Zdarzyło mi się po półtorej roku spędzonej na Wyspach wrócić do Polski. Z ponad trzystutysięcznego (zdaniem wikipedii) Bristolu przeniosłem się do ponad trzystutysięcznej Bydgoszczy. Żadnego z tych miast wcześniej nie znałem - pochodzę z innego rejonu Polski.
Uprzedzając ewentualne pytania - to nie kryzys zawrócił mnie do kraju.
Wróciłem więc, jak to pisał Ziemkiewicz, brnąć w polskim kisielu. Tyle, że ten kisiel na dzień dobry tak nie wadzi. Nic to, że Polska przywitała mnie śniegiem i dziurami na drogach, zaś Bydgoszcz bójką dwóch młodych gentlemanów podczas pierwszego przejazdu środkiem komunikacji miejskiej i sąsiedzkim zakłopotaniem, gdy w pierwszy weekend już sąsiadowi z dołu kapało z sufitu (narzekać nie mam prawa - kto był w Anglii i widział jak zbudowane są tamtejsze domy, wie dlaczego). Zbytnio tęskniłem za krajem, w którym wszyscy mówią tym samym językiem, wydaje mi się. Zbyt tęskniłem za krajem, którego problemy mnie obchodzą.
Dlatego wracam i tu. Dwa lata temu zaglądałem tu często anonimowo. Widzę, że wśród niebieskich wciąż prym wiodą ci sami. Jest kataryna, jest galopujący major. Wciąż tak samo okopani. Zmieniło się u czerwonych, nie widzę kilku nazwisk, które wówczas wzbudzały żarliwe dyskusje (cokolwiek myśleć o ich poglądach), jak choćby p. Wrońskiego.
Dobrze móc być tu znowu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości