Pomysł na ten tekst podsunął mi Kamiuszek. W jednym z wpisów wspomniał o trójce wielkich artystów z poprzedniej epoki, których twórczość odchodzi właśnie w zapomnienie.
Wojciech Młynarski realizuje projekt z zespołem „Raz, dwa, trzy”. Nie chcę powiedzieć, że to w jakiś sposób obniża wartość Młynarskiego jako artysty, ale – co słusznie Kamiuszek zauważył – ustawia go poza głównym obiegiem treści zwanych sztuką, poezją, literaturą itp.
Na straży pamięci o Agnieszce Osieckiej stoi jej córka. Stoi, no i co z tego? Coś tam się wydaje, coś drukuje, ale kiedy pokolenie dzisiejszych pięćdziesięciolatków zajmować się będzie wyłącznie własnymi chorobami, czyli za jakieś dziesięć piętnaście lat, nikt o Osieckiej pamiętał już nie będzie.
O Jeremim Przyborze pamięta ponoć Magda Umer. No i co z tego? Niech sobie pamięta. Pani Umer przez dłuższy czas zajmowała się wirtualną wymianą „przemądrych” listów z panem Poniedzielskim, co było do poczytania na portalu „Wirtualna Polska”. Okazało się jednak, że takie pisanie nie generuje budżetów i miejsce to zajął Tymon oraz jakieś historie o duchach. Przyborę spotka ten sam los.
Dlaczego tak się dzieje i dlaczego zjawisko to źle wróży wschodzącym dziś twórcom i beneficjentom sławy artystyczno-medialnej? Otóż dlatego, że przyczyną wyżej opisanych procesów jest fakt taki; żaden z wymienionych artystów nie zgromadził publiczności na tyle licznej, by jego twórczość żyła wraz z tyli ludźmi długo, długo – to po pierwsze. Po drugie zaś twórczość tych ludzi różni się dramatycznie od tradycji kultywowanej przez jej odbiorców. Co to znaczy? Żeby to wyjaśnić wrócę znowu do Sienkiewicza.
Kiedy Henryk Sienkiewicz napisał to co napisał, w Polsce podzielonej na trzy części, a także na obszarach zamieszkałych przez Polaków, a wcielonych do Rosji żyły miliony mówiących po polsku ziemian. Ludzie ci mieli ciężkie życie, ilość posiadanych przez nich pieniędzy i pozycja nie miały tu nic do rzeczy. Wielu z nich można było ich wysłać na Syberię, aresztować, pozbawić majątku. Ludzie ci, żeby przetrwać najgorsze, trzymali się tradycji, polskiej tradycji, tradycji szlacheckiej, która kultywowana była w każdej codziennej czynności, w każdym geście.
Tradycja ta, przez fakt istnienia opresyjnych okoliczności, była niesłychanie atrakcyjna, człowiek nazywający siebie „panem bratem” czuł się nieskończenie lepszy od najwyższego nawet rangą moskiewskiego oficera, o jakichś przypadkowo awansowanych biedakach, nie ma nawet co wspominać. Człowiek taki czuł się silny poprzez swoją tradycję, swój dom, swoich poddanych i swoją rodzinę, a także poprzez kościół. Nic, w normalnych okolicznościach, nie mogło tej tradycji zagrozić. Żeby ją zniszczyć potrzebny był batalion jegrów i szubienica. Taniej się nie dało. Tradycja ta miała także to do siebie, że nawet porzucona, wyśmiana i utytłana w błocie, przez młodzież uczącą się w Rydze na inżynierów kolejowych i drogowych, powracała do nich w snach i nie jedną łzę potrafiła wycisnąć z serca. Tradycja ta była jednak niczym rozbite, a piękne lustro, w którym nie można się przejrzeć, a jeśli kto próbuje obraz jawi mu się niekompletny lub zdeformowany. Henryk Sienkiewicz wziął się za sklejania lustra. I to właściwie tyle. Nie zrobił nic więcej. Nie musiał. Ludzie zobaczyli tam siebie takimi, jakimi zawsze chcieli być. Jasno zobaczyli także dlaczego nie mogą chwilowo zrealizować swoich aspiracji i kto jest temu winien. No, a potem była wolna Polska.
Mówiąc po dzisiejszemu Henryk Sienkiewicz bez pudła rozpoznał target swojego produktu. I wygrał.
Wymienieni na początku poeci nie mogli lub nie chcieli postąpić tak jak Henryk Sienkiewicz. Po pierwsze dlatego, że w czasach Sienkiewicza cenzura była bardziej liberalna, a carscy urzędnicy bardziej przekupni. W czasach zaś Przybory i Osieckiej było nieco gorzej. Henryk Sienkiewicz miał nieprawdopodobną wprost, w porównaniu z Przyborą, Osiecką i Młynarskim, swobodę twórczą. Po trzecie zaś Sinkiewicz znał ludzi, rozmawiał z nimi i jadał w ich domach. Przybora, Osiecka i Młynarski znali jakichś ludzi także, ale to tylko z pozoru byli ci ludzie, co trzeba.
Nie będę się tutaj zajmował uwikłaniami naszych poetów, ich kompromisami z władzą czy bezpieką, czy czym tam chcecie. Nie to jest najważniejsze. Pogadajmy o odbiorcach, o targecie. Do kogóż adresowała swoje wiersze Agnieszka Osiecka. Do inteligencji. No właśnie. Tak samo jak Przybora i Młynarski. I tu leży ten pies co zjadł mięsa ćwierć, a kucharz taki głupi zarąbał go na śmierć.
Po wielkiej wojnie, emigracji, i tych wszystkich, tyle razu tu wałkowanych okropnościach liczba odbiorców rozumiejących i odczuwających we właściwy sposób to co pisał Przybora zmalała niesłychanie. Osiecka miała trochę lepiej, ale także nie za dobrze, Młynarski poprzez zróżnicowanie swojej twórczości i wielki talent do opisywania teraźniejszości bronił się najefektywniej. Tyle, że to wszystko nie miało znaczenia dla przyszłości, a to z tego względu, że twórczość całej trójki docierała do odbiorców poprzez media. Nawet jeśli ktoś podczas emisji „Kabaretu starszych panów” nie myślał o tym, że telewizja jest komusza, to w końcu to do niego dotarło.
Pośrednik zaś – telewizja w tym wypadku – pobiera zawsze prowizję. W tamtych czasach była ona bardzo wysoka, o wiele wyższa niż dziś. Inteligencja zaś do której artyści adresowali swoje wiersze nie miała nic wspólnego z inteligencją do której adresował swoje książki Sienkiewicz. To byli ludzie aspirujący, przybyli z nikąd lub przefarbowani. Dla nich język Przybory, jego styl to było odkrycie na miarę Ameryki. Oni mogli to jedynie naśladować nieudolnie, zachwycać się tym, ale nigdy nie mogli tym żyć. Na tym polegał złudny sukces tej poezji. Osiecka ze swoim przywiązaniem do suto zastawionych stołów i „złotych stosów pomarańczy” wypada tu jeszcze gorzej i właściwie nie da się jej obronić, Młynarski poprzez odwołania do kultury miejskiej, ulicznej, do codzienności będzie bronił się najdłużej.
Tak to właśnie jest. Nie może bowiem poeta ani pisarz – i jest to nauka najświeższa, którą dopiero musimy sobie przyswoić – przemawiać do słuchacza za pośrednictwem nieuczciwych pośredników, którzy biorą złodziejską prowizję. I nie może ten poeta kupować za ową prowizję pewności, że jego słuchacz jest taki, jak on sobie wyobraża. To się nie uda. Poeta – prawdziwy – to lirnik idący po drogach Ukrainy. Dziad, który zna wszystkich i wszyscy znają jego, tylko taki poeta osiągnie sukces nieprzemijający. Media nie mają tu nic do rzeczy. Media tworzą produkty, a zużyte produkty wyrzuca się na śmietnik, a nie buduje się dla nich ołtarze.
Na koniec może warto przypomnieć Andre Bretona – Rzucajcie wszystko! Wychodźcie na drogi!
A może nie na drogi? Może wystarczy do sąsiada?
Inne tematy w dziale Kultura