coryllus coryllus
403
BLOG

Koza albo kryzys na rynku dzieł sztuki (opowiadanie)

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Ray siedział w wielkim skórzanym fotelu i przeglądał swoje ostatnie zdobycze. Było tam trochę nowej chińskiej grafiki i kilka drzeworytów Uemuro Schoen, z których Ray był szczególnie zadowolony. O tym, że jeden z nich jest ordynarnym fałszerstwem miał przekonać się dopiero za trzy lata, kiedy próbował sprzedać go w Paryżu.

- Azja – mruczał pod nosem – teraz Azja.
 
Po chwili podniósł głowę i wzrok jego padł najpierw na kolekcję młynków modlitewnych, które sprowadzono dla niego z Nepalu, a potem na kozę. Ray już nie pamiętał, jak nazywała się ta rzeźba. Nie pamiętał nawet, że było to dzieło wielkiego ekspresjonisty abstrakcyjnego Anzelma Kiefera, pamiętał tylko doskonale ile za to zapłacił. Miał także w głowie nazwisko człowieka, który namówił go do kupna kozy – Kaspstschack – tak trzeba było zapisywać to dziwne nazwisko. Ten facet był pośrednikiem, którego polecono Rayowi w Londynie, zajmował się sztuką współczesną i jak sam twierdził wszystko czego w życiu dotknął natychmiast przynosiło ogromne zyski.
 
- Gnojek i pieprzony kłamca – pomyślał Ray o panu Kaspstschack’u – już po nim.
 
Gdyby teraz, tutaj w Toronto, na 23 piętrze jego własnego biurowca jeden z jego przyjaciół zapytał Ray’a tak wprost – Raymond powiedz chłopie, ale tak szczerze, po co kupiłeś to gówno – Ray nie potrafiłby się wytłumaczyć. Koza była dla niego czymś upokarzającym, ale nie miał serca jej wyrzucić na śmietnik, bo serio traktował pieniądze. Do niedawna miał jeszcze nadzieję, że człowiek, który namówił go do kupienia tego barachła znajdzie jakiegoś frajera, który uwolni go od kozy.
 
Kiedy Ray rozmyślał, Koza, wybitne dzieło sztuki współczesnej stała sobie spokojnie pod oknem i martwymi oczami wpatrywała się w siedemnastowieczny perski drzeworyt wiszący nad drzwiami do łazienki. Była to duża, długowłosa koza, którą ten świr Kiefer zamordował dawno temu i przerobił na nowoczesną rzeźbę. Wypchane zwierzę tkwiło w samochodowej oponie firmy „Continental”.
 
- Pewnie jeszcze ten skurczybyk naciągnął „Conti’ na pieniądze za reklamę – pomyślał Ray – Chryste, co za czasy, ani jednego uczciwego człowieka.
 
- Wejdź – rzucił po chwili w kierunku drzwi, w które ktoś zapukał na tyle mocno, że od razu uwolnił Ray’a od niewesołych myśli.
 
W drzwiach pojawili dwaj mężczyźni w garniturach. Od razu dało się zauważyć, że ludzie ci nie byli stworzeni do noszenia ubrań od Armaniego. Jeden z nich był do niedawna sierżantem w intendenturze pakistańskiej armii, ale kariera jego skończyła się kiedy okazało się, że w powierzonych mu magazynach zaczyna brakować butów, bluz, hełmów, a wreszcie także broni.
Drugi mężczyzna był wyraźnie młodszy, miał wielkie migdałowe oczy i wyraz twarzy zdradzający prowincjonalnego alfonsa. W rzeczywistości jednak także był wojskowym. Dosłużył się stopnia podporucznika. Wyrzucono go za skłonności do alkoholu i młodych poborowych z zapadłych górskich wiosek. U Ray’a pełnił funkcję „chłopca do wszystkiego”.
 
- Macie go – zapytał Ray
 
- Mamy sahibie Ray – odpowiedzieli mężczyźni równocześnie i wyszli na korytarz, by po chwili wrócić niosąc pomiędzy sobą poturbowanego z lekka, niskiego mężczyznę w okrągłych drucianych okularach.
 
- Co on u diabła myśli, że kim jest? Ghandim? – pomyślał Ray
 
Pakistańczycy puścili swojego jeńca, a ten otrzepał się, wyprostował i jakby długo oczekiwał tego spotkania, ruszył raźnym krokiem w kierunku Ray’a
- Ray chłopie – mówił przy tym – cudownie, że się spotykamy, już dawno chciałem do ciebie zadzwonić…Ray dał znak ręką i były sierżant stuknął faceta w kark tak mocno, że tamten upadł. Nie wydał jednak z siebie żadnego głosu, tylko znów wstał tymi samymi ruchami, jakby ćwiczył je codziennie przed lustrem, otrzepał rękawy marynarki, uśmiechnął się i znów ruszył w kierunku Ray’a.
 
- Stój tam gdzie stoisz – powiedział Ray.
 
- Ok., ok., Ray, drogi przyjacielu, dla ciebie wszystko, będę stał tutaj choćby do końca świata a przynajmniej do chwili kiedy nie pozwolisz mi się usiąść.
 
- Siadaj – powiedział Ray – i słowami tymi niepotrzebnie narobił mężczyźnie nadziei – już dawno bowiem podjął decyzję co do jego losów.
 
- Namówiłeś mnie, żebym kupił to gówno – tu Ray wskazał na stojącą pod oknem kozę w oponie. Miałem na tym zarobić dużo pieniędzy. I co?
 
- Wiesz kochany – mężczyzna rozparł się w swoim fotelu i z niezrozumiałą w jego sytuacji nonszalancją założył ręce za głowę – jest kryzys. A to jest wielka  sztuka. Żeby są sprzedać musi być koniunktura, minie kryzys, pojawi się koniunktura i sprzedamy to dziełko. Będzie dobrze, na pewno. Nie martw się – mężczyzna mówił uspokajająco, tak jakby od tego czy uda się sprzedać kozę i oponę firmy „Continental” zależały ciepłe posiłki Ray’a.
 
- Myślę także - ciągnął facet o dziwacznym nazwisku Kasptschack – że sami moglibyśmy nakręcić koniunkturę – tu mężczyzna przerwał, wyjął cygaretkę z plastikowym ustnikiem i nie pytając Ray’a o pozwolenie zapalił ją od wielkiej zapalniczki firmy Zippo.
 
- Matko, co za tandeciarz – przemknęło Ray’owi przez głowę
 
- Powierzyłbyś mi jakieś – tu mężczyzna o dziwacznym nazwisku zawiesił głos – dziesięć milionów dolarów – ja wykupiłbym wszystkie dzieła Kiefera jakie są dostępne. Przechowalibyśmy to gdzieś przez dwa lata. Napisałbym w tym czasie ze trzy monografie i kilka drobniejszych artykułów w prasie fachowej na temat tego fascynującego twórcy oraz ekspresjonizmu abstrakcyjnego, nakręciłoby to koniunkturę. No i wtedy – tu facet uśmiechnął się tak, jakby opowiadał o diamentach na pustyni Namib – wtedy rzucilibyśmy naszą kolekcję na rynek! Zbilibyśmy fortunę! Ray?! Co ty na to?!
 
- Mówisz o dolarach kanadyjskich czy amerykańskich – rzucił Ray – a pakistański sierżant aż otworzył usta w zdumieniu, że jego szef, sahib Raymond potrafi w takiej chwili zadawać tak absurdalne pytania.
 
- Ray – Kasptschack uśmiechnął się szeroko – oczywiście, że amerykańskich. Przecież nie możemy stosować jakichś półśrodków, trzeba działać zdecydowanie.  
 
Słowo – półśrodki – jakoś wyjątkowo zabolało Ray’a, postanowił skończyć tę rozmowę. Skinął dłonią na sierżanta, a ten – niewidoczny dla siedzącego tyłem Kaspstchacka – wyjął zza pazuchy krótką metalową pałkę i stuknął go nią w głowę. Kaspstchack umilkł.
 
- Zabierzcie go stąd i wrzućcie do jeziora – powiedział Ray – nie znęcajcie się nad nim, najlepiej niech Radżif skręci mu kark. Mężczyźni skinęli głowami i już mieli wyjść, kiedy Ray kazał im zawrócić.
- Jak zaniesiecie go do furgonetki to wróćcie tu i zabierzcie tę cholerną kozę.
- I co – niezdecydowanie zapytał sierżant – mamy ją gdzieś sprzedać?
Ray uśmiechnął się tylko – nie, wpakujcie to do tego samego jeziora, w którym utopicie tego faceta. Nie chcę więcej widzieć ani jednego ani drugiego.
Po tych słowach mężczyźni wyszli.
 
Daleko, daleko, od Toronto i jego wspaniałych apartamentów, w mieście którego istnienia sahib Ray nawet nie podejrzewał, a które nazywało się Warszawa i było stolicą Polski, na ławeczce stojącej na zamkniętym terenie miejscowego Uniwersytetu, tuż przed wejściem do mieszczącego się tutaj Instytutu Historii Sztuki siedziało dwóch studentów. Był chłodny kwietniowy poranek, a studenci oczekiwali na egzamin, bardzo trudny egzamin obejmujący całą sztukę nowoczesną. Prowadzący wykład i egzaminator w jednej osobie, człowiek o wyglądzie księdza jezuity nawracającego Indian w Ekwadorze na wiarę chrystusową za pomocą ognia i miecza, już w październiku zapowiedział całej grupie, że jeśli ktoś jeszcze nie zaczął przygotowywać się do tego egzaminu to lepiej, żeby już tego nie zaczynał – i tak nie zda.
 
Siedzący na ławce studenci nie przejęli się tym, a do straszliwego egzaminu ze sztuki nowoczesnej zaczęli się przygotowywać zaledwie przed miesiącem. Teraz zaś siedzieli na ławce racząc się wódką dla kurażu i podając sobie z rąk do rąk małego zapchlonego kota, która schwytali przy piwnicznym okienku po to, by ogrzewać sobie nim dłonie.
 
- Mogłeś kupić pół litra – powiedział z wyrzutem niższy student
 
- Wtedy Sławek – rzekł na to wyższy – to już na pewno byśmy nie zdali, ćwiartka jest w sam raz.
 
- I tak nie zdamy – mruknął niższy, nazwany Sławkiem – nie pamiętam jak się nazywał ten facet co takie szare bazgroły robił.
 
- Kiefer – rzucił wyższy i pociągnął łyk z butelki – a ja nie wiem, jak się nazywał ten co taką wielką łopatkę postawił przed ratuszem w Filadelfii
 
- Oldenburg – rzekł na to niższy i przejął butelkę. Po trzecim łyku kot, którego do tej pory strzegli uważnie skorzystał z okazji i wyrwał się z ich zgrabiałych dłoni znikając po chwili w piwnicy.
 
Studenci dokończyli butelkę i raźnym krokiem ruszyli w kierunku drzwi prowadzących do Instytutu.
Budynek ten nazywany był „instytutem” całkowicie na wyrost. Na jakiejś przyzwoitej uczelni, choćby nawet w takim Toronto, mógł uchodzić co najwyżej za składzik na grabie. W Warszawie jednak było to miejsce szczególne, gdzie gromadzili się ludzie o wyrafinowanych gustach i szerokich horyzontach, prawdziwi arystokraci ducha.
 
W śmierdzącej najtańszymi papierosami palarni, gdzie zwykle przesiadywali studenci panował wielki ścisk. Wszyscy zebrali się tutaj w oczekiwaniu na egzaminatora, który miał dzisiaj decydować o ich dalszym losie. Rozmowy nie kleiły się, wszyscy byli lekko przygnębieni i mało kto liczył na sukces.
 
Egzaminator- jezuita także nie miał złudzeń co do przebiegu egzaminu obejmującego sztukę nowoczesną. Dla swoich studentów żywił ów człowiek coś w rodzaju litościwej pogardy. Te biedne, niczego nie rozumiejące dzieci z małych miasteczek naczytały się książek o przygodach Pana Samochodzika i przyszły studiować historię sztuki. Co za absurd!
 
- Już ja im dam Samochodzika – myślał egzaminator o wyglądzie jezuity – przeciskając się przez wąski korytarz, główną arterię komunikacyjną w tym ponurym, śmierdzącym starym drewnem i papierosowym dymem wnętrzu.
 
Dwaj studenci z ławki kiedy tylko zobaczyli jak nadchodzi egzaminator połknęli natychmiast po trzy tik-taki, żeby nie było od nich czuć wódki i ustawili się w kolejce.
 
Egzamin polegała na tym, że na specjalnym rzutniku pokazywano studentom przeźrocza z różnymi dziełami. Zadaniem studenta było prawidłowo wskazać autora dzieła. To wystarczyło, żeby położyć wszystkich zdających, nie trzeba było już wymagać podania tytułu czy daty jego powstania. Egzamin obejmował bowiem czas od początku XIX wieku do dnia dzisiejszego. Pokazywano więc studentom rzeźby Canovy i malarstwo Warhola, po to by chwilę potem zaskoczyć ich architekturą Alwara Aalto lub malarstwem Frantiska Kupki. Sztuka nowoczesna bowiem jest tak prężnie rozwijającym się obszarem, że ilość dzieł obowiązujących studentów na tym egzaminie oscylowała wokół kilkunastu tysięcy.
 
Pierwszy do gabinetu wszedł wyższy student. Usiadł na brzeżku krzesła i zaczął intensywnie wpatrywać się w ekran rzutnika ustawiony na innym stojącym obok krześle.
 
Po chwili na ekranie pojawił się obraz przedstawiający jakieś wodne stwory wylegujące się na skałach, fale morskie rozbijały się o kamienie, a pół ludzie- pół ryby baraszkowały wśród pian.
 
- Może pan już odgadł kto to namalował? – wysyczał swoim przyduszonym głosem egzaminator.
 
Student poruszył grdyką kilka razy, poprawił kołnierzyk koszuli i powiedział – yyyyyyyy - starając się przy tym unikać wzroku egzaminatora. Nie było to łatwe, bo pokoik był malutki. Milczał dłuższą chwilę i już, już egzaminator miał pokazać mu drugi obrazek gdy student niespodziewanie dla samego siebie wykrzyknął: Bocklin, Bocklin, Arnold Bocklin!!!!
 
Na następnym obrazku widać było rzeźbę, która żywo przypominała znane wszystkim stworki z popularnej niegdyś dobranocki francuskiej pod tytułem „Barba-papa”. Z rozpoznaniem tej rzeźby student nie miał żadnych kłopotów – Henry Moore – powiedział pewnie i bez namysłu.
 
Trzeci obrazek to był Manet, którego tam zawsze pokazywano, by dać biednym studentom trochę odpocząć. Kiedy na ekranie pojawił się obrazek czwarty student wiedział już, że poniósł klęskę. Jego oczom ukazała się bowiem długowłosa koza sfotografowana en face i stojąca w wielkiej oponie firmy „Continental”. Krople potu wystąpiły na czoło nieszczęsnego studenta. Za nic na świecie nie mógł przypomnieć sobie kto wypchał kozy i pakował je w nowiutkie opony samochodowe. Milczał.
 
- No – szepnął egzaminator – niech się pan zastanowi.
 
Zastanawiam się - powiedział student schrypniętym głosem - i nic nie przychodzi mi do głowy. Może Oldenburg?
 
Egzaminator opuścił lewy kącik swoich wąskich i zaciśniętych kurczowo ust, co było ewidentną oznaką pogardy i lekceważenia.
 
- Nie, no co pan?
 
Student myślał dalej, ale było to myślenie bezskuteczne, jak buksowanie kół opiętych gumami „Continental” na rozmokłej łące, gdzie pasą się stada długowłosych kóz.
 
- Nie wiem – wyszeptał i spojrzał na egzaminatora wzrokiem jaki zwykle widać u stojących pod murem mężczyzn, których za chwilę będą rozstrzeliwać.
 
No, jak pan może nie wiedzieć – znęcał się dalej egzaminator – to przecież proste. Może sobie pan chociaż przypomni, gdzie to stoi?
 
Może w muzeum Guggenheima – rzucił szybko student, bo akurat tylko to muzeum pamiętał. Wyraz twarzy egzaminatora pozbawił go złudzeń co do poprawności tej odpowiedzi.
 
Student musiał obejrzeć jeszcze kilka obrazków, z których niestety nie rozpoznał żadnego.
Kiedy egzaminator wpisywał do indeksu ocenę niedostateczną był już uspokojony i pogodzony z losem. Na korytarz wyszedł uśmiechnięty i zadowolony z siebie.
 
I co, i co – wołali inni studenci – zdałeś? Ten jednak skierował kciuk ku podłodze.
 
A co było, co było – wołali dalej studenci
 
- Koza w oponie
 
- Ojej to Anzelm Kiefer – zawołała studentka Kasia, która była najzdolniejsza na najbardziej pracowita na roku.
 
- Fajnie – mruknął przegrany student – może jeszcze wiesz gdzie to stoi.
 
- Nie, no tego nie wiem, pewnie nawet on tego nie wie – tu Kasia wskazała palcem drzwi pokoju, w którym siedział egzaminator.
 
Myliła się jednak. On wiedział, gdzie stoi ta rzeźba. Było bowiem z kontakcie z jednym z dawnych swoich studentów, którzy robili teraz karierę w wielkim świecie handlując sztuką. Rzeźba Kiefera znajdowała się w prywatnej kolekcji w Toronto. Kupił ją znany kanadyjski kolekcjoner, którego dane zostały utajnione.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości