Siostra Klara pochodziła z wioski tak zapomnianej i biednej, że wstyd jej było o tym mówić. Wychowała się w małym ceglanym domku, który pamiętał wojnę. Nigdy nie miała swojego pokoju, nie bawiła się lalkami, ani nie czytała książek. Kiedy była dzieckiem nie nazywała się oczywiście Klara, takie imię przybrała sobie dopiero w zakonie, nazywała się zupełnie inaczej, ale to nie jest dla nas wcale istotne. Siostra Klara, kiedy nie była jeszcze siostrą Klarą, rozpoczynała dzień od wydojenia krowy, a jeśli był akurat piątek musiała jeszcze zawieźć mleko w wielkiej bańce na targ do miasta. Była drobną, chuderlawą dziewczynką. Kiedy jechała rowerem bańka pełna mleka przechylała ją na lewą stronę i Klara musiała się nieźle namęczyć, żeby utrzymać równowagę. Kiedy już wszystkie gospodarskie obowiązki były wypełnione szła do szkoły. Była to zbiorcza ośmioklasowa szkoła w pobliskiej wsi. Dużo większej niż wieś Klary.
Trudno powiedzieć dziś jaką była uczennicą. Starała się mówić mało i z wielką starannością prowadzić wszystkie zeszyty. To wystarczyło, żeby mieć dobre stopnie i opinie grzecznej, spokojnej uczennicy. Rodzice Klary nigdy nie byli wzywani do szkoły, nigdy także nie interesowali się przesadnie jej postępami w nauce. Ot, uczy się, to niech się uczy. Gdzieś pod koniec podstawówki Klara bardzo się przestraszyła. Bała się tego co będzie z nią dalej. Przez osiem lat nauki zaprzyjaźniła się tylko z jedną dziewczynką. Tak samo biedną i smutną, jak ona. Ta Marysia powiedziała kiedyś Klarze, że ona chce zostać krawcową i wyjechać do miasta.
Miasto to było pobliski grajdołek gdzie mieściła się jednostka wojskowa i szpital. Marzenie to nie było specjalnie wygórowane i miało szansę na spełnienie. Klara zazdrościła Marysi tych planów. Ona sama nie miała pojęcia co zrobi kiedy skończy się szkoła. Rodzice nigdy nie mówili z nią o tym, nie planowali przyszłości, nie zachęcali do podejmowania jakichś decyzji. W ogóle w ich rodzinie mówiło się mało. Myśleli pewnie, że Klara zostanie w gospodarstwie i będzie jak oni wychodzić w pole i jeździć na targ, że wyjdzie za mąż za jakiegoś Zbycha lub Grzecha, który zrobi jej dziecko, albo nawet dwójkę i oni – starzy już i wolni od trosk o ziemię i zwierzęta – będą bawić się z tymi dziećmi.
Klara nie chciał takiego życia. Nie wiedziała jednak co to znaczy inne życie. Nie wiedziała co taka dziewczynka jak ona mogłaby robić po skończeniu podstawówki. Słyszała, jak na korytarzu koleżanki rozmawiały o tym, że chcą być kelnerkami. Dla Klary były to jakieś nieprawdopodobne opowieści.
Nie wiem, jak to się stało, że Klara usłyszała o tej książce. Na pewno usłyszała o niej zanim podjęła decyzję co do swojego dalszego życia. Gdyby nastąpiło to w odwrotnej kolejności na pewno nie miałaby w sobie tego dręczącego niepokoju, który trawił ją przez połowę życia.
Usłyszała o książce i natychmiast zapragnęła wziąć ją do ręki i powoli przeglądać – kartka za kartką odczytując tytuły rozdziałów. O ile oczywiście były tak jakieś rozdziały, bo tego Klara nie wiedziała. Jedyne książki, z którymi się do tej pory stykała to były podręczniki szkolne. W kredensie leżało jeszcze Pismo Święte Nowego Testamentu, ale tej książki mamusia zabroniła Klarze dotykać. Pismo Święta wyjmowano z kredensu tylko wtedy kiedy ksiądz przychodził z kolędą, potem znowu mamusia zamykała je na klucz układając pomiędzy białymi, wykrochmalonymi obrusami.
Nikt nie potrafiłby powiedzieć co takiego się stało, że mała, chuda i co tu dużo mówić – głupia – dziewczynka ze wsi zapragnęła tej książki. Pragnienie to dręczyło Klarę raz silniej, raz słabiej, a czasem znikało gdzieś na kilka dni. Zawsze jednak było obecne lub był po nim jakiś ślad. Tak, jak zawsze jest w duszy obecny strach przed psem, który pogryzł nas w dzieciństwie lub przed panem od matematyki, który zostawił nas na drugi rok w tej samej klasie, bo nie umieliśmy trygonometrii.
Właśnie w takiej chwili kiedy Klara nie odczuwała dręczącego niepokoju, który kazałby jej myśleć tylko o tym co jest w tej książce podjęła najważniejszą decyzję w swoim życiu. Stało się to w kościele, w bocznej, lewej nawie, przy ołtarzu, na którym wisiał obraz przestawiające świętą Teresę z bukietem róż. Klara nigdy wcześniej, choć stawała w tym miejscu co niedziela, nie przyglądała się uważnie świętej Teresie. Tamtego dnia po raz pierwszy zobaczyła, jak pięknie wygląda święta w habicie i jak cudownie się uśmiecha. Od tamtej chwili Klara przestała się niepokoić o swoją przyszłość, nie martwiła się nawet o to jak powiedzieć rodzicom o swojej decyzji. Po prostu powie im o tym i już.
Zgromadzenie, które wybrała, nie sama oczywiście, poradziła się wcześniej księdza proboszcza, do którego poszła razem z rodzicami, miało swoją siedzibę w odległym mieście. Trzeba było tam dojechać pociągiem. Kiedy skończyła się szkoła, nikt nie zawracał sobie głowy wakacjami. Wraz z tatą i mamą dziewczynka pojechała do klasztoru w mieście, tak wielkim, że zaparło jej dech na widok tylu ludzi, autobusów i samochodów. Całe szczęście w klasztorze było cicho i mogła pozostać tam tą osobą, którą była dotychczas – małomówną, skromną dziewczynką ze wsi. To znaczy mogłaby, gdyby nie dręcząca myśl o książce.
To nieprawda, że dyscypliną i modlitwą człowiek może oddalić wszystkie pokusy. Klara pracowała, modliła się i żyła tak, jak nakazywały reguły zgromadzenia, a jednak cały czas chciała dotknąć tek książki i zajrzeć do środka, a może nawet przeczytać ją w całości. Nie, to chyba jednak byłoby zbyt wiele, siostrze Klarze wystarczyłoby tylko potrzymać tę książkę w dłoniach przejrzeć strony, poczuć jaka jest ciężka i jak pachnie papier, na którym została wydrukowana. Nic więcej. W klasztornej bibliotece nie było jednak tej książki i dziwne doprawdy byłoby, gdyby jakimś cudem się tam znalazła. Marzenie Klary pozostawało więc tylko dręczącym niepokojem, który odrywał jej uwagę od spraw istotnych takich, jak dekorowanie ołtarzy i pranie bielizny czy szorowanie podłóg.
Nie pamiętam, który to był rok klasztornego życia siostry Klary, może trzeci, a może piąty. Poznała wtedy Beatę. Siostry miały kontakt z osobami z zewnątrz i mogły przyjmować gości i rozmawiać z nimi o swoich sprawach. Beata była dla Klary istotą nie z tego świata. Wysoka, piękna, silna. Chodziła po górach o czym często opowiadała. To ona zresztą zwróciła pierwsza uwagę na te niewysoką, bladą zakonnice, kiedy odwiedzała swoją kuzynkę w zgromadzeniu. To Beata pierwsza zaczęła rozmawiać z Klarą. Klara nie wiedziała początkowo co powiedzieć, jak się zachować wobec takiej osoby. Beata była co prawda mocno związana z kościołem, ale przecież była z zewnątrz. W dodatku była z miasta, nigdy nie doiła krowy i nie jeździła z bańką mleka na odległy o pięć kilometrów targ, nie widziała Pisma Świętego które leży pomiędzy czystymi obrusami i nie milczała przez piętnaście lat siedząc przy jednym stole z własnymi rodzicami. Beata śmiała się głośno, opowiadała o tym, że była w kinie, albo w teatrze, opowiadała o swoich studiach i o swoim chłopaku. To wszystko początkowo paraliżowało Klarę i odbierało jej głos. Minęło kilka tygodni, zanim Klara po raz pierwszy porozmawiała z Beatą tak, jak to zwykle rozmawiają ze sobą dziewczyny, kiedy uśmiechnęła się do niej i powiedziała jej o dojeniu krowy i wyprawach na targ. Beata słuchała i też się uśmiechała. Klara bała się, że przy następnym spotkaniu z Beatą nie będzie miała o czym z nią rozmawiać, ale jakoś zawsze wszystko układało się tak, że gadały ze sobą całe pół godziny i siostra Klara zmieniała się po tych rozmowach tak, jak zmienia się pogoda w górach, kiedy silne wiatry przepychają chmury gdzieś daleko nad równiny i zaczyna świecić słońce. Beata przyniosła Klarze szczęście.
O książkę Klara zapytała Beatę dopiero po roku znajomości. Pytanie to wyrwało jej się niespodziewanie i zawisło między nimi tak, że już nie dało się nic z tym zrobić.
Niespodziewanie dla Klary Beata bez żadnych ceregieli powiedziała – dobrze, przyniosę ci tę książkę. Klara poczuła ucisk w żołądku, a z serca odpłynęła jej cała krew. Beata przyniesie jej książkę! A co będzie kiedy ktoś zobaczy ją, Klarę, która jeździła na krzywym rowerze z wielką bańką pełną mleka na targ, co będzie jak zobaczą ją z tą książką?! Nieważne. Najważniejsze, żeby Beata ją tu przyniosła.
To nie był żaden szczególny dzień, Beata wpadł jak zwykle z wielkim hukiem i poprosiła by siostry wywołały Klarę. Kiedy siedziały przy stoliku wyjęła książkę i położyła ją w połowie odległości pomiędzy swoimi dłońmi a dłońmi Klary. Siostra, blada jak obrusy, w których jej matka ukrywała Pismo Święte, podniosła dłoń i otworzyła książkę. Potem szeptem, ale na tyle głośno by słyszały to inne siostry przeczytała tytuł; De revolutionibus orbium coelestium.
Inne tematy w dziale Rozmaitości