coryllus coryllus
586
BLOG

Dla wszystkich, którzy lubią pomniki

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 7

Tekst ten dedykuję Pannie Wodziannie, która tu zamieszczała zdjęcia różnych fikuśnych arcydzieł z kamienia i innych drogich materiałów.

Kiedy podróżujemy po kraju widzimy je właściwie w każdym mieście. Stoją na skwerach, placach i przy ruchliwych ulicach. W przeważającej liczbie są produktami chorej wyobraźni inwestorów i artystów. Brzydkie, jak noc w listopadzie lub wywołujące dziwaczne i ironiczne skojarzenia – polskie pomniki.
 
W przedwojennej Warszawie za najgorszy uchodził pomnik Bolesława Prusa, który stoi nieopodal kościoła Wizytek. Straszono nim krnąbrnych malców, którzy nie mówili w porę „dzień dobry kochanej cioci” i miast grzecznie zjadać szpinak opychali się ciastkami od Bliklego. – Jak tak będziesz robił – wołała mama do niegrzecznego Jasia – to przyjdzie do ciebie pan Prus z pomnika i zobaczysz. Groźba działała natychmiast. Dziś rodzice mają już nieco bardziej wyrafinowane metody straszenia, a o pomniku Bolesława Prusa zapomniano. Przekrzywiony na jedną stronę, kostropaty, z wyłupiastymi oczami zombie i laską grubości orczyka stoi sobie Bolesław Prus w krzakach przy kościele Wizytek i pokrywa się nalotem z ptasich kup.

Rzadko zdarza się, że intencje twórców pomników są przez odbiorców dzieł czyli sunąca ulicami gawiedź odczytywane z należytym szacunkiem lub w ogóle odbierane tak, jak należy. Przy najbardziej ruchliwym skrzyżowaniu w stolicy – róg Nowego Światu i Alei Jerozolimskich stoi sobie skromny granitowy pomniczek przedstawiający dwie postaci: leżącego mężczyznę i stojącą nad nim kobietę z uniesioną do góry ręką. Jest to tak zwany „zgwałcony”. Niegdyś – na początku lat dziewięćdziesiątych „na zgwałconym” studenci dorabiający sobie do stypendium sprzedawali książki. Jak ktoś stał „na zgwałconym” ze swym straganem mógł być pewien, że będzie miał dobry utarg – miejsce ruchliwe i klientela odpowiednia. Intencją artysty, który ten pomnik wykonał nie było oczywiście epatowanie tanią i brutalną erotyką. W czasach kiedy monument powstawał nikt nie myślał jeszcze o tym, że dochodzić będzie kiedyś do takich bezeceństw, jak gwałcenie mężczyzn przez kobiety, które po wszystkim będą jeszcze podnosić rękę w geście triumfu.
 
To co zrobiono w Łodzi zasługuje z pewnością na esej lub głębszą analizę. Ja poświęcę tej niedorzeczności zaledwie kilka linijek. Chodzi o trzy pomniki, które tam stoją, a raczej siedzą. Od dłuższego już czasu bowiem obowiązuje w Polsce moda na tak zwane pomniki „luźne” lub „luzackie”, chodzi o to że osoba którą monument upamiętnia siedzi sobie na ławeczce z brązu z jakimś atrybutem swej profesji w dłoni. Założenie jest takie, że popadający w zamyślenie na widok siedzącego wieszcza lub wieszczki turyści mogą dosiąść się doń i choć przez chwilę poczuć duchową łączność ze sławnym człowiekiem.
 
Najmniej szkaradny z Łódzki pomników przestawia Juliana Tuwima. Poeta siedzi sobie na ławeczce w płaszczu i kapeluszu, a w ręku trzyma książkę. Na okładce wołami napisane jest: KWIATY POLSKIE. Kłopot z Tuwimem jest jednak taki, że siedzi on pod drzewem i ptaki nie mają żadnego szacunku dla mistrza i jego dzieła. Poza tym troszkę przegadany jest ten pomnik.
O wiele gorzej jest jednak z Arturem Rubinsteinem. Podobno rodzina pianisty domagała i domaga się, póki co bezskutecznie, usunięcia tego koszmaru z Łodzi. Otóż koncepcja która niezbadanymi wyrokami opatrzności wydzieliła się do mózgu artysty jest następująca; Artur Rubinstein, nieduży facet z brązu przypominające trochę Duke’a Ellingtona a trochę E.T. siedzi przy olbrzymim fortepianie, z którego wyrasta skrzydło – serio, wcale nie zmyślam – tak więc wyrasta z niego skrzydło, a z boku jest w tym brązowym instrumencie taka szparka. Jak ktoś ma ochotę może wrzucić tam pieniążek i podobny do kosmity Rubinstein zacznie wygrywać na skrzydlatym fortepianie różne rzewne melodie. Tak przynajmniej było kiedyś, nie wiem czy teraz Rubinstein jeszcze gra za pieniądze. Gorszy od tego jest tylko pomnik Władysława Stanisława Reymonta. Nawet nie próbuję odgadnąć jakie myśli kłębiły się w głowie artysty, kiedy projektował Reymonta siedzącego na podróżnym kufrze. Naprawdę trudno odgadnąć.
 
Siedzących pomników przybywa. Mnożą się, jak kraj długi i szeroki. W Nałęczowie siedzi sobie na ławeczce wspominany już Bolesław Prus, ma za mały melonik, ale nikomu to nie przeszkadza. W Warszawie i Tarnowie siedzi Agnieszka Osiecka, w Krakowie siedzi Piotr Skrzynecki, a w Turku przed kościołem Józef Mehoffer, który projektował polichromie dla miejscowej świątyni. Zastanawiam się czy inwestorom, którzy zapłacili za postawienie tych koszmarków nikt nie powiedział, że taki numer ciekawy jest tylko raz? Pierwszy zasiadł na brązowej ławeczce Tuwim w Łodzi i niechby tak zostało. Może rzeźbiarze powinni nieco wysilić swój mózg i zastanowić w jaki inny sposób upamiętnić poetów i pisarzy. Ławek jest już za dużo i są po prostu tandetne. Mało kogo ciekawią pousadzani na rynkach i skwerkach zmarli z krzywymi uśmiechami na twarzach z brązu. To jest artystyczna nędza.
Gorsze od ławek są jedynie pomniki żołnierzy. Najbardziej koszmarny to pomnik jazdy polskiej w Warszawie. Na wysokim i cienkim słupie galopują dwaj jeźdźcy; wczesnośredniowieczny rycerz w otwartym szyszaku i odziany w jakiś koszmarnie gruby płaszcz ułan z Pierwszej Armii Ludowego Wojska Polskiego. Pomnik ten ogląda się dobrze jedynie latając wokół niego helikopterem, z dołu bowiem niewiele widać. Nie lepszy jest wcale modlący się nad odnalezioną w wiślanym piachu miną saper z Powiśla, wokół którego wyrosły gigantyczne płatki jakiejś sprowadzonej z kosmosu rośliny. Wykonane jest toto z kamienia, a saper z brązu. O czterech śpiących na Pradze nie ma nawet co mówić. Może nie wzbudzają takich skojarzeń, jak saper ale są trochę zbyt smutni.

Najbardziej komicznym pomnikiem jest jednak monument wieszcza Adama na krakowskim rynku. Otóż wieszcz trzyma coś w dłoniach, jakiś zrolowany list czy coś podobnego. Kiedy patrzymy na to z boku, od strony kościoła św. Wojciecha wygląda ów długi i obły przedmiot całkiem naturalnie i przekonywująco. Są tacy, którzy twierdzą, że taka była właśnie intencja artysty – przestawić mistrza nieco fikuśnie, żeby nie był za poważny. Ale czy to prawda? Mickiewicz, który zamierza nasikać na rynek w mieście poetów? Nie, to niemożliwe.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Kultura