coryllus coryllus
1664
BLOG

Wieś się bawi. Między dawnymi a nowymi laty

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 10

Taką kiedyś impresyjkę opublikowałem. Może kogoś to zaciekawi. 

 
 
Czasy kiedy zabawy wiejskie kończyły się wyniesieniem dwóch co najmniej nieboszczyków skończył się bezpowrotnie. Dziś królują dyskoteki, gdzie wiejscy chłopcy imponują miejscowym dziewczętom samochodami sprowadzonymi z Niemiec i harmonią funtów zarobionych w Londynie. A jeszcze nie tak dawno…
 
Każdy region, każdy powiat ma swoją legendę. Legendy te dotyczą ludzi, bądź miejsc, lub też całych osiedli wsławionych jakimiś wyjątkowymi czynami lub upodobaniami. Przy trasie Warszawa-Lublin, gdzieś w połowie drogi leży niewielka miejscowość, której nazwę lepiej pominąć. Jej mieszkańcy, nie wszyscy oczywiście tylko ci, którzy co sobotę wędrowali po okolicznych zabawach lub udawali się na owe zabawy na motocyklach WSK, mieli ciekawy zwyczaj. Otóż trzonki noży zabieranych obowiązkowo na ludyczne imprezy malowali na czerwono lub owijali czerwoną taśmą izolacyjną. Wszyscy o tym wiedzieli i upiorne to przyzwyczajenie budziło irracjonalny strach w innych lubiących pokozaczyć chłopakach. „Czerwone trzonki” rządziły okolicą i nikt nie mógł im podskoczyć. Właściwie nie wiadomo dlaczego oni malowali te noże, mieszkańcy okolicznych wsi tłumaczyli sobie to w ten sposób, że na czerwonym nie widać krwi. Nie było chyba aż tak strasznie, ale legenda pozostała. Dziś nikt już w tamtej miejscowości nie maluje trzonków noży, ludzi są spokojniejsi, ale okolica straciła na malowniczości.
 
Najgorszą sławą w całym województwie Mazowieckim i Podlaskim cieszy się region zwany Kurpiami. Już sam terytorialny podział Kurpiów jest ciekawy. Otóż Kurpie dzielą się na Białych i Zielonych. Zieloni są spokojni i nie szukają zwady z sąsiadami i obcymi, ale u Białych Kurpiów, jak co sobotę nie wyniosą trupa z remizy, to zabawa uchodzi z nieudaną. Wtajemniczeni wiedzą, że istnieją jeszcze Kurpie Czerwone – kiedy mieszkańcowi Pułtuska powie ktoś, że jest on Kurpiem, ten z miejsca robi się czerwony na twarzy. O tym, że nad Narwią lepiej nie udawać bohatera i nie wchodzić w drogę miejscowym wiadomo było od dawna. Dziś wiedza ta nieco przybladła, a legendy o Kurpiach-zabijakach egzystują gdzieś na pograniczach zbiorowej świadomości.
Zabawy w remizie stanowiły nieodłączny element folkloru w całej Polsce. Na zabawach zawierano znajomości kończące się małżeństwem, dochodziło tam do bijatyk i rozpraw nożowych. Zabawy były rozpędzane przez milicję lub rozjuszonych mieszkańców wiosek, którzy mieli jakieś zadawnione urazy do bawiących się tam osób. Szczególnym sentyment zabawy wiejskie budziły w dziewczynach, które przyjeżdżały z miasta na wieś na wakacje lub na urlop. Była to dla nich egzotyka i emocje, których nie dano było zaznać w stolicy czy innych metropoliach. Bywało, że miejska dziewczyna poznawała na zabawie swojego przyszłego męża, choć uczciwie trzeba powiedzieć, że nie zdarzały się takie historię często. O wiele częściej dochodziło do intensywnych macanek w krzakach, z seksem różnie bywało, bo w czasach gdy zabawy były najbardziej popularne w kioskach i aptekach nie zawsze dało się kupić prezerwatywy.
 
W zamierzchłych czasach szanujący się młodzieniec zabierał na zabawę nóż, czasem trzonek od siekiery, bardzo rzadko całą siekierę, częściej gruby kabel, którym owijał się od ramienia do biodra. Były to wszystko elementy wyrafinowanej gry towarzyskiej, która polegała na tym, by rozerwać się nieco tańcząc, poznać nową lub pogłębić znajomość z wcześniej znaną dziewczyną i wykazać się serią bohaterskich czynów w razie, gdyby na zabawie pojawili się młodzieńcy z sąsiednich miejscowości uzbrojenie w podobne akcesoria. Historie o krwawych bójkach w remizach strażackich nabierały mitycznego charakteru, stawały się elementem scalającym w jedno lokalną społeczność, działały znacznie mocniej niż dzisiaj wszystkie społeczne inicjatywy z „małą ojczyzną” w szyldzie. Imiona i nazwiska bohaterów zabawowych bójek były wymieniane wielokrotnie i powtarzane przy każdej okazji, wiele z nich obrosło legendą i dało owym bohaterom nieśmiertelność.
Wielu z wiejskich młodzieńców musiało bo ekscesach w remizie opuszczać rodzinne strony i uciekać w drugi koniec Polski, gdyż w stanie zbyt silnego rozbawienia przyczynili się do kalectwa lub wręcz śmierci innych uczestników imprezy.
Historie ze śmiercią zdarzały się, ale tuż po wojnie, wtedy życie ludzkie nie miało dla nikogo jeszcze większej wartości. Ojciec opowiadał mi, że kiedy ktoś zabił kogoś na zabawie lub weselu przy pomocy orczyka lub dyszla uciekał na Śląski zatrudniał się w kopalni. W czasach wielkiej migracji ze wsi do miast nie było praktycznie możliwości wykrycia takiego sprawcy. Chyba, że rodzina zabitego szukała zemsty i ścigała sprawcę, ale to się zdarzało rzadko bo ludzie u nas są raczej łagodni. Potem, kiedy mój tata grał na weselach nie było już takich rzeczy, czasem doszło do jakichś ciężkich pobić i poważnych obrażeń, ale raczej ludzie się hamowali. Bali się milicji. Kiedy ja zaczynałem grać szczeniaki tłukli się ostro, ale to już była dziecinada, jakieś nunczaka sobie robili i z tym latali po remizach, w sumie żenada. Czas prawdziwych wiejskich zabaw minął chyba bezpowrotnie.
 
Żeby było kulturalnie. Taka mniej więcej idea przyświecała wszystkim organizatorom imprez taneczno-towarzyskich w każdej epoce. Za każdym razem rozumiano ją jednak troszkę inaczej. Kulturalnie w PRL to oznaczało, że impreza winna choć w ogólnych zarysach przypominać potańcówki znane z francuskich i amerykańskich filmów. Kulturalnie na wsi oznaczało, że zabawa ma być podobna to tradycyjnych, mających nieco obrzędowy charakter uroczystości odbywających się na wsiach w dawnych czasach. Ten ostatni postulat nigdy nie został spełniony. Temperamenty mieszkańców zawsze brały górę nad intencją „żeby było kulturalnie” i impreza zamieniała się w tak zwany „siwy dym” gdzieś około godziny pierwszej, drugiej w nocy.
Dzisiejsza masówki, na które zjeżdżają się trzy powiaty w pełnym składzie mają już mało wspólnego z imprezami w remizach. Ogromne dyskoteki z wielkimi placami parkingowymi, które ukryte są lasach otaczających wsie i miasteczka stwarzają całkiem nowy klimat. Ogromna ilość uczestników takich imprez powoduje, że mniej jest tam agresji i nikt nie załatwia osobistych porachunków. Jeśli zdarzają się ekscesy i brutalne bójki, dochodzi do niech przypadkowo, najczęściej pod wpływem alkoholu. Ofiara i sprawca najczęściej nie znają się lub znają się bardzo słabo, okrucieństwo jest więc anonimowe, ale przez to wywołuję jeszcze większy sprzeciw społeczny.
 
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Rozmaitości