Bez niego człowiek był tylko zwierzęciem, bezradnie patrzącym jak upatrzona zwierzyna oddala się, niknąc wśród zarośli. Dzięki niemu przeistoczyliśmy się z prymitywnych pół zwierząt węszących za padliną w istoty panujące nad stworzeniem.
Oto łuk i jego historia.
Takie jest jedno z imion Apolla. Bliźniaczy brat Artemidy, jak ona uzbrojony w najpierwotniejszą, prostą formę łuku zawsze miał przewagę nad przeciwnikami i zawsze zwyciężał. Tak, jak jego siostra nie miał litości nad słabszymi od siebie, nie ważne, bogami czy ludźmi. Oboje wymordowali w wąwozach Kitajronu dzieci Niobe, zrobili to za pomocą swojej ulubionej broni. Czym się posługiwali? Mit o Artemidzie i jej boskim bracie bliźniaku pochodzi z czasów przedgreckich wnosić zatem należy, że w rękach obojga spoczywał najprostszy łuk wykonany z jednego okrągłego w przekroju ramienia, być może sporządzonego z gałęzi wierzbowej lub leszczynowej. Końce ramienia spięte były cięciwą z baranich jelit lub plecionki z końskiego włosia. Taki łuk miał długość około metra, łatwo było go nosić przy sobie, nie przeszkadzał w czasie pościgów po zalesionych stokach Hellady. Pociski, które zakładano na cięciwę – strzały – miały brązowy grot i lotkę z piór jastrzębia, były raczej krótkie i lekkie, ich długość to mniej więcej 70 cm. Zasięg tych pocisków był dość duży, wprawny łucznik potrafił zabić duże zwierzę z odległości 200 metrów. W starożytności używano takich prostych łuków na terenie całej Europy. Jednak ogromne możliwości tego narzędzia odkryte zostały w Azji. O tym czym może być łuk w rękach sprawnego wojownika mieszkańcy naszego kontynentu przekonali się u schyłku starożytnego świata, kiedy nad granicami upadającego Rzymu pojawiły się forpoczty azjatyckich jeźdźców uzbrojonych w łuki.
Ludy wielkiego stepu wynalazły łuk niezależnie od mieszkańców Europy. Nie miał on wiele wspólnego z prostym europejskim łukiem, jego przeznaczenie i konstrukcja były całkowicie inne.
Na rozciągających się po horyzont równinach Azji drzewo jest towarem deficytowym. Wykonanie skutecznej broni dla armii dziesięciu tysięcy jeźdźców wymagałaby znalezienia dziesięciu tysięcy dobrych i prostych prętów z rzadkich i cennych gatunków drewna, wykonanie takiej operacji było niemożliwe. Mieszkańcy Azji poradzili sobie w inny sposób. Ich łuk nosi nazwę łuku refleksyjnego lub kompozytowego. Jest to niesłychanie precyzyjne narzędzie wykonane z klejonych warstw drewna, rogu i zwierzęcych ścięgien. Ramiona takiego łuku wygięte są w przeciwnym kierunku niż jego naturalna krzywizna, a dodawanie kolejnych warstw materiału odbywa się przy dużych naprężeniach. Siła rażenia takiej broni jest potworna, strzała z ogromną prędkością leci przez pół kilometra, czyli dalej niż kule prymitywnej broni palnej. Jednak łuki te nie były używane do walki na dużych odległościach. Armie nomadów z Azji poruszały się konno i walczyły strzelając w pełnym biegu z końskiego grzbietu. Zwykle przeciwnicy byli na tyle blisko by strzały wypuszczone z ogromną siłą z mocnych kompozytowych łuków dziesiątkowały ich szeregi. Takie łuki używane były już przez Scytów, potem przez Sarmatów, Hunów i Węgrów. W średniowieczu posługiwali się nimi Mongołowie i Tatarzy. Łuk refleksyjny był w stuleciach XVI, XVII i pierwszej połowie XVIII bronią używaną przez różne formacje jazdy polskiej. Była to broń krótka, umożliwiająca jeźdźcowi swobodne manewrowanie koniem. Specjalną odmianą tego łuku były tureckie łuki używane przez Janczarów. Długie prawie na dwa metry wymagały długiego treningu i wielkiej wprawy. W czasach największego powodzenia tureckiej piechoty nie były już używane.
Europa nigdy do końca nie przekonała się do kompozytowego azjatyckiego łuku. Nie znaczy to jednak, że łuku na naszym kontynencie nie używano. Czas prawdziwej świetności prostego europejskiego łuku nadszedł w wieku XIV, w czasie kiedy na zachodzie kontynentu szalała wojna zwana stuletnią. Wtedy właśnie na polach Francji, pojawili się biednie ubrani i słabo odżywieni ludzie uzbrojeni w długie łuki. Byli to sławni na całą Europę łucznicy króla Anglii Edwarda III.
Narzędzie którym się posługiwali skonstruowane zostało w Walii i nosi nazwę długiego łuku walijskiego, Anglicy nazywają je po prostu longbow. Długi łuk wykonany był z drewna cisowego, dołączona była do niego cięciwa z plecionki. Strzały miały długość od 70 cm do metra i zwalały z konia okutego z zbroję rycerza z odległości 400 metrów.Zanim opowiem o największych sukcesach angielskich łuczników pochylmy się na chwilę nad mapą średniowiecznej Europy.
Obszar, który leży dziś w granicach Francji był w XIV wieku podzielony. Jego południowo zachodnia część należała do korony angielskiej. Do Anglików należała także Normandia i port w Calais. Owe tereny właśnie były od kilku już stuleci przedmiotem sporu pomiędzy oboma królestwami. Zatarg zaognił się kiedy wygasła francuska dynastia Kapetyngów, a jej jedyny potomek po kądzieli został następcą tronu Anglii. Młody król Edward zgłosił swoje pretensje do korony świętego Ludwika i prawie natychmiast zaczął dochodzić swych praw zbrojnie. Pomagali mu w tym łucznicy.
Angielski wieśniak z XIV wieku w niczym nie przypominał żadnego z nas, nie przypominał pewnie nawet dzisiejszych zawodowych sportowców. Był to silny, węźlasty mężczyzna, powoływany prze króla do walki w obronie granic lub interesów państwa. Angielski wieśniak walczył z okrutnymi Szkotami, z Walijczykami, walczył także z takimi jak on sam Anglikami. Jego życie było twarde, pełne niebezpieczeństw i pracy ponad siły. Szykujący się na wojnę król wydał specjalny edykt, w którym nakazywał, by wszyscy mężczyźni w królestwie ćwiczyli się w strzelaniu z łuku. Wszystkie inne rozrywki były zabronione. Festyny ludowe, na których grano w podkowy lub urządzano walki kogutów były rozpędzane, a ich uczestnicy wtrącani do lochów. Łuk i tylko łuk. To była najważniejsza sprawa dla młodego króla Edwarda. Wkrótce okazało się dlaczego. Pod miejscowością Crecy, na równinach Pikardii stanęły naprzeciwko siebie dwie armie, był 26 sierpnia 1346 roku. Nieefektowna i malutka armia angielska skrywała się za palisadą z pni, stojąca naprzeciwko armia króla Francji Filipa VI lśniła od wypolerowanej blachy pancerzy i kolorowych piór. Oto spotkały się dwa style życia i panowania. Upór i wytrwała praca przeciwko beztrosce i przyjemnością dworskiego życia.
Francuzi zaatakowali bez żadnego planu, tak jak czynili to zawsze w swoich śmiesznych wojnach gdzie pieśni i łez było zawsze więcej niż prawdziwej krwi. Błyszczące w słońcu poczty baronów ruszyły wprost ku śmierci. Angielskie strzały położyły pokotem najpiękniejszych rycerzy królestwa. Nikt nie mógł i nie chciał uwierzyć w to co się stało. Król Francji zemknął do Paryża. Ci którzy w porę nie uciekli poszli w niewolę. Garstka Anglików (7 tysięcy przeciwko 20) dokonała niemożliwego – pozbawiła Francję armii.
Sztuka ta nie udałaby się gdyby nie proste narzędzie trzymane w rękach wprawnych łuczników. Magia łuku polega na jego prostocie – z pozoru kawałek kija ze sznurkiem, który generuje siłę ludzkich ramion. Dzięki temu dziwnemu przedmiotowi człowiek staje się nadczłowiekiem, jest kimś innym, kimś stokroć silniejszym. Pod Crecy było około tysiąca łuków – prawdziwa potęga.
Dziesięć lat po krwawej nauczce, którą dostali Francuzi pod Crecy sytuacja powtórzyła się. Trudno w to uwierzyć, ale powtórzyła się w sposób niemal identyczny, inne było tylko miejsce gdzie spotkali się przeciwnicy i inni wodzowie. Młody książę Walii, Edward zwany czarnym Księciem stanął naprzeciwko Jana Dobrego króla Francji. Był 18 października 1356, armia angielska stanęła na niewysokim wzgórzu nieopodal Poitiers. Tak, jakby wyciąganie nauki z doświadczeń sprawiało im ból Francuzi ruszyli do frontalnego ataku. Bohaterem starcia znów był łuk. Tyle że pod Poitiers sprawy zakończyły się o wiele bardziej tragicznie. Kiedy okazało się, że ciężkie konie Francuzów nie podołają szarży pod górę, rycerze i dostojni baronowie ruszyli do ataku pieszo. Była to decyzja znamionująca daleko idącą nieznajomość realiów. Łucznicy, skryci jak poprzednio za palisadą wystrzelali wszystkich lśniących rycerzy. Król Jan dostał się do angielskiej niewoli.
Jakby tego było mało sytuacja powtórzyła się w 80 lat później. Toczona ze zmiennym szczęściem wojna, zmiennym bo Francuzom też w końcu udało się coś wygrać, trwała po śmierci Edwarda III i jego syna Edwarda IV. Na arenie dziejów pojawiła się nowa dynastia – Lancaster. W 1413 roku na tronie w Londynie zasiadł drugi jej przedstawiciel Henryk V. Wszyscy, którzy oglądają filmy znają tego króla. W jego postać wcielił się sir Laurence Olivier w filmie „Henryk V” sprzed ponad 60 lat i Kenneth Branagh w sequelu tego filmu. Starcie Henryka z Francuzami miało nieco innych charakter niż dwa poprzednie. Po pierwsze miał on nieco więcej wojska niż zwycięzcy spod Crecy i Poitiers. Było to jednak wojsko zmęczone obleganiem miast i październikową pogodą. Jesienią 1415 roku, kiedy król Henryk wojował we Francji było zimno i wietrznie. Po kilku sukcesach, Anglicy chcieli przedostać się do będącego w ich rękach Calais, tam załadować się na statki i przepłynąć kanał. Zanim tam jednak doszli drogę zagrodził im następca francuskiego tronu Ludwik. Był to 25 października, dzień świętego Kryspina, a położona najbliżej pola bitwy miejscowość nazywała się Azincourt. Armie stały naprzeciwko siebie przez 4 godziny, Henryk który był demonstracyjnie religijny wysłuchał w tym czasie trzech mszy. Francuzi, którzy już się czegoś nauczyli nie chcieli się ruszyć z miejsca. W końcu Henryk nie wytrzymał, rozkazał atakować. Mógł to zrobić, bo między jego wojskiem a przeciwnikiem nie było tak głębokiej dysproporcji, jak w opisywanych wyżej bitwach. Francuzi patrzyli jak Anglicy biegną w ich stronę, patrzyli jak się zatrzymują bardzo blisko, potem patrzyli jak piechota wbija zaostrzone pale w rozmiękły grunt, a kiedy pale owe były już ustawione ostrymi końcami w ich kierunku i kiedy ustawili się za nimi łucznicy, wtedy rycerze francuscy ruszyli ławą do ataku.
Szekspir napisał, że w bitwie pod Azincourt zginęło tylko 25 Anglików. To nieprawda, zostało ich tam, w polu, około 700. Straty pod drugiej stronie ocenia się różnie, od 4 do 11 tysięcy zabitych.
Zupełnie inaczej wygląda historia łuku na Dalekim Wschodzie. We wstrząsanej paroksyzmami wewnętrznych konfliktów Japonii łuk był podstawową i najważniejszą bronią przez długie stulecia zanim ustąpił pierwszeństwa mieczowi. Yumi czyli japoński łuk to broń wyjątkowo długa, jego ramię jest wysokie na ponad dwa metry. Używanie tej broni to prawdziwa sztuka, której wytrawny wojownik uczyć się musiał od najmłodszych lat. Technika strzelania z Yumi jest inna niż technika strzelania z łuku europejskiego czy łuku używanego przez nomadów. Łuk japoński różni się też od tamtych materiałem z którego go wykonywano. Najczęściej była to konstrukcja wykonana z bambusa połączonego z elementami drewnianymi i skórą zwierzęcą. Yumi napina się lewa ręką, inaczej niż w łukach europejskich cięciwa nie zatrzymuje się na policzku łucznika, lecz ciągnięta jest dalej, aż za jego ucho. Strzelanie wymaga wielkiej uwagi i skupienia, w przeciwnym wypadku zwolniona cięciwa może poranić łucznikowi twarz.
Strzały do takiego łuku – zwane po japońsku ya – zrobione są z bambusa i mają swoją płeć. Ich lotki wykonane niegdyś z piór orła, a dziś łabędzia lub żurawia wprawiają ya w ruch obrotowy. Strzały „płci męskiej” wirują zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a żeńskie odwrotnie. Japońskie łucznictwo przeżywa dziś prawdziwy renesans. Kyudo, bo tak brzmi nazwa sportu i sztuki walki łukiem uprawia tysiące ludzi w Japonii i w Europie.
Nie ginie także tradycja posługiwania się łukiem europejskim. W latach 90 powstała w podwarszawskim Pruszkowie drużyna łucznicza kultywująca tradycję życia i walki kompanii wolnych angielskich łuczników. Zastęp nosi nazwę Mazowiecka Drużyna Drabów Pieszych, jego członkowie i członkinie (bo do drużyny przyjmowane są także panie) prócz strzelania z łuku zajmują się także odtwarzaniem strojów i narzędzi używanych przez mieszkańców Europy w XIV stuleciu.
Inne tematy w dziale Kultura