Artyści nie tylko o piją, ale także narkotyzują się i palą papierosy, prowadzą również zwykle tryb życia zwany w mieszczańskich domach eufemistycznie „niezdrowym”. Czy nie mogliby po prostu zająć się swoją twórczością i pracować nad kolejnym dziełem: książką, muzyką, obrazem? Po co im do tego potrzebny alkoholizm?
W pięknej, ale zapomnianej już książce Mariny Vlady zatytułowanej „Wysocki- przerwany lot” opisane jest nieludzko okrutne pożycie małżeńskie autorki i najsłynniejszego aktora i barda scen rosyjskich Włodzimierza Wysockiego. Jest to książka o niemożności porozumienia się ludzi z odmiennych kręgów kulturowych. Kiedy Vlady opisuje przyjaciół swojego męża, były łagierników, wsadzonych na długie lata do obozu przez władzę radziecką i uwolnionych stamtąd w czasie jakiejś kolejnej odwilży nie może się nadziwić temu, jakie serdeczne stosunki ich łączą. Mężczyźni ci bowiem lubią się bardzo, wręcz się kochają. Jej mąż kocha ich także i Valdy dziwi się, że ta przyjaźń jest czysta, nie ma niej ani odrobiny homoseksualizmu. Człowiek wychowany w Polsce czy w Rosji musi się w tej chwili uśmiechnąć. Wychodzi tu bowiem cała ignorancja autorki, która do relacji międzyludzkich panujących w komunizmie przykłada standardy zachodnie. Pisząc te słowa Marina Vlady dała także dowód całkowitego niezrozumienia istoty alkoholizmu. Oczywiście, że przyjaciele jej męża nie są homoseksualistami, a ich przyjaźń jest czysta. Ona jest wręcz krystaliczna, tak jak rosyjska wódka, ma nawet ten sam zapach i smak. Wysocki, który przeżył dwie śmierci kliniczne, który pił wszystko z wyjątkiem benzyny, przyjaźnił się z takimi samymi, jak on degeneratami o szerokiej, słowiańskiej duszy. Łączył ich alkohol i nic więcej, dla własnego towarzystwa i alkoholu ludzie ci zrobiliby wszystko lub prawie wszystko. Takie rzeczy są niesłychanie malownicze dla osób patrzących na to z zewnątrz i nikt z nich nie domyśli się nigdy, że spoiwem tych serdecznych relacji jest zwyczajnie wódka.
Włodzimierz Wysocki umarł młodo, jego serce nie wytrzymało kolejnego alkoholowego ciągu. Pozostawił po sobie legendę niepokornego artysty, który zdartym od cierpienia i gorzałki głosem wyśpiewuję legendę i urodę Rosji.
Najsłynniejszy pijak w polskiej kulturze – Stanisław Przybyszewski, był do tego jeszcze wielkim kobieciarzem. Fakt ten nie jest do końca zrozumiały zważywszy na to, że Przybyszewski przedstawiał sobą widok dość odstręczający, a jego książki są tak atrakcyjne, jak dzisiaj piosenki zespołu Bayer Full. No, ale może kiedyś ludzie mieli inny gust. Pan Stach, bo tak o nim mówiono, zajmował się głównie uwodzeniem żon swych przyjaciół, a następnie porzucaniem ich w rozpaczy. Odebrał na przykład żonę Janowi Kasprowiczowi, swojemu krajanowi z Kujaw zresztą. Lubił też odstępować na kilka nocy swoją własną norweską żonę – Dagny Juel – innym artystom. Jakie motywy nim kierowały trudno dociec.
Nie do zapomnienia jest opis wizyty, jaką złożył Przybyszewskiemu Antoni Słonimski, było to gdzieś we wczesnych latach dwudziestych. Kiedy człowieka ktoś odwiedza w godzinach przedpołudniowych zwykle na stole stawia się herbatę i jakieś ciastka. Pan Stach postawił dwie sporych rozmiarów szklanki, zwane wówczas „angielkami”. Nieświadom niczego Słonimski rozpoczął pogawędkę, a wtedy Przybyszewski wlał mu do szklanki wódkę. Naczynie wypełniło się po sam brzeg, a autor powieści „Święty Gaj” zwrócił się do autora wiersza „Dwie ojczyzny” ze słowami: „Pij, pij robaczku”. Słonimski wychylił zawartość, a Przybyszewski nalał poprawkę. O żadnej dyskusji nad sztuką nie było już mowy.
Zaryzykuje tezę, że alkoholizm Przybyszewskiego miał źródło w jego zadziwieniu światem. Pan Stach nie był bowiem nierozgarniętym durniem i doskonale rozumiał co się dookoła niego dzieje. Był po prostu zadziwiony tym, że ktoś chce wydawać i czytać jego teksty. Towarzyszył mu przy tym lęk, że kiedyś może nadejść taki moment, kiedy ludzie zorientują się co to warte i przestaną mu płacić. Ergo – nie będzie pieniędzy na wódkę. Żeby zagłuszyć ten potworny lęk musiał Stanisław Przybyszewski pić wódeczkę odmierzaną „angielkami”. Na starość świat ulitowały się nad nim i PKP zatrudniły pana Stacha na etacie tłumacza języka niemieckiego. Jego obowiązkiem było przetłumaczyć na język Teutonów wszystkie ostrzegawcze napisy w pociągach jeżdżących po Polsce. Kto wie, być może nawet jeszcze dziś możemy, czytać jego teksty w pociągach. Umieszczone są zwykle na oknach i w toaletach. Mówią o tym, że nie powinniśmy się wychylać i stawać w niedozwolonych miejscach. Mimo tej życiowej stabilizacji Stanisław Przybyszewski nie przestał pić. Trzeba mieć nadzieję, że zmienił chociaż motywację picia – po tym, jak dostał etat pił już tylko ze szczęścia.
Współcześni twórcy lubiący wypić nie umywają się do takiego Pana Stacha. No bo co może zrobić nawalony Panasiewicz? Cisnąć butelką w publiczność? Każcie mu przetłumaczyć jakiś napis z niemieckiego! Na pewno nie da rady. Pijaństwo wśród współczesnych artystów jest marnej próby, ale jego przyczyny są identyczne, jak przyczyny pijaństwa Przybyszewskiego. Artyści dzisiaj piją dlatego, żeby nie myśleć o tym na jakiej to dziwacznej zasadzie dostają pieniądze i kontrakty. To są przecież jakoś tam wykształceni ludzie, mają wiedzę i punkty odniesienia z przeszłości w postaci twórczości innych artystów, z którymi mogą porównać swoje dokonania. Robią to i co? Jak tu się nie napić! Przecież ktoś się w końcu musi zorientować, ile warte jest śpiewanie Panasiewicza czy jego kolegi Janka B. A jeśli się już zorientuje i ogłosi to światu? Klęska i sromota spadnie na głowy artystów.
Nie martwcie się jednak artyści-pijacy, a ty Janku B, możesz nawet zaryzykować kolejny numer w stylu tego sprzed lat we Wrocławiu. Nikt nie zarzuci wam uprawiania szmiry, tandety, śmiecia itp., itd. Umarła bowiem krytyka i nikt nawet nie wie gdzie jest pochowana. Możecie więc przestawić się ze swoim piciem, na tony radosne i podniosłe. Zagracie jeszcze mnóstwo koncertów, jeszcze wiele przed wami skandali, gali, rogali, wywiadów i jednośladów, żon, kochanek i przygód wszelakich. Wasze pijaństwo będzie wam aureolą i powodem do chwały, a kiedyś ktoś może nawet napisze jakiś wstrząsający panegiryk na cześć waszego pijaństwa oraz jego wpływu na waszą sztukę. Będzie jednak musiał przy tym troszkę wypić, żeby mu w połowie pisania ręka nie zadrżała i kałamarz na ziemię nie runął.
Wnioski z naszych rozważań wysnuwają się same. Można być artystą li tylko przez wódkę. Umiejętności, jakiekolwiek są bowiem w tym fachu niepotrzebne, a bywa, że nawet przeszkadzają. Pijaństwo zaś uskrzydla i nadaje człowiekowi pewnie sznyt oraz czyni z niego postać tragiczną.
Zbieżność nazwisk występujących w tekście z nazwiskami osób istniejących współcześnie w rzeczywistości jest przypadkowa i niezamierzona.
Inne tematy w dziale Kultura