Z napisaniem tego tekstu nosiłem się od dłuższego czasu, ale z powodu czy to bardziej naglących zajęć, czy to z braku czasu do namysłu, który pozwoliłby mi uwyraźnić, wydobyć myśl - zwlekałem. Dyskusja nad przypadkiem Cezarego Michalskiego, który z przedstawiciela "młodoprawicowych" inteligentów/intelektualistów stał się "publicystą bez właściwości" pozwala mi jednak, przynajmiej w zarysie, przedstawić pewien koncept.
Zacznijmy od rzeczy banalnej. Człowiek, który pracuje fizycznie, który, np. wydobywa węgiel, albo naprawia telewizory, jest kierowcą TIR-a lub drwalem w swej pracy napotyka na bardzo prozaiczny, namacalny opór rzeczywistości. Musi się liczyć z ograniczeniami, jakie narzuca mu materia i aby osiągnąć określony pożądany skutek musi stosować odpowiedni procedury i narzędza. Rybak nie wypływa w morze z siatką na motyle, kierowca TIRa nie jedzie do Szczecina, gdy musi dostarczyć towar do Rzeszowa albo Białegostoku.
Równocześnie, nie pytamy o poglądy kominiarza, elektryka czy węglarza dostarczającego nam opał co centralnego ogrzewania. Nie ma takiej potrzeby, interesuje nas przede wszystkim, czy dobrze wykonują usługą, za którą płacimy, lub dostarczają nam towar odpowiedniej jakości do ceny, którą płacimy. Owszem, możemy pogadać o polityce, światopoglądzie, itp. ale nie wpływa to na charakter zawartej transakcji. Nie interesuje nas też, z kim ten człowiek pije wódkę, w jakim towarzystwie się obraca i na kogo głosuje.
Z drugiej strony mamy grupę, do której sam się zaliczam, tzw. inteligentów, czyli ludzi, którzy generalnie żyją z tego, co piszą i czytają i co myślą, lub udają, że myślą. Polem ich działania są słowa, terminy, koncepcje, światopoglądy, idee. Ta rzeczywistość jest o wiele bardziej modalna i często nieadekwatna do rzeczywistości, o wiele bardziej podatna na manipulację. Tym bardziej, że odpowiedzialność za słowo mylona jest tu często z odpowiedzialnością wobec własnego środowiska, koterii lub tego, kto pisanie finansuje. Jest na tyle modalna, że, np. dysponując określonym zasobem słów, znajomością różnorakich idei, światopoglądów, mając za sobą lekturę kilkudziesięciu do kilkuset a może więcej książek każdy w miarę sprawnie posługujący się piórem (proszę wybaczyć te anachroniczny zwrot) może napisać esej, felieton, analizę na dowolny temat.
I tak Grim Sfirkow mógłby napisać notkę o dobrodziejstwach socjalizmu, ja pochwałę Margaret Thatcher, Azrael panegiryk na cześć PiS, a FYM apologię Polski Ludowej. Teoretycznie nie ma żadnych przeciwskazań. Można napisać tekst, po którym człowiek nie spojrzy w lustro, ale, np. pewna suma na koncie jest w stanie uspokoić rozterki sumienia. Bo inteligent nie tylko sprzedaje swoją pracę, ale wraz z nią swoje przekonania. Odkrywa się przed mniej lub bardziej szeroką publicznością. Gdy kto czyta teksty Consolamentum wyrabia sobie pewną opinię: o tym myśli tak, z tym poglądem się zgadza, z tamtym nie. I tu pojawia się problem elementarnej uczciwości, czyli wierności samemu sobie, wierności słowom i wiarygodności wobec Czytelników. Bo z kolei można sobie wyobrazić sytuację, że Grim Sfirkow, Azrael, FYM, toyah, rosemann, Łukasz Warzecha, Remigiusz Okraska, Igor Janke, Stanisław Michalkiewicz, Jerzy Robert Nowak, Rybicki, 1maud czy - lat but not least - Cezary Michalski siedzą przed komputerem, klepią w klawiaturę i śmieją się do rozpuku nie wierząc w ani jedno słowo, które napisali. Ba, wiedząc, że to, co piszą, nijak ma się do rzeczywistości i do ich własnych myśli. Albo że - ze względu na prestiż, konkwenanse, zależności środowiskowe, potrzebę chwil i/lub pieniądze naginają słowa, przeinaczają fakty, bawią się formułami i nie wierzą samym sobie jak psom.
Inteligenci żyjący z pisania są zatem zmuszeni określić swoją grupę docelową, swoje środowisko i - jeśli jest to ich źródło utrzymania i/bądź prestiżu - znaleźć kogoś, kto im zapłaci. A nawet jeśli piszą amatorsko, hobbystycznie, to i tak muszą trafić na odpowiednie medium. Oczywiście, w czasach blogowania jest trochę łatwiej, gdy nie jest się już skazanym na wydawcę, redakcję, jej jedynie słuszną linię, itp. Ale nie oszukujmy się, rasowy publicysta to wciąż ktoś, kto pisze do papierowych wydań gazet i ktoś, kogo czasem pokazują w telewizji, albo słychać go w radiu. Bo wciąż liczy się zasięg i rozpoznawalność.
Rasowy publicysta, albo ktoś, kto chce wyrobić sobie markę, jest zatem w mniejszym lub większym stopniu zakładnikiem swojej opcji, opcji do której zgłosił akces. Bo, nie oszukujmy się, oryginalność i niezależność myślenia to nie jest to, co się w Polsce ceni najbardziej. Przeważa instynkt stadny, podział na swoich i cudzych, na lokalne sojusze i środowiskowe układy i zależności. Z kim wypada pić i gadać, z kim nie wypada; komu nie podawać ręki, komu refren do piosenki, by nawiązać do klasyka.;-) Kto zamówi u mnie tekst, a dla kogo jako publicysta nie istnieję...
Cezary Michalski otworzył w swoim życiu, w ciągu paru ostatnich lat tyle frontów, tak wiele myśli przedstawiał, że w pewnym sensie stał się nomadem, który szuka oazy w długiej podróży w nieznanym kierunku. To jego sprawa i jego czytelników. Zresztą, zawsze odczuwałem pewną sympatię do Michalskiego, bo wyczuwałem w nim pewien środowiskowy nonkonformizm. Nie mogę wykluczyć, że w tym co robi, zachowuje jakąś elementarną wierność swoim poglądom, swojemu niespokojnemu sumieniu (przez sumienie rozumiem tu także wierność własnemu namysłowi intelektualnemu, postrzeganiu rzeczywistości). Z drugiej jednak strony, gdy myślę o ludziach takich jak socjalista Orwell, któremu kula przeorała w Hiszpanii gardło, gdy walczył po stronie Republiki, z jego buntem przeciw lewicowym intelektualistom plującym na Polskę i wychwalającym Sowiety, z tym socjalistą, który już po II WŚ bronił przed opinią publiczną Wielkiej Brytanii faszysty, wcielenia wszelkiego zła Oswalda Mosleya, to Michalski wydaje mi się kimś - jak by to ująć - kiepskim; cynicznym rycerzem Smętnego Oblicza, który walczy z wiatrakami, w jakie sam nie wierzy. Bo nie ma niczego w rzeczywistości, za czym moralnie warto się opowiedzieć. No bo przecież "bunt moralny" Michalskiego to nie była chyba sprawa kataryny?
Jaki morał? Chyba tylko taki, że zawsze musimy mieć odwagę bronić swoich słów jako prawdziwych, a przynajmniej prawdopodobnych. Bronić się przed cynizmem. I dla higieny psychicznej starać się nie nazbyt często zmieniać poglądy, bo w pewnym wieku już nie wypada. A jeśli placą nam za to, co piszemy, to warto pamiętać, że nienachalne, przyjazne innym pojmowanie prawdy, choć nie odkłada się na żadnym rachunku broni nas po prostu przed miałkością i pustką. Bo pustkę w naszych słowach prędzej czy później odkryją. A wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębów.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka