Szwedzi zgodzili się na polożenie rury Nord Stream na dnie ich kawałka Bałtyku. Teoretycznie powinny przeciwko temu barbarzyństwu protestować wszystkie ogranizacje ekologiczne, jak Europa długa i szeroka. Na razie jednak ekolodzy milczą i podejrzewam, że milczeć będą do końca. O wiele łatwiej jest im bowiem protestować kiedy w Polsce próbuje się uruchomić wielką, odkrywkową kopalnię węgla brunatnego w Brodach pod Lubskiem, w województwie Lubuskim. To proste, nie groźne i tanie. Wystarczy przejść się po domach i poopowiadać ludziom o nieszczęśliwych drzewkach i zwierzaczkach, które będą cierpieć kiedy zacznie się wydobycie. Potem przeprowadza się referendum i ludzie decydują, że nie chcą kopalni, która postawiłaby ich biedny region na nogi. Nie chcą, bo wolą mieć czyste powietrze i wodę. Na argumenty, że już wkrótce nie będą mieć wody wogóle, bo po niemieckiej stronie pracują jeszcze większe niż ta planowana kopalnie węgla i ich istnienie powoduje drastyczne obniżenie poziomu wód podziemnych, na takie arumenty są ci ludzie głusi. Nie dociera to do nich.
Rura to co innego. Amunicja i gazy zgromadzone na dnie Bałtyku mogą sobie wybuchać i niszczyć całe ekosystemy. Kogo to obchodzi?
Napisałem kiedyś taki oto kawałek, który tu nieniejszym wklejam i dedykuję wszystkim oszalałym ekologom. Nadmieniam przy tym, że jestem tak, jak cała moja rodzina absolutnym wegetarianinem. Mam w domu zwierzęta, dbam o nie i wogóle kocham przyrodę.
Spacerując po leśnych ostępach ulegamy złudzeniu że oto obcujemy ze środowiskiem naturalnym. Jest to nieprawda. Lasy do których wchodzimy to uprawy, których pielęgnacja jest kosztowna i pracochłonna. Utrzymanie lasu i pozyskanie z niego drewna kosztuje. Opowiadanie o tym, że trzeba przyrodę pozostawić samą sobie, to będzie się rządziła bez nas to brednie, których nie powtarzają nawet najbardziej zawzięci ekologowie. Kiedy przestaje się chronić las przed szkodnikami od razu pojawiają się w nim plagi w postaci korników, brudnicy mniszki lub jakiegoś innego plugastwa, które niszczy olbrzymie połacie drzewostanów. Z drewnem zainfekowanym przez owady niewiele już można zrobić. Płaczliwi ekologowie wzruszają się gdy słyszą pracujące w lesie pilarki, myślą wtedy o duszach drzewek i o tym, jak ulatują one do nieba. Niestety piła łańcuchowa to jedno z podstawowych narzędzi pielęgnowania lasu, bez niej zamiast dorodnych i pięknych sosen rosłyby w koło pokręcone i rachityczne patyki. O tym, by wśród niech spacerować i wdychać woń żywiczną nie mogłoby być mowy. Drugim narzędziem służącym do pielęgnacji lasu jest sztucer lub dwururka. Jak mawiał jeden z profesorów wydziału leśnego w Krakowie – las pielęgnuje się piłą i ołowiem. Ołowiem dlatego, że trzeba strzelać do jeleni, saren i danieli, które pustoszą młodniki ogryzając z kory młode drzewka. Zwierzęta te znajdują dziś w lasach idealne warunki do rozrodu, właśnie dzięki planowej gospodarce leśnej, jest tam bardzo dużo pożywienia dla wielkich, nierzadko, stad. W czasach, gdy ingerencja człowieka w środowisko leśne była nikła jelenie zaliczały się do zwierząt królewskich, nikt poza władcami nie miał prawa na nie polować. Niełatwo też było zobaczyć jelenia. Dziś stada tych zwierząt są łatwe do zaobserwowania, a są takie miejsca, gdzie stanowią one prawdziwą plagę. Pogryzione przez nie młode pnie sosen czy świerków odkształcają się i deformują. W starszym wieku nie będą już pięknymi strzelistymi drzewami, tylko pokręconymi potworkami. Aby zmniejszyć do minimum straty powodowane przez jelenie myśliwi redukują ich pogłowie, czyli mówiąc wprost – zabijają je. Oczywiście nie wszystkie, bo nie pozwala na to prawo, ale niektóre tak. W tym miejscu płacz lamentacyjny ekologów osiąga najwyższe rejestry. Zabijają jelonki! O Boże, to straszne!
Wcale nie straszne, bo myślistwo jest w Polsce rozrywką dostępną nielicznym - tym którzy mają pieniądze. Jest to sport drogi i ekstrawagancki, myśliwi żeby mieć do czego strzelać zainteresowani się tym, by pogłowie zwierząt się nie zmniejszało. Redukuje się je, ale tak by nie doprowadzić do drastycznego uszczuplenia populacji. Jeśli przestaliby to robić, w krótkim czasie zwierzęta ogołociłyby nasz kraj z wszystkiego co da się przeżuć. Żeby zagrozić populacji zwierząt pasących się w lasach potrzeba by chyba z pięć razy więcej myśliwych, którzy nie liczyliby się z niczym, byle tylko cokolwiek zastrzelić. Ale oni się liczą, (są oczywiście wyjątki), to myśliwi bowiem dokarmiają w zimie zwierzęta, to oni wystawiają w lesie lizawki solne dla saren i jeleni, to oni wysypują dzikom żołędzie. Nie robią tego z niezrozumiałych przyczyn organizacje ekologiczne, którym zdaje się chodzi o to, by przyroda rządziła się sama. To znaczy, by zwierzęta jadły to na co mają ochotę. Jak nie ma nic do jedzenia w przysypanym śniegiem lesie, to mogą przecież wyjść na pole i zeżreć zimujące pod śniegiem, jare zboże. Cóż z tego, że jakiś chłopek zapłacił za to zboże, że je nawoził i chce mieć zeń zyski. To są szczegóły, które się nie liczą, ważne jest by nasze kochane zwierzątka miały co jeść, oraz by myśliwi do nich nie strzelali, bo to morderstwo.
Nie jest prawdą, że człowiek, jako gatunek doprowadza do dewastacji planety, na której żyje. Planeta ta ma się dobrze i jeszcze długo człowiek nie będzie w stanie jej realnie zagrozić. Może oczywiście stwarzać takie zagrożenie dla siebie i słabszych od siebie istot, ale Ziemia poradzi sobie bez ludzi, tak ja poradziła sobie bez dinozaurów. Jeśli ktoś jednak uważa, że człowiek jest tyranem stworzenia, a nie panem stworzenia, jak napisano w biblii radzę, by kupił sobie porządny szpadel ze szwedzkiej stali, taki z zaostrzonymi brzegami. Następnie za pomocą tego znakomitego narzędzia, spróbował podnieść kulturę gleby na jakichś dziesięciu arach łączki porośniętej kwieciem polnym. Jeśli tego dokona raz na zawsze przekona się, kto na tej planecie jest panem, a kto sługą.
Inne tematy w dziale Polityka