Napisałem ten tekst kilka lat temu. Nie wiem co dziś dzieje się z jego bohaterami. Wiem, że Igor nie maluje już pociągów tylko autobusy w Warszawie. Uważam także, że trzeba mówić o takich ludziach i pisać o nich. Każdy kogo interesuje coś więcej niż tylko własna neuroza zasługuje na osobną opowieść.
Ksiądz, malarz, historyczka sztuki i nauczyciel geografii. Mieszkają w różnych miejscach Polski i nie znają się wzajemnie. Coś ich jednak łączy. Interesują się koleją w sposób niezwykły i piękny. Wart opisania.
Na wystawie w Austriackim Centrum Kultury Igor sprzedał prawie wszystkie swoje prace. Po godzinie na ścianie wisiał już tylko jeden obraz, którego z niewiadomych przyczyn nikt nie chciał kupić. Na płótnie widoczne były duże niebieskie płaszczyzny poprzecinane białymi liniami.
- To przód austriackiej lokomotywy widziany z boku – powiedział Igor.
Byłem pewien, że to otwarte drzwi wagonu metra.
Wystawa nazywała się „One Day in Vienna”, Igor pokazał sześć obrazów, które namalował po 24 godzinnym pobycie w stolicy Austrii. Przez te dwadzieścia cztery godziny Igor biegał po dworcu i fotografował pociągi. Spał bardzo mało, prawie wcale.
Do stacji Mostówka pomiędzy Tłuszczem a Wyszkowem dojeżdża się łatwo. Trudniej się stąd wydostać, zatrzymują się tu tylko dwa pociągi na dobę. Dookoła stacji las. Domy ukryte są między drzewami. Z daleka widać sklep i dwóch panów spokojnie konsumujących wino na ławeczce. Kiedy się do nich zbliżam, uśmiechają się już z daleka. Od razu wiedzieli, o kogo będę pytał – o księdza proboszcza. Każdy kto przyjeżdża do Mostówki i niepewnie rozgląda się wokół na pewno szuka księdza Janusza.
Plebania nie przypomina plebanii. To mały drewniany budyneczek, trochę przechylony na jedną stronę. Na ścianie znak drogowy informujący o tym, że w pobliżu mogą znajdować się pociągi. Rzeczywiście - wnętrze plebani wypełnione jest pociągami. Wszystkie w skali H0 czyli 1:97.
Kasia jest autorką jedynej naukowej pracy o architekturze dworców kolejowych w Polsce, a raczej na ziemiach polskich, bo praca dotyczy po większej części obiektów zbudowanych w czasie zaborów.
Kiedy praca ukazała się w Internecie, od razu stała się sławna dostawała mnóstwo zaproszeń na sesje naukowe związane z koleją. Okazało się, że wielu ludzi się tym interesuje, a ona jestem jak na razie jedyną osobą, która podjęła się uporządkowania informacji na temat architektury dworców.
Grzesiek przeszedł na piechotę wszystkie linie kolejowe w powiecie Żarskim. Nie jest to jednak jakiś szczególny wyczyn. Są tacy, którzy przeszli wszystkie szlaki w kraju. Grzesiek uczy geografii w technikum samochodowym. Jest także autorem książki o kolejach na ziemi Żarskiej. Pisał ją 4 lata.
Praca pochłaniała mnóstwo czasu, nawet mapy Grzesiek odrysowywał ręcznie, nie chciał ich kserować, bo uważał, że to w jakiś sposób profanuje te dokumenty.
Grzesiek mówi, że najbardziej interesuje go funkcjonowanie kolei w przestrzeni geograficznej. Mówi też, że to co stało się z kolejami w Polsce można określić tylko jednym słowem - barbarzyństwo.
Pierwsza lokomotywa, na którą wszedł Igor, prowadziła jednowagonowy pociąg z Dęblina do Świerża pod Kozienicami. Pociąg ten woził pracowników elektrowni. Igor bardzo chciał zajrzeć do środka lokomotywy i pan maszynista się zgodził. Lokomotywa był parowa.
Wszystko w środku lśniło mosiądzem i stalą Igor nie mógł oderwać oczu od tych wspaniałości.
Zanim Igor wszedł na tę lokomotywę, przez długi czas przyglądał się pociągom pędzącym przez Garbatkę, gdzie mieszkała jego babcia, do Radomia.
Stawał przy budce dróżnika i patrzył , jak jadą. Były po prostu piękne.
Kiedy Igor przyglądał się pociągom, nie myślał o swojej przyszłości, a już na pewno nie myślał o tym, że będzie je kiedyś malował.
Nikt w najbliższej rodzinie księdza Janusza nie był kolejarzem. Tylko jeden z wujków pracował w poznańskiej lokomotywowni.
Ksiądz Janusz również nie próbował robić kariery na kolei, został najpierw elektrykiem. Powołanie przyszło później. Gdzieś w międzyczasie pojawiła się pasja modelarska. Nie takie zwyczajne składanie dioram i modeli. Modelarstwo księdza Janusza to próba dialogu, komentarz do kolejowych absurdów.
- Nie wiem, czy to można nazwać sztuką – powiedział mi ksiądz Janusz – na pewno jest to satyra. Kiedy podjęto decyzję, by przenieść dróżników do Krajowego Zarządu Dróg zbudowałem dioramę ze szlabanami w poprzek torów, a nie drogi. Nazwałem to dziełko „Centralna magistrala drogowa”.
Kiedy Kasia była dzieckiem, wejście na dworzec było dla niej przekroczeniem magicznej granicy, jak wejście do krainy po drugiej stronie lustra.
Najbardziej fascynujące było to, że na początku było normalnie – ulica, samochody, potem przekraczało się dziwne drzwi i świat zmieniał się zupełnie. Tory prowadzące do odległych miast, semafory, perony i ogromne cielska pociągów. Magia.
Rodzice Kasi od najmłodszych lat kierowali jej uwagę na rzeczy niezwykłe. Na trasie kolejki WKD z Warszawy do Skierniewic było kilka niezwykłych obiektów. Kasia najlepiej zapamiętała dworzec w Pruszkowie i Skierniewicach.
Grzesiek ma poczucie misji. Trudno go nie mieć, gdy mieszka się w mieście, które miało kiedyś najlepiej utrzymany dworzec w kraju, a teraz słynie z tego, że złodzieje potrafią ukraść tu kilkaset metrów szyn. Ot tak po prostu, prawie sprzed nadjeżdżającego pociągu.
Grzesiek chciałby, aby jak najwięcej z tego, co tu kiedyś było, przetrwało; żeby został jakiś ślad po dworcu, po budynkach wokół stacji, po lokomotywach, mostach i wiaduktach. Chciałby coś z tego ocalić, bo wie, że niedługo już nic tu nie zostanie.
W tym, co mówi Grzesiek lepiej nie doszukiwać się taniej dramaturgii. Na samej tylko trasie między Lubskiem a Gubinem – 20 km od Żar, gdzie mieszka, złodzieje rozkradli wszystkie mosty i całe torowisko. W pobliskim Sulechowie notorycznie kradną trakcję elektryczną. Nie obchodzi ich to, że pociąg z Poznania może się wykoleić.
Igor najbardziej lubi dworce francuskie i tamtejsze pociągi.
- W Niemczech wszystkie lokomotywy są czerwone. To nie do wytrzymania, ale już w Belgii to się zmienia i normalnieje trochę. Nie lubię tylko TGV i w ogóle nie lubię zespołów trakcyjnych. W Paryżu zawszę idę na gare de Austerlitz, tam nie ma TGV.
Najsłynniejszy cykl prac Igora to „Portrety lokomotyw”. Współczesne lokomotywy malowane „od czoła”. Na portretach jeszcze rozpoznaje się przedmiot zainteresowań artysty. W pracach późniejszych jest to już trudne. Fachowiec kolejarz może by się zorientował po symbolach maszyn, które widać na niektórych płótnach; laik nie połapie się o co chodzi, uzna to za geometryczną abstrakcję.
W dioramach księdza Janusza nie ma zbyt wiele nostalgii za odchodzącym w przeszłość światem kolei. Jest za to napięcie i duża ciekawość tego, co się z koleją dzieje dziś.
- Nie mogę nadziwić się niektórym decyzjom, nie rozumiem na przykład dlaczego dworzec w Modlinie został zdewastowany i zamurowano mu okna, a jego funkcję przejęła stojąca obok buda z blachy. Zrobiłem o tym dioramę oczywiście.
Wśród dzieł księdza Janusza jest jedno szczególne – dla dzieci. Ogromna diorama ilustrująca siedem wierszy Tuwima. Na pierwszym planie oczywiście lokomotywa, wagonów co prawda jest tylko dwanaście, ale więcej by się nie zmieściło. Lokomotywa ze słoniami i żyrafami stoi na stacji Śpiewowice, gdzie mieszkał słynny śpiewak – pan Tralisław Tralaliński. W ogródku dworcowej kawiarni siedzi sam Julian Tuwim w białym garniturze.
Kasia ma dwa ulubione dworce leżące poza granicami Polski. Jeden z nich to dworzec Satolas w Lyonie, w pobliżu lotniska o tej samej nazwie. Budynek jest w kształcie wzbijającego się do lotu ptaka.
Zaprojektował go Santiago Calatrava, to modelowe dzieło, na pewno przejdzie do historii architektury. Niezły jest też dworzec w Helsinkach. Czasem mówi się, że to styl mineralogiczny, przypomina bryłę minerałów rozświetloną od wewnątrz – zaprojektował go Eliel Sahinnen.
Kasia na razie nie pisze nic o dworcach, ale przy okazji habilitacji na pewno do tego wróci.
Mało kto zajmuje się architekturą XIX wieku, ciągle się tego nie docenia i lekceważy. Jest to dość dziwaczne zachowanie w Polsce, gdzie właśnie XIX wiek zostawił dużo dobrych i wartych ocalenia obiektów.
Grzesiek nie wie, czy będzie dalej pisał książki o kolei. Cztery lata pracy nad ostatnią publikacją trochę go zmęczyły. Coraz trudniej zbiera się materiały, żyje coraz mniej osób pamiętających lata świetności kolei w Żarach. Wszystkie archiwa, które ocalały z pożarów i zniszczeń wojennych są w Niemczech.
Tylko dzięki uprzejmości wydawcy Sorauerheimattblatt udało mi się zgromadzić tak dużą dokumentację.
Na razie Grześkowi urodziła się córka i wciągnęły go obowiązki domowe. Z koleją na tych terenach jest coraz gorzej. Ostatnio ktoś obrzucił kamieniami szynobus jadący z Żar do położonego po drugiej stronie Nysy miasta Forst. Policja nie schwytała sprawców.
Inne tematy w dziale Rozmaitości