Każdy kraj ma swoich pisarzy, ludzie ci w jakiś sposób, i ile nie są renegatami, zajmują się promowaniem swojej ojczyzny za granicą. Chcą tego czy nie. Dobrym przykładem, jest tutaj hiszpański pisarz Arturo Perez Reverte, który napisał popularny cykl książek o przygodach kapitana Alatriste. To literatura spod znaku płaszcza i szpady, ale w Europie się podoba i Reverte dostał za swoją działalność na niwie literatury jakąś nagrodę państwową. Wyróżniono go za to, że potrafił uczynić Hiszpanię, hiszpańską kulturę i historię interesującą dla obcych. Książki Reverte nie są przy tym wszystkim, ani szczególnie dobre, ani ciekawe w warstwie fabularnej, nawet jeśli będziemy brali pod uwagę tylko kanony gatunku. Jednym słowem, nie jest to współczesny Sienkiewicz, tylko ktoś kto próbuje zastosować jego metodę i czyni to ze słabszym efektem artystycznym i porównywalnym powodzeniem finansowym. Dlaczego nie mamy takiego Reverte w Polsce?
Powodów jest kilka. Otóż przed dwadzieścia lat, wszystkie lub prawie wszystkie budżety przeznaczone na promocję kraju zostały podzielone pomiędzy „żubra a bociana”, bo z tymi dwoma stworzeniami kojarzyła i kojarzy się „promotorom” Polska. Polska zaś literatura, która na lokalnym rynku promowana jest przez środowisko GW kojarzy się dziś z kilkoma nazwiskami, z których na pierwszym miejscu wymienić należy Masłowską, na drugim Witkowskiego, a na trzecim niejakiego Kuczoka. Ludzie ci są przez recenzentów promujących ich w mediach notorycznie posądzani o samodzielność myślenia i intencje inne niż chęć zrobienia skandalu i opowiedzenia o tym w zagranicznej prasie. Masłowska opowiada o sobie i swoim ciężkim życiu w prasie niemieckiej, a taki na przykład Stasiuk Andrzej we włoskiej. Ludzie ci nie mają nic wspólnego z twórczością pisarza nazwiskiem Reverte, zajmują się jednak mimochodem prawie tym samym co on – promują Polskę. Efekt owej aktywności jest jednak inny niż w przypadku pisarza z Hiszpanii.
Masłowska opowiada w niemieckich tygodnikach, jak to głodowała w czasie schyłkowej komuny i jak rodzice ustawiali ją w kolejce po kiełbasę. Masłowska urodziła się w roku 1983 w rodzinie marynarza i lekarki. Jej opowieść o cierpieniach może więc zainteresować słuchaczy zagranicznych jedynie, bo w Polsce nikt w te banialuki nie uwierzy.
Witkowski za to, który do niedawna „latał” za czołowego geja III Rzeczpospolitej stwierdził chyba ostatnio, że środowiska homoseksualne są zbyt płytkim rynkiem dla jego podniosłej prozy, bo ogłosił w GW, że „pedała zrobiły z niego media”. Zważywszy na fakt, że medium jest również GW i to na jej łamach Witkowski opisywany był z bezkompromisową sympatią, jako ciota i pedał wypowiedź ta nabiera koloru identycznego, jak ten który można oglądać na powierzchni wiadra z pomyjami. Ludzie tacy, jak wyżej wymieni są prócz pracowników najemnych, prostytutek, złodziei samochodów i czynnych a także emerytowanych polityków wizytówką naszego kraju za granicą. Czasami doszlusowuje do tej grupki, jakiś burzyciel konwenansów - artysta-palstyk-happener, który w twórczym szale obrzygał gdzieś pawiment, albo zrobił coś równie fascynującego. Chcę państwa niniejszym poinformować, że nie będzie lepiej. Oto bowiem w tym roku do „najważniejszej nagrody literackiej w Polsce” kandyduje niejaki Konjo. Były gospodarz (tak to się chyba mówi) programu rozrywkowego „Dzyndzylyndzy” emitowanego niegdyś w telewizji tuż przed obrazem kontrolnym.
Swoją drogą sam przez kilka sezonów naiwnie sądziłem, że nagroda ta ma coś wspólnego z promowaniem literatury, że nie jest to instytucja służąca do kontrolowania i profilowania runku wydawniczego w Polsce, przez wiele lat bowiem, tak jak większość ludzi jedynie czytałem książki i oceniałem je według kryteriów – „fajne” lub „do kitu”.
Przy tym wszystkim, są jeszcze ludzie ośmielający się twierdzić, że obecność w księgarniach Europy książek Masłowskiej dobrze robi Polsce i jej wizerunkowi, bo te dwa byty – Polska i jej wizerunek traktowane są przez niektórych ludzi – na przykład Stefana Niesiołowskiego – rozdzielnie. Bóg jeden raczy wiedzieć dlaczego.
Mistrzami w promowaniu swojego kraju za pomocą literatury i pisarzy są oczywiście Rosjanie i tej palmy nie odbierze im nikt. Pisarze Wiktor Jerofiejew i Boris Akunin po raz kolejny w dziejach przekonali czytelników w Europie, że ich kraj i jego kultura są wielkie, piękne i inspirujące, bez względu na to ile obozów koncentracyjnych zbuduje się w granicach matki Rosji.
Inne tematy w dziale Kultura