coryllus coryllus
286
BLOG

Pan Samochodzik i lista Wildsteina (4)

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 11

W ponurym hoteliku, do którego nigdy nie wstąpiłaby dobrowolnie, bez jakiejś wyższej konieczności, Karen Petersen zaczęła zastanawiać się czy zaangażowanie się w sprawę odzyskania rodowego herbu znad bramy zamkowej dawnej siedziby rodziny H, którą teraz z ramienia Ministerstwa Kultury zawiadywał Tomasz Samochodzik ma w ogóle sens.

 
Została poproszona o udział w tym przedsięwzięciu wtedy właśnie, kiedy okazało się, że to jej dawny znajomy jest dziś strażnikiem zamku. Początkowo myślała, że dobrze byłoby spotkać się jeszcze raz z Tomaszem i powspominać dawne czasy. Zaraz jednak jęła przekonywać się o tym, że przecież przeszłość, nawet tak pięknie wyryta w pamięci, jak ich wspólne przygody nie ma już dziś żadnego znaczenia.
 
Karen była podwójną rozwódką i kobietą bez złudzeń. Dawno już przekroczyła wiek, w którym człowiek myśli o tym, że ma przed sobą jeszcze jakąś przyszłość. Karen zajmowała się dziś właściwie jednym tylko – wyświadczaniem uprzejmości swoim przyjaciołom. Młody H, z którym kiedyś miała przelotny romans należał właśnie do jej przyjaciół, był postacią z jej świata i jej sfery. A Samochodzik? On był dla Karen nie mniej rzeczywisty niż król Filip IV i Jakub de Molay, którego kazał spalić na stosie. – Stahy hupieć – pomyślała o nim ze złością – po co on w ogóle jeszcze się tu plącze? Nie może iść sobie na tę, jak ona się nazywa, na emehytuhę? Była niezadowolona i rozgoryczona postawą Samochodzika. Liczyła na to, że Tomasz zmiękł trochę i nie jest już taki pryncypialny. Miała nadzieję, że pogadają chwilę, a potem sprawa sama się rozwiążę, myślała nawet o tym, by zaprosić go do swojej posiadłości w Toskanii.
 
- Nic z tego nie będzie – powiedziała głośno i wtedy właśnie rozległo się pukanie do drzwi. Phoszę – powiedziała Karen. Drzwi się otworzyły i w nędznym odrapanym pokoiku, w którym Karen wyglądała, jak rajski ptak w tandetnej klatce pojawili się Batura z Marczakiem. Na ich widok coś zaczęło bulgotać w żołądku córki kapitana Petersena. – Jak ja mogłam powiedzieć Tomaszowi, że ten Batura jest miły – pomyślała o sobie z niesmakiem. Po czym popatrzyła na obydwu mężczyzn spojrzeniem, które wielkie damy rezerwują zwykle dla parszywych psów, sprzedawców bezpośrednich i błądzących po ich ciałach pcheł.
 
- Załatwimy go – zaśmiał się Batura, a Marczak pokiwał głową, jak porcelanowa skarbonka przed kościołem, do której dzieci wrzucają pieniążki. – Tak załatwimy go – powtórzył za Baturą. Karen uśmiechnęła się, co Batura odebrał, jako przyzwolenie i zaczął opowiadać jej co zamierza zrobić z Tomaszem Samochodzikiem.
 
- Ten stary dureń – śmiał się Waldemar Batura, niegdyś najzdolniejszy student na historii sztuki – ten dureń, ma zakopany pod murem obrzyn.
 
Co to obrzyn? – zapytała Karen zdziwiona, a kiedy Batura wyjaśnił jej znaczenie tego słowa była zdziwiona jeszcze bardziej.
 
- On chce się tym obrzynem bronić przed nami – Batura klepał się po udach i rechotał. Zamierza strzelać – piszczał do ucha Marczakowi – może nawet zabić. A to ci heca!
 
Marczak był nieco zakłopotany, a Karen patrzyła na Waldemara z rozbawieniem.
 
- Chyba nie zamierzasz zastrzelić Tomasza Waldemarze, ani wdawać się z nim w jakieś hozphawy hewolwehowe?
 
- Nie – powiedział nagle bardzo poważnie Batura – zamierzam złożyć na niego donos do policji, że przechowuje nielegalnie broń i amunicję. Zatrzymał się na chwilę, podniósł w górę wskazujący palec i wykrzyknął – Nie! Zrobię coś lepszego! Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wystukał numer.
 
- Rysiek? – zapytał słuchawkę – Ryniu, weź Roberta i bądźcie tu u mnie za pół godziny. Za pół godziny powiedziałem! Nie za czterdzieści minut, do cholery! – Batura wrzasnął na kryjącego się w słuchawce Ryśka po czym uśmiechnął się i schował komórkę do kieszeni.
 
- Za chwilę tu będą – mówił rozradowany – będą tu we dwóch. Zrobimy tak – tu wskazał palcem najpierw Marczaka, a potem Karen – oni pojadą nocą do zamku, z bronią, rozprawić się z Samochodzikiem. Ten idiota Tomasz na pewno będzie na coś takiego czekał. Kiedy zacznie strzelać zjawi się niespodziewanie policja z miejscowej komendy i aresztuje furiata z obrzynem, który otworzył ogień do dwóch szukających po nocy schronienia turystów. Zapuszkują go, a potem wyślą na kurację do Tworek. My w tym czasie zdejmiemy herb i po sprawie.
 
Batura wyraźnie zaczął męczyć Karen Petersen i to zniechęcenie było widać na jej twarzy. On jednak tego nie zauważał i dalej snuł swoje plany. Wreszcie przerwał mu Marczak – a skąd  policja będzie wiedziała, że ma przyjechać? – zapytał. Pytanie to wydało się Baturze tak dziwaczne, że patrzył na Marczaka przez dłuższą chwile w milczeniu, marszcząc jedynie brwi. – Jak to skąd? – zapytał – przecież komendant to mój znajomy jeszcze z Warszawy. Przenieśli go tutaj kiedy zaczęła się ta cała jazda z Macierewiczem. To Heniek taki jest – uspokoił Marczaka Batura.
***
 
 
Duże czarne BMW jechało wolno pod górę oświetlając przed sobą spory kawałek pnącej się coraz wyżej szutrowej drogi. Skrzypiały pod kołami kamienie, a snopy reflektorów płoszyły sowy, które ulatywały z niskich gałęzi pohukując złowieszczo. W środku siedziało dwóch odzianych, jak przedstawiciele handlowi upadającej korporacji ubezpieczeniowej mężczyzn. Spod ich kraciastych marynarek wyglądały ciekawie czarne kolby pistoletów.
- Rychu – zapytał nagle ten siedzący obok kierowcy – a jak ten facet to furiat, jak wygarnie do nas z tego obrzyna to przecież nawet nas nie pozbierają, bo nie będzie za bardzo co zbierać. Nie pomyślałeś o tym?
- Przestań pieprzyć – kierowca robił wrażenie mocno zmęczonego – podjeżdżamy, facet wychodzi do nas, mu go prowokujemy, on idzie po obrzyn, a kiedy wraca jest już z nami policja, która go zgarnia. Wszystko. To mięczak, nawet jak będzie miał broń w ręku na pewno nie strzeli do człowieka. Nie łam się.
Facet z siedzenia kierowcy wydawał się uspokojony, choć na pierwszy rzut oka widać było, że plan opracowany przez stratega Baturę jest tak głupawy, że aż strach. Obaj mężczyźni jednak byli zbyt słabo rozgarnięci by to dostrzec.
 
Kiedy samochód dojechał do zamkowej bramy kierowca zgasił silnik i zaciągnął ręczny hamulec. Wysiedli. Stanęli w światłach reflektorów, w porozpinanych marynarkach spod których już bardzo wyraźnie było widać broń. Po prawej stronie drogi wznosił się gęsto zalesiony stok, przed nimi była brama z herbem, a po lewej urwisko. Gdyby komuś, na przykład, przyszło do głowy zdmuchnąć ich strzałem oddanym z zalesionego wzniesienia to obaj nie zdążyliby się nawet przeżegnać. Właśnie pomyśleli o takiej możliwości i jak na komendę odwrócili głowy w kierunku porośniętego drzewami wzniesienia, kiedy na wprost nich rozbłysło coś upiornie milionem iskier i rozległ się huk tak potężny, jakby ktoś wystrzelił w ich kierunku z jakiegoś pieprzonego samobieżnego działa. Mężczyźni wrzasnęli i rzucili się na ziemię. Nie wiadomo dlaczego, ale zapanowały nagle ciemności. Obaj leżąc w zupełnym mroku obmacywali swoje ciała szukając na nich obrażeń i ran. Niczego jednak nie znaleźli, co wcale nie przekonało ich do tego by wstać z ziemi i lub zerwać się do ucieczki.
Nagle rozbłysło światło gdzieś znad bramy. Jasny promień reflektora ogarnął cały podjazd i obydwóch mężczyzn widać było teraz, jak na dłoni.
 
- Nie ruszajcie się z miejsca – usłyszeli głos znad bramy – leżcie spokojnie. Kierowca jednak nie chciał leżeć spokojnie i odwrócił głowę w kierunku swojego samochodu marki BMW. To co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach.
 
- Ja cię pierniczę – wyjąkał – moja beemka!
 
To co jeszcze przed chwilą było pięknym samochodem koloru antracytowej czerni wyglądało teraz, jak modelowe dzieło kierunku w sztuce zwanego ekspresjonizmem abstrakcyjnym. Tak to już bowiem jest, że kiedy w duży metalowy obiekt przywalić z obydwu rur wypełnionych loftkami na wilki to z obiektu tego pozostanie właśnie to, o czym powiedzieliśmy już wcześniej – sztuka nowoczesna.
 
W krzakach na stoku zaszeleściło i zszedł z nich jakiś mężczyzna w gumofilcach i kurtce identycznej, jak te które zwykle noszą leśnicy.
 
 
- Chyba słyszałeś gnojku, że masz leżeć – powiedział cicho do kierowcy. W tym samym momencie zauważył podjeżdżający do nich na wygaszonych światłach łazik.
- O cholera – szepnął i chciał skoczyć w zarośla, ale było już za późno. Auto, które niespostrzeżenie dla nikogo wtoczyło się na zamkową górę zapaliło właśnie długie światła. Otworzyły się drzwi i wysiadł z nich starszy mężczyzna w komicznym mały kapelutku wciśniętym na siwą całkiem głowę. – Coś ci powiem Franiu - zwrócił się bez ceregieli do stojącego nad lokajami Batury Czarnego Franka – spieprzaj w góry razem z tym swoim gnatem – to wskazał na znany nam już obrzyn, który według Batury powinien znajdować się w rękach pana Samochodzika – a wcześnie zawołaj mi tu pana kustosza.
 
Czarny Franek już chciał krzyknąć coś w kierunku bramy, gdy na drodze pojawił się Tomasz Samochodzik we własnej osobie. Patrzył przez chwilę na siwego faceta w kapeluszu, a potem zapytał Czarnego Franka, kim jest ów człowiek.
 
- To łowczy panie Tomaszu – rzekł Franek z rezygnacją – ten co mnie wyrzucił z koła.
 
- Właśnie – powiedział pan Łowczy. A potem dodał – już cię tu nie widzę klusolu, bo za moment będą tu gliny. Zabieraj się, a my tu sobie z panem kustoszem pogadam przez chwilę.
 
Zamiast jednak rozmawiać wyjął pan łowczy ze swego auta sztucer, a następnie przyłożył go do głowy kierowcy tego co jeszcze niedawno było czarnym BMW rocznik 1997.
 
- Jak się ruszysz, to cię zakopię w takim miejscu – rzekł pan łowczy, że śmiechem - że cię synu dopiero archeolodzy za 200 lat odnajdą. Do pana Samochdzika zaś rzekł – nie domyśla się pan skąd się tu wziąłem? Tomasz Samochodzik nie domyślał się, więc milcząc pokręcił głową.
 
- Powiem panu, panie Tomku – rzekł Łowczy, a Tomasz Samochodzik był tak zdziwiony, że ktoś mówi doń per „panie Tomku”, że aż z tego zdziwienia otworzył usta – Marysia jest moją siostrzenicą. Ja zaś, jak się pan zapewne domyśla wiem o tutejszych ludziach i sprawach wszystko. I powiem panu tyle, że za chwilę będzie tu ten stary ubek Heniek ze swoimi aspirantami, żeby pana aresztować. Jak pan będzie mało mówił i uważnie słuchał to uda nam się z tej przygody wyjść cało. Co pan na to?
 
- Zgoda – powiedział pan Samochodzik ochłonąwszy ze zdziwienia.
 
Dobra, a teraz niech pan idzie i zgasi ten cholerny reflektor, wystarczy nam tu światła.
CDN
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Polityka