Człowiek, który zamierza brać udział w jakichś finansowych negocjacjach powinien się do nich przygotować wszechstronnie. Nie może, na przykład zapomnieć o wyszorowaniu zębów i tłumaczyć się później przed samym sobą, że spieszył się bardzo i zapomniał. Nie może także ubrać się niedbale lub wyzywająco. Nie powinien również spieszyć się i okazywać w ten sposób lekceważenia kontrahentowi, z którym przyjdzie mu rozmawiać. Wiedzą o tym wszyscy. Wiedział o tym także nasz nowy majster – Stanisław Feltowicz, który przywitał nas w niedzielny, letni poranek zaspanych, nieświeżych i umęczonych trzygodzinną jazdą w rozgrzanym samochodzie. Przyjął nas w swoim domu, tuż po mszy, był więc ubrany odświętnie, według standardów wyznaczających elegancję w miejscowości Dolistowo Nowe. Miał na sobie szary garnitur i błękitną koszulę bez krawata. Włosy zaczesał do tyłu, jak jakiś filmowy gwiazdor z lat pięćdziesiątych. Bo ja wiem kto? Może Gerard Phillipe? Tak! Właśnie on. Gdyby nie umarł młodo i dożył sześćdziesiątki miałby szansę wyglądać tak, jak Stasiek.
Stanisław nie proponował nam herbaty, ani żadnego symbolicznego poczęstunku. Przywitał się, uprzejmie zapytał, jak nam minęła podróż. Jego żona także pogawędziła z nami chwilę po czym we troje – my i on – ruszyliśmy w pogodnych nastrojach obejrzeć jeszcze raz nasz dom.
Właścicieli nie było akurat w obejściu, ale Stanisław, który zdradził nam, że urodził się właśnie w tym domu, który mieliśmy zamiar przenieść, otworzył drzwi ogromnym zrobionym z grubego drutu kluczem.
Pisałem już o tym kluczu, ale warto do tego wrócić, bo był to być może ostatni taki klucz na obszarze dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a być może ostatni w Europie. Długi na jakieś czterdzieści centymetrów pręt z metalu zakończony dużym uchem. Na drugim końcu miał przynitowaną blaszkę długości mniej więcej pięciu centymetrów, blaszka ta poruszała się swobodnie, ale dało się ją także ustawić tak, że stanowiła przedłużenie klucza. Otwieranie drzwi polegało na włożeniu klucza w duży, wywiercony we framudze otwór i kręcenie nim do momentu aż ruchoma blaszka odblokuje skobelek zatrzaśnięty pod drugiej stronie wejścia. Nie było to łatwe. Stanisław, zanim sam otworzył drzwi z wprawą i miną włamywacza-dżentelmena, pozwolił mi spróbować. Mozoliłem się z tym kilka ładnych minut, a drzwi nadal pozostawały zamknięte.
- Pan pozwoli – rzekł uprzejmie Stasio i wyjął klucz z moich rąk. Po chwili drzwi były otwarte, a my wchodziliśmy do środka.
Wygląd i zachowania Stanisława, który podczas naszego pierwszego spotkania nie zrobił na nas najlepszego wrażenia, uśpiły nieco naszą czujność i miast pilnować się przez cały czas rozgadaliśmy się nieco zbyt swobodnie. Po kilku minutach Stasio wiedział już, jakie motywacje nami kierują, gdzie mamy działkę, ile pieniędzy przeznaczyliśmy na budowę i jakie są ceny usług budowlanych w okolicach gdzie chcieliśmy stawiać dom. My zaś nie mieliśmy nadal pojęcia czy Stasio zgodzi się przenieść nasz dom i ile za to weźmie. Chodziliśmy po raz kolejny po wszystkich pomieszczeniach i zdradzaliśmy Stanisławowi nasze sekrety, zupełnie jak dzieci, tracąc z każdą minutą resztki szacunku, jakie dla nas miał.
Ku mojemu zaskoczeniu Stasio pochwalił w pewnej chwili nasz wybór. – To dobry dom – powiedział – dobrze, że pan nie wziął tamtego za dwadzieścia tysięcy. Rzekł to, tak jakby nie pamiętał, że to on właśnie namawiał mnie do kupna tego drewnianego badziewia w cenie niezłego używanego samochodu. – Dobrze pan zrobił – powtórzył – dom jest duży, zdrowy i ciepły. Urodziłem się tutaj i żyłem parę lat.
- Podwalina zgniła z jednej strony – odpowiedziałem.
- Się wymieni, niech się pan nie martwi.
- Za ile – zapytałem i unosząc brew – co miało oznaczać, że jestem człowiekiem zdecydowanym i twardym - popatrzyłem prosto w twarz Stanisława.
Stasio był jednak odporny na takie plewy i rozpoczął beztroską dyskusję o drewnie, jego cenach i sposobach pozyskiwania na północnej Białostocczyźnie. Potem opowiedział nam jeszcze o swojej pracy, o tym jak woda każdej wiosny zalewa łąki nad Biebrzą, przez co on – Stanisław – nie może tam wypasać swoich krów. Potem rozwodził się jeszcze nad zbrodniczą działalnością instytucji o nazwie Zakład Ubezpieczeń Społecznych oraz podkreślał swoją zapobiegliwość i umiejętności zdobywania gotówki, które pozwalały mu zawsze żyć na niezłym, jak na Dolistowo poziomie, mimo że był człowiekiem mało zasobnym w grunty i miał na utrzymaniu dwóch chłopców oraz niepracującą żonę.
- Ile pan weźmie za robotę – zapytałem wreszcie, bo przemowa Stanisława, choć ciekawa zaczynała mnie trochę męczyć.
Stasio przerwał, położył dłonie na kolanach i patrząc mi prosto w oczy powiedział – sześć tysięcy. Pierwszego dnia w czasie rozbierania domu zaliczka tysiąc dwieście złotych, reszta po zakończeniu roboty.
Informacja ta, w przeciwieństwie do wygłoszonej wcześniej wspomnieniowej pogadanki była ścisła i konkretna. Zaskoczyła mnie całkowicie, także z tego powodu, że sześć tysięcy to było sporo grosza i kwota ta różniła się wyraźnie od tej, której rok temu zażyczył sobie Mieczysław, Stasiowy stryjeczny brat, a która wynosiła jedyne dwa i pół tysiąca.
Ale…- zacząłem formułować na gorąco jakiś protest, ale Stasio przerwał mi – Nigdy nie wezmę się za tę robotę za mniejszą sumę – rzekł twardo i w jednej chwili zmieniłprzemienił się z sympatycznego staruszka w lewantyńskiego handlarza niewolników.
Ale, panie Stanisławie… – próbowałem znowu coś powiedzieć.
- Nigdy nie wezmę się za to za mniejszą kwotę – powtórzył Stasio w sposób jeszcze bardziej stanowczy. Nigdy. Rozumie pan?
Zrozumiałem. Rozmowa była skończona. Czułem się, jak po nieudanej audiencji u jakiegoś średniowiecznego księcia. Musiałem ustąpić. Ustaliliśmy termin rozpoczęcia prac na początek sierpnia, a Stasio obiecał nam, że bierze na siebie odpowiedzialność za nadzór i przeprowadzenie rozbiórki domu. My mieliśmy oczywiście pojawić się w Dolistowie w dzień rozpoczęcia prac, ale już jako obserwatorzy i inwestorzy, po to tylko, by wręczyć Stasiowi obiecaną zaliczkę.
Pożegnaliśmy się uprzejmie – Stasio znów przemienił się w miłego i łagodnego dziadunia – odjechaliśmy do Warszawy.
***
Warunki, które postawił Stasio przyspieszyły naszą decyzję o wzięciu kredytu. Nie mieliśmy bowiem pieniędzy i należało je zdobyć za wszelką cenę. Ruszyłem więc do dużego komercyjnego banku po oprocentowane po złodziejsku dwadzieścia tysięcy złotych. Nie martwiłem się, jak to będę spłacał, bo miałem pracę i umowę podpisaną na czas nieokreślony. Na wszelki wypadek wstąpiłem także o pięć tysięcy pożyczki w firmie. Otrzymałem te pieniądze bez problemu.
Byliśmy uratowani, choć co miesiąc musieliśmy odliczać ponad osiem stówek od naszych zarobków. Czekaliśmy na początek sierpnia z niecierpliwością i zdenerwowaniem. Nie mogłem myśleć o niczym innym, jak tylko o moim domu. Bałem się, że Stasiek wywinie jakiś numer w ostatniej chwili, że się rozmyśli. Nie podpisaliśmy przecież żadnej umowy, wszystko było załatwiane „na gębę”. Bałem się. Tak po prostu się bałem, że źle zrobiłem, że powinienem wziąć większy kredyt i wynająć jakąś porządną ekipę, co wystawia faktury, a nie Stasia z Dolistowa Nowego, któremu Biebrza rok w rok zalewa łąki. Bałem się o ten swój dom, że przeoczyłem całkowicie to co działo się w firmie. A działo się bardzo wiele.
Wymieniono na przykład kilku szefów. Stałem się z dnia na dzień podwładnym kogoś innego i okazało się, że ten ktoś w ogóle nie rozumie o co chodzi w naszej pracy. Nie był to dobry moment na takie zmiany, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Wolałbym, żeby wszystko pozostało po staremu. Nie obawiałem się jednak niczego, bo byłem doświadczonym pracownikiem, który swoje obowiązki wykonywał sprawnie i dobrze. Miałem poza tym podpisaną umowę na czas nieokreślony. Firma, z którą zawarłem tę umowę była poważna, zagraniczna i bogata. Nie to co Stasio, jakiś tam majster z Podlasia, całkiem niepoważny.
Przychodziłem więc do pracy, jak dawniej, jak dawniej brałem udział w naradach i nasiadówka i jak dawniej artykułowałem swoje racje pewnym i kategorycznym tonem, który zawsze tak bardzo irytował moją żonę i wielu moich bliskich. Nie miałem się przecież czego obawiać. Miałem rację.
Robiłem tak aż do chwili, gdy pokątnymi kanałami dotarła do mnie informacja, że nie otrzymam podwyżki, którą zwykle otrzymywał każdy pracownik, nawet najbardziej leniwy, a co dopiero ja, obarczony obowiązkami maniak, który wysiadywał w robocie do późna, nie licząc się z gniewem własnej żony. Informacja była pewna. Nie zastanowiłem się ani przez chwilę, kto też może być jej źródłem. Nie pomyślałem o tym, bo byłem tak zdenerwowany, że chciałem jedynie dowiedzieć się – dlaczego? Dlaczego akurat ja nie dostanę dodatkowych kilku stówek, w chwili kiedy są mi one tak bardzo potrzebne.
Zadzwoniłem do mojej żony, żeby zasięgnąć jej porady. – Nie dostaniemy kasy – powiedziałem w słuchawkę – taka plotka tutaj krąży. Moja żona stwierdziła, że plotki nigdy nie krążą ot, tak sobie. Ktoś tę plotkę wypuścił i miał w tym jakiś cel. – Powinieneś iść do prezesa i wyjaśnić tę sprawę – doradziła mi moja Lucynka, która gdyby była mężczyzną, mogła by zrobić karierę w siłach specjalnych, na stanowisku oficera do szczególnie niebezpiecznych zadań. Do polityki zaś, a tym bardziej dyplomacji nie nadawała się zupełnie. Innych doradców jednak nie miałem. Próbowałem się zastanowić głośno czy takie posunięcie ma sens, ale Lucyna przerwała mi – będziesz dupa nie bohater, jak nie pójdziesz do tego prezesa. No i poszedłem.
Prezes zdziwił się i zasmucił moją wizytą. Był miły i opiekuńczy niczym ojciec. Powiedział mi jednak, że nic nie może dla mnie zrobić, bo podwyżki były zatwierdzone już dawno, kilka miesięcy temu i moje niewątpliwe zasługi nie zostały po prostu uwzględnione przy ich przyznawaniu. Pocieszył mnie jednak, że mam szanse na podwyżkę w przyszłym roku. Podkreślił także, że jestem cenionym i zdyscyplinowanym pracownikiem, który na pewno wkrótce awansuje. Wyszedłem z jego gabinetu uspokojony i jakiś taki jaśniejący wewnętrznie.
Dwie godziny później zostałem wezwany do gabinetu szefowej. Siedziały tam wszystkie trzy moje kierowniczki z minami zawodowych morderczyń z bandy Mansona. Przed nimi zaś leżały dwie kartki papieru. – Przeczytaj to – powiedziała najważniejsza szefowa. Podniosłem do oczu pierwszą kartkę. W nagłówku było tam napisane – zwolnienie dyscyplinarne – dalej zaś zauważyłem słowa – za chamski i arogancki stosunek wobec przełożonych.
Na drugiej kartce było napisane co innego – zwolnienie za porozumieniem stron.
Stałem przez chwilę i myślałem. Myślałem o tym, że gdybym zaczął je prosić, a może nawet błagać, gdybym płaczliwym głosem powtórzył to, co już tyle razy im opowiadałem, czyli historię mojego przedsięwzięcia budowlanego, gdybym powiedział, że zwolnienie pozostawi mnie i moją żonę praktycznie bez środków do życia, nie mówiąc już o środkach na budowę domu, może wtedy by się nade mną ulitowały i podarły te kartki. Były przecież w końcu kobietami, istotami nieodpornymi na nasiąknięte autentycznymi emocjami opowieści. A z mojej historii przecież emocje wprost kapały i na każdym robiła ona duże wrażenie.
Pomyślałem jednak także, że człowiek który chce przenieść dom, człowiek który chce być wolny i niezależny od nikogo, że taki człowiek nie może korzyć się przed trzema starzejącymi się histeryczkami. Powiedziałem więc coś zupełnie innego, co mnie samego wprawiło w zdumienie.
- Niczego nie będę podpisywał. Wyjdźcie stąd, bo chcę zadzwonić do prawnika. Mam do tego prawo.
Milczały chwilę, a potem wyszły bez słowa. Ja zaś zadzwoniłem do najgorszego prawnika, jakiego znałem, który doradził mi, żebym podpisał umowę z nagłówkiem „za porozumieniem stron”, no bo gdzie ja się będę z tą dyscyplinarką pałętał po sądach? Po co mi to? Gdzie ja potem pracę znajdę z zababranymi papierami?
Zadzwoniłem jeszcze potem do żony, która rozpłakała się tak strasznie, jak jeszcze nigdy w życiu.
Kiedy moje trzy szefowe znalazły się na powrót w pokoju wraz ze mną, obwieściłem im swoją decyzje, która wydawała mi się rozsądna. One zaś nie ukrywały swojego zadowolenia z mojej decyzji.
- Nie musisz już świadczy pracy dla firmy – rzekła ober-szefowa – możesz już tutaj więcej nie przechodzić
- Dobrze – powiedziałem z dziwną ulgą i poszedłem sprzątać swoje biurko.
CDN
Inne tematy w dziale Rozmaitości