnienie od miłości – niby żyje się dla drugiej osoby, a przecież bardziej dla utrzymania miłosnego klimatu, czyli de facto dla siebie; co prawda obdarowuje się partnera, ale nie do końca czysto, skoro dba się o własny interes; i nie do końca, o czym świadczy zamknięcie się na dar największy – dziecko.
A mnie chciałoby się zapytać, czy nieobecność dziecka jest wynikiem tej subtelnej patologii, czy może zależność ta działa w drugą stronę: to właśnie brak dziecka nieuchronnie do niej prowadzi?

Teolog, publicysta, autor wielu artykułów oraz dwudziestu książek; ostatnio wydał: Maryja. Dlaczego nie?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura