Ukazała się jakiś czas temu XXXI księga przygód Tytusa, Romka i A’Tomka. Wziąłem ją do ręki i chciałem przeczytać wraz z synem. Jak wszystkie pozostałe ma ona mieć z założeniu dwie funkcje – ma uczyć i bawić. Kiedy jednak wziąłem ją do ręki nie zacząłem się bawić, zacząłem się drogi czytelniku dławić.
Księgi opiewające przygody trójki ukochanych komiksowych bohaterów wszystkich Polaków ukazują się nieprzerwanie do roku 1966, choć sam komiks narodził się znacznie wcześniej, bo w 1957 roku. Piszącego te słowa nie było jeszcze na świecie. Więcej – jego rodzice nawet się jeszcze nie spotkali – a Tytus już był. Kiedy w szarzyźnie PRL matka chciała sprawić chłopcu niespodziankę i rozweselić go kupowała mu którąś z kolei księgę przygód Tytusa. Kiedy 10-12 letni chłopcy chcieli uciec od problemów szkolnej codzienności zagłębiali się w lekturze „Tytusa”. Bohaterowie książeczki byli z nami wszystkimi, z kilkoma pokoleniami Polaków i dawali nam radość i szczęście wtedy kiedy tego najbardziej potrzebowaliśmy. Absurdalny humor, którym posługują się Polacy aspirujący do miana inteligencji to prawdopodobnie w dużej mierze zasługa Papcia Chmiela i nieprawdopodobnych zawirowań akcji, przez które przechodzili bohaterowie naszych ulubionych książeczek. K
ażdy, albo prawie każdy miał swoją ulubioną księgę przygód Tytusa Romka i A’Tomka, wielu nauczyło się czytać sylabizując literki w dymkach nad głowami swoich ulubionych bohaterów. Po każdą kolejną księgę sięgaliśmy z drżeniem i radością. Nie zdarzyło się chyba nigdy w moim nastoletnim życiu, żebym zawiódł się na autorze. Kiedy zacząłem kupować Tytusa synkowi, musiałem nieco zweryfikować swoje entuzjastyczne opinie o kolejnych książeczkach. Nie wiem na przykład po co powstała księga zatytułowana „Tytus tajnym agentem” albo, jakoś podobnie. Dający się strawić absurd musi, być bowiem sympatyczny i lekki. Nie sposób przebrnąć przez pokłady absurdu które wypączkowały z frustracji autora, z jego zniechęceń i rozczarowań. Taki właśnie jest Tytus –tajny agent. Jest to księga o tym, jak chłopcy rozpracowują gang narkotykowy i niszczą plantację konopi. To jest średnio śmieszny pomysł, zważywszy na fakt, jakie kłopoty sprowadzają na młodych ludzi narkotyki. Absurd, który ma bawić nie może być wulgarny, a przedstawienie cyklu produkcyjnego jakichś tam narkotycznych ciasteczek, jako przemiany materii niezidentyfikowanych ptaszysk jest niesmaczne.
O co chodzi? Ano o to, że jakieś ptaki coś żrą, a potem wydalają i z tego powstają narkotyki. W założeniu miało to pewnie zniechęcić młodzież i dzieci do tych używek. Pozwalam sobie wątpić w skuteczność tego rodzaju konstrukcji. Papcio Chmiel wykonał ogromną pracę, wysiłek jaki włożył w stworzenie wszystkich tych książeczek jest tytaniczny, ale uważam że należałoby już przestać. Tytus nie może bowiem reagować na wszystkie, nawet najbardziej absurdalne mody i módki, które pojawiają się wokół nas. Siłą tych książeczek był dystans do rzeczywistości i chęć obdarowania dzieciaków czymś dobrym i prawdziwym - dobrą zabawą. Tytus był harcerzem i było to dla tej postaci i dzieci które się z nią utożsamiały szalenie ważne. Dzisiaj Tytus i jego przyjaciele to jacyś kombinatorzy, coś w stylu początkujących biznesmenów, a może aferzystów? Nie zdziwiłbym się gdyby w którejś kolejnej księdze zaczęli przeklinać, albo oszukiwać urząd podatkowy. Wszak, takie jest życie, wielu z nas oszukuje urząd podatkowy, dlaczego nie zrobić o tym książeczki dla dzieci? Otóż nie. Nie można robić o tym książeczki dla dzieci, bo to nie może się udać. Każdy bowiem chce wychować swoje dzieci w duchu prawdy i dobra, jeśli towarzyszy temu ironia, uśmiech i dystans, tym lepiej. Tytus nie wydoroślał przez pięćdziesiąt lat, a teraz na naszych oczach zmienia się w kogoś do kogo, jak ulał pasuje określenie „stary-mlautki”. Szympans, który został harcerzem i zmieniał świat na lepsze niby robi to nadal, ale jakoś tak bez dystansu. Tajny agent? Po co? Niestety księga ta nie była końcem upadku trójki rysunkowych przyjaciół. Najgorsze przyszło wraz z księgą XXXI.
Tytus w księdze XXXI pierwszej jest kibicem. Jak się zdaje się chodziło o coś wyrazistego co kojarzyło by się ze współczesnością bardziej niż zabytki, ochrona przyrody. Padło na kibicowanie. Wiadomo od pierwszej księgi chyba, że Tytus interesuje się sportem, brał udział w rozmaitych zawodach, przygotowywał się nawet do olimpiady. Tytus zawsze pragnął zwyciężać, nie zawsze osiągał sukcesy grając fair, ale w swych kombinacjach nigdy nie posuwał się za daleko. W XXXI księdze Tytus także interesuje się sportem, ale robi to w ten sposób, że uczestniczy w rozróbach kibiców. – W porządku – pomyślałem – kiedy zacząłem czytać tę księgę, będzie o tym, że nie wolno się bić na stadionach. Niestety, rozczarowałem się i zawiodłem. Księga XXXI traktuje o tym, że Tytus jest zdenerwowany i musi się uspokajać, żeby się uspokoić rozmaici doradcy z Papciem Chmielem i profesorem T.Alentem, namawiają go do hodowania zwierzątek. Jak to się w mózgu Henryka Jerzego Chmielewskiego połączyło – kibicowanie i zwierzątka – pozostanie słodką tajemnicą autora. Niestety produkt ten nie nadaje się do czytania, jest niestrawny. Nie wiem czy Papcio Chmiel ma jakąś obsesję dotyczącą wydalania, ale w tej księdze mamy z kolei wymiotujące przerzutym eukaliptusem misie Koala. Kiedy człowiek to czyta robi mu się ciężko na sercu. Akcja księgi XXXI zmontowana jest głównie z rozmów telefonicznych pomiędzy rozmaitymi ludźmi. Chłopcy dzwonią do profesora, ten do Papcia, a on do Chłopców, jest jeszcze pani psycholog, która też gdzieś ciągle dzwoni. A’Tomek wygląda jak młody biznesmen z Grójca, Romek w ogóle nie wygląda, a Tytus zachowuje się tak, jakby nigdy nie był harcerzem tylko rezerwistą w armii czerwonej. XXXI księga jest więc produktem do opłakania. Rozumiem, że efekty takie wywołuje parcie wydawców na zyski, bo Tytus był tym razem dodatkiem do „Dziennika”, łudzę się że gdyby nie to Papcio Chmiel nie zrobiłby nam czegoś takiego. Chociaż - może się mylę?
Może jednak warto byłoby zatrzymać tę serię, przekazać czytelnikom pożegnanie od Tytusa i pożyczyć im wszystkiego najlepszego? Może warto byłoby nawet wpisać bohaterów wymyślonych przez Papcia Chmiela na listę narodowych dóbr kultury i objąć ich wizerunki ochroną. Oczywiście, dopóki żyje Henryk Jerzy Chmielewski, jego bohaterowie należą do niego. Należą jednak także po części do nas, do czytelników, którzy razem z Tytusem dorastali i przeżywali wszystkie jego przygody. Tych wszystkich ludzi, dla których Tytus, Romek i A’Tomek byli treścią dzieciństwa nie można częstować teraz historiami wymyślanymi z głupia frant na kolanie. Życzę z całego serca autorowi długich lat życia oraz tego, by nie ulegał presji wydawców i menedżerów od promocji, którzy nachodzą go w domu i wydzwaniają o najróżniejszych porach. Czytelnicy „Tutusów”, nie tylko niżej podpisany, są zniesmaczeni.
Inne tematy w dziale Kultura