Widać to dokładnie od czasów kiedy Ludwik Dorn wypowiedział słowo „wykształciuch”. Widać to było także przy sprawie Polańskiego i Piesiewicza, kiedy to ludzie tacy jak pani Joanna Gwiazda krytykowali reżysera „Chinatown”, podkreślając jednocześnie, że cenią jego sztukę. Takie zastrzeżenia ludzie związani z PiS lub partię tę popierający dodają zawsze kiedy na horyzoncie pojawia się jakiś „wybitny” twórca. To jest właśnie ten lęk, lęk przed zdemaskowaniem. Bo przecież ktoś mógłby sympatyków PiS przeegzaminować z twórczości takiego Polańskiego czy Piesiewicza, ktoś mógłby obnażyć ich ignorancję w dziedzinie kultury i zauważyć, że na seansach gdzie wyświetlane są wybitne filmy reżyserowane przez wybitnych reżyserów popadają oni w niezbyt głębokie zamyślenie. Potem zaś dziennikarze mogliby ten grzech opisać, a czytelnicy na pewno pomyśleliby sobie brzydko o tych biednych pisowcach. Takie lęki są i one się ujawniają co jakiś czas.
Nie ma takich obaw w PO, choć doprawdy nie rozumiem, jak komuś może się kojarzyć z kulturą, taki na przykład Sławomir Nowak. PO jest z założenia partią ludzi rozumiejących trudny przekaz kulturalny, choć Grzegorzowi Schetynie nikt jeszcze nie zadał pytania – o czym jest film Polańskiego pod tytułem „Lokator”. Nikt nie zapytał także Donalda Tuska kim był Altman. To niepotrzebne, bo wszyscy święcie wierzą, że oni tę wiedzę posiedli, a jeśli nie, to właśnie im jest ona niepotrzebna. To PiS musi się tłumaczyć z braków w kulturalnej edukacji.
Ja to oczywiście piszę z przymrużeniem oka, ponieważ, jak to już deklarowałem, uważam Polańskiego za reżysera słabego, Kapuścińskiego za słabego autora, a Piesiewicz może sobie te swojej moralitety powiesić na gwoździu w wygódce. Ich jakość właśnie do tego je predestynuje. Dla mnie więc lęki i obawy członków i sympatyków partii Jarosława Kaczyńskiego są całkowicie niezrozumiałe.
Żeby zrozumieć cały absurd tej sytuacji trzeba opowiedzieć o dwóch ważnych sprawach; o funkcji osoby publicznej w Polsce i o systemie kreowania gwiazd.
Najpierw to pierwsze; nieprawdą jest, że politykowi potrzebna jest znajomość kinematografii światowej, bo bez tego nie będzie mógł sprawnie zarządzać państwem. Czyngis Chan nie widział Polańskiego na oczy, a proszę jak sobie pięknie poradził w życiu. To samo było z kilkoma innymi politykami i zasada ta dotyczy także członków partii Prawo i Sprawiedliwość. Nieprawdą jest, że kultura wysoka w Polsce istnieje naprawdę, istnieją jedynie jej namiastki żerujące na ministerialnych budżetach. Polityk zaś, obojętnie z PO czy z PiS jest po to by znał się na powierzonych mu obowiązkach. No i tyle. Jeśli się na nich nie zna to musi zmienić profesję i znajomość filmów Polańskiego czy nawet znajomość z samym Polańskim niewiele mu pomogą.
Teraz o kreowaniu gwiazd. Panteon narodowy-powojenny ukształtowany został przez towarzyszy z KC i im to właśnie zawdzięczamy te wszystkie wspaniałe dzieła filmowe, którymi wzrusza się nasza dusza po dziś dzień. To dzięki nim mamy Wajdę i jego filmy, to dzięki nim Jerzy Hoffman mógł nakręcić „Pana Wołodyjowskiego”. Oni wspierali Jerzego Kawalerowicza przy pracy nad „Faraonem” i oni zdecydowali, że film ten nie dostanie Oskara, bo i po co. Tak to właśnie było i zmienić się tego nie da w żaden sposób. Pan Polański nie brał w tym oczywiście udziału, bo był za granicą i przez to otrzaskanie z jego filmami daje zupełnie inną jakość. Prawie inną? Mniej - daje złudzenie, że ta jakość jest inna. Sytuacja Polańskiego wyróżniała go od poczęcia właściwie i człowiek ten, nawet gdyby nie miał żadnego talentu i tak byłby widoczny w środowiskach artystycznych. Polański jednak kręci filmy i filmy te ogłaszane są arcydziełami. Gdzie? W Polsce. Nigdzie więcej. Nikt poza Polakami, a raczej poza wąską grupą Polaków nie uważa Romana Polańskiego za wielkiego artystę. Staje się więc Polański przez ten swój egalitaryzm miernikiem obciachu. Tak właśnie, służy on do tego, by wmawiać ludziom, że nieznajomość jego dzieł to rzecz straszna i niemożliwa do zaakceptowania. Jest tymczasem na odwrót; to nieznajomość dzieł Romana P., czyni człowieka zdrowszym, szczęśliwszym i weselszym. Łatwo to sprawdzić oglądając którykolwiek z jego filmów i porównując własny nastrój przed i po projekcji.
Nie mają się więc czego obawiać członkowie Prawa i Sprawiedliwości, kiedy sugeruje się im, że są nieobyci kulturalnie, nie mają się czym przejmować także blogerzy i komentatorzy, zastanawiający się, z której też strony doleci ich szept cichy, a wraz z nim słowo – cham!
Że co, że przesadzam? Poczytajcie sobie co ludzie piszą pod notką Toyaha, tą z rzekomym listem od rodzin, które straciły bliskich w katastrofie smoleńskiej. Ileż tam wartkich przemyśleń na temat tego co też złego może zarzucić nam przeciwnik. Porzućcie to. To dziecinada.
Inne tematy w dziale Kultura