coryllus coryllus
225
BLOG

Dziś prawdziwych doktorów już nie ma

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 18

Napisałem kiedyś taką impresyjkę pod wpływem chwilowych niepokojów. Nawet udało mi się ją gdzieś tam opublikować. Nic wielkiego - garść spostrzeżeń.

Lekarz w mieście to nie to samo co lekarz na wsi czy w małym miasteczku. Taki lekarz jest naprawdę kimś, rzadko kto decyduje się na to by kłócić się z nim albo wchodzić mu w drogę. Prowincjonalni lekarze są jak bohaterowie frontowi, zdarzają się ludzie pełni poświęcenia i skończone szuje dorabiające się ludzką krwawicą.
 
Kiedy koleżanka ze szkoły zachorowała na czerniaka, który pojawił się na jej oku, wszystkie dzieci w naszym mieście, które narzekały na ból, lub podrażnienie oczu były prowadzone do okulisty. Koleżanka wyszła z tej choroby szczęśliwie, wszyscy których prowadzono do okulisty wbrew ich woli także.
 
Kiedy ojciec wziął mnie za rękę i nic nie rozumiejącego zaprowadził do gabinetu okulisty stanąłem naprzeciwko kompletnie pijanego doktora R. Kazano mi usiąść na fotelu, a doktor R poświecił mi do oka latareczką i popatrzył na nie przez pół sekundy. Potem odwrócił się do mojego taty i „zmęczonym” głosem wybełkotał – nic tu kochany nie widzę – i to była prawda.
 
Następnie odbyła się burzliwa dyskusja połączona z druzgocącą krytyką porządku jałtańskiego w Europie, który w tamtych czasach jeszcze panował, oraz takaż sama krytyka lokalnych władz naszego miasta. Od momentu kiedy powiedziałem, że „coś mam w oku” do ostatnich miażdżących koalicję antyhitlerowską sprzedającą Polskę Stalinowi argumentów minęło może 40 minut.
 
Kiedy w tym roku chciałem zbadać wzrok mojego synka zadzwoniłem do 6 gabinetów okulistycznych, w których powiedziano mi, że dzieci nie przyjmują. Kiedy w końcu ktoś zdecydował się zajrzeć dziecku do oka (za pieniądze) używał do tego celu, jakiejś piekielnie skomplikowanej aparatury podłączonej do komputera. Po badaniu, które było bardzo dokładne skierowano mnie jeszcze do szpitala specjalistycznego, żeby zbadać dziecko dokładniej. Ucieszyłem się, bo lepiej mieć pewność, że wszystko jest w porządku. W szpitalu powiedzieli mi, że poprzednie badanie było bardzo dokładne i oni mogą zrobić jedynie to samo i zrobili. Czekałem na to około 3 godzin. Naprawdę cieszę się, że lekarze mają nowoczesny sprzęt. Wiem też, że służba zdrowia wymaga reformy i to co się dzieje to nie jest po większej części wina lekarzy, ale jakoś nostalgii za pijaniutkim doktorem R odpędzić od siebie nie mogę. 
 
W pewnym małym miasteczku na wschodzie Polski przyjmuje pacjentów doktor Daś. Jest to Pakistańczyk, który w rzeczywistości nazywa się inaczej, ale każdy kto przekracza drzwi jego gabinetu słyszy zawsze to samo pytanie – ile daś?
Niektórzy twierdzą, że doktor Daś jest w zmowie ze złymi duchami i całe jego leczenie, trzeba przyznać nader skuteczne, opiera się właśnie na tych porozumieniach pozazmysłowych.
 
Doktor Daś ma swoiste upodobania kulinarne, których okoliczna ludność nie rozumie, ale je akceptuje. Na przykład co jakiś czas doktor musi zjeść kozę, szuka tej kozy po wsiach i znajduje zawsze u jakiegoś gospodarza. Kiedyś zdarzył się taki wypadek, że do transakcji pomiędzy właścicielem kozy a doktorem nie doszło. Gospodarz przyprowadził kozę, ale doktor tylko dotknął jej ręką i powiedział – za chuda. Właściciel zwierzęcia obraził się i zaprowadził je na powrót do obórki. Na drugi dzień koza zdechła.
Po wsiach poszła wieść, że doktor kozę zaczarował. Pacjentów, o dziwo, od razu zaczęło przybywać, a renoma doktora z Pakistanu wzrosła bardzo. Zaczęli przyjeżdżać do niego nawet pacjenci ze stolicy województwa.
Doktor Daś jest lubiany i ceniony przez lokalną społeczność, czasem tylko ludzie dziwią się, że bije żonę, ale tłumaczą sobie że to muzułmanin i widocznie musi. Inna kultura, inne obyczaje. A żona póki co jeszcze na policję nie pobiegła.
 
W małej mieścinie na zachodzie Polski mieszkał sobie i pracował w szpitalu doktor, o którym mówiono Rambo. Powiedzieć, że doktor Rambo był lubiany, to mało. On był uwielbiany przez pacjentów. Niestety jego mniej popularni koledzy nie lubili doktora i kopali pod nim dołki. Robili to tak skutecznie, że w końcu przeniesiono go do sąsiedniego miasta. I wtedy stała się rzecz niezwykła. Pacjenci nie poszli do lekarzy, którzy pozostali w ich szpitalu i przychodni tylko jak jeden mąż wsiedli w autobus i pojechali za doktorem. Jeździli do niego wszyscy, których leczył, nikt nie żałował na bilety autobusowe. Doktor zjednywał sobie ludzi swoją bezkompromisowością i szczerością.
 
Kiedy przywieziono na oddział dziewczynkę w stanie bardzo ciężkim, po jakimś wypadku doktor zdecydował, że trzeba robić transfuzję. Wtedy na oddziale pojawili się rodzice dziecka, którzy okazali się świadkami Jehowy i kategorycznie domagali się zaniechania zabiegu. Przetaczania krwi zabrania bowiem ich religia. Doktor bardzo uprzejmie poinformował ich, że jeśli nie będzie transfuzji to dziecko umrze. Rodzice obstawali przy swoim. Wtedy doktor jeszcze bardziej uprzejmie powiedział, że ma ich sektę w dupie i kazał przetoczyć dziecku krew. Dziewczynka przeżyła. Pacjenci w szpitalu wyszli na korytarz i bili doktorowi brawo. Rodzice dziecka założyli mu sprawę w sądzie, ale przegrali.
Kiedy przychodziły do niego biedne staruszki doktor Rambo dawał im na chleb, podwoził do domu, jeśli akurat kończył dyżur. Zawsze chodził środkiem szpitalnego korytarza i nigdy się niczego nie bał. Umarł w zeszłym roku.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (18)

Inne tematy w dziale Rozmaitości