W zapomnianej już powieści fińskiego autora nazwiskiem Mikka Valtarri pod tytułem „Egipcjanin Sinuhe” odmalowana jest niezwykła wizja świata starożytnego. Nie będę tu streszczał fabuły, bo nie o fińskiej literaturze jest ten tekst. Chodzi mi o to, że autor z wielkim talentem odmalowuje charakterystyczne cechy ludów ówczesnego świata. Cechy, które – tak sądzę, nie musi być to prawda – ze względu na o wiele mniej liczną populację i o wiele większą rolę silnych jednostek musiały być jakoś mocniej widoczne i bardziej uwypuklone niż dziś. Mamy więc w tej powieści groźnych Hetytów, patologicznych sadystów rządzonych ręką tak twardą, że lęk przez władcą kraju Hatii paraliżuje nawet najdzielniejszych oficerów jego armii. Są Hetyci ludem groźnym nie tylko przez swoje okrucieństwo, ale także przez zamiłowanie do porządku i liczb, które pozwala im perfekcyjnie opracowywać każda najezdniczą kampanię.
Prócz Hetytów mamy tam również Egipcjan, lud przyzwyczajony do dobrobytu i głuchy na groźny stukot kół hetyckich rydwanów. Siła Egipcjan choć wielka, trwoniona jest na rozrywkę i religijne eksperymenty – akcja powieści rozgrywa się w czasach faraona Echnatona.
Mamy ludy bliskiego wschodu, urodzonych kupców, którzy żyjąc ze współpracy z Egiptem, z niepokojem patrzą na poczynania nowego faraona. Podstawy ich bytu i bezpieczeństwa zaczynają słabnąć i kupieckie plemiona Syrii szukają intensywnie, ale nie w zgodzie bynajmniej, nowego patrona. Kraj Hatti nadaje się do tego wyśmienicie, siła i liczby są postawą egzystencji w tym państwie, przynajmniej z pozoru. Kto pierwszy więc na Bliskim Wschodzie złoży hołd nowym panom ten przeżyje i będzie czerpał korzyści z nowego politycznego układu. Tak to wygląda na początku powieści.
Mamy smutne i skazane na zagładę królestwo Minntani, które leży tuż przy Hetyckiej granicy i wobec słabości swego dotychczasowego suwerena – Egiptu nie może zatrzymać wozów bojowych jadących ze wschodu. Lud ten, z którego pochodzi główny bohater, jest najtragiczniejszą figurą w tej powieści i doprawdy nietrudno doszukać się współczesnych analogii z tym wątkiem powieści „Egipcjanin Sinuhe”.
Mamy wreszcie Greków, którzy są niczym groźny pomruk dochodzący gdzieś z krańców znanego świata, pomruk ten zwiastuje zagładę kraju Hatii, ale o tym mówią na razie jedynie wróżbici, bo ludzie przywiązani do swych codziennych zajęć nie widzą nic poza wielką masą hetyckich rydwanów sunących w stronę Egiptu.
Jest jeszcze jeden kraj i jeszcze jeden lud w tej powieści, który posłużył mi do zbudowania współczesnej analogii. To Kreta. Odwiedziny głównego bohatera na Krecie to jednak wielka zabawa. Kreta jest wyspą szczęśliwą i piękną, wszystkiego jest tam w bród, ludzie są gościnni i bardzo towarzyscy, świeci słońce i gra muzyka. Na Krecie nikt nie boi się Hetytów, bo wiadomo, że kraj Haiti nie posiada okrętów, jedyne okręty pływające wtedy po morzu Śródziemnym to okręty kreteńskie właśnie, a im nikt nie jest w stanie zagrozić.
Jednak to Kreteńczycy właśnie mają w swym charakterze coś, co zapowiada tragiczny los, jest to w dodatku coś tak antypatycznego i złego, że Sinuhe wyjeżdża z Krety bez odrobiny sympatii dla tego ludu. Otóż na Krecie nikt nie mówi o przyszłości, nikt niczego nie planuje, tak jakby przyszłości nie było w ogóle. Jej rzeczywiście nie ma, ale to wiemy my, żyjący dwa i pół tysiąca lat po opisywanych wydarzeniach. Jest jeszcze coś w tych Kreteńczykach takiego, co powoduje, że nie czujemy do nich sympatii. Kiedy umiera któryś z nich, nawet najbliższy krewny, śmierć tę otacza milczenie, nie ma żałoby, nie ma płaczu, jest tylko zabawa i udawanie, że tego człowieka nigdy między nimi nie było. Bierze się to stąd, że na Krecie składają ofiary z ludzi, Minotaur jest realnością, o której także się nie mówi, ale o której się wie. Są więc Kreteńczycy tchórzami i nikt nie będzie miał dla nich litości.
Przypomniała mi się ta powieść wczoraj. Kiedy rozmawiałem z sąsiadami. Ludźmi bystrymi i umiejącymi się wokół siebie zakrzątnąć. Rozmawialiśmy o polityce, rzecz jasna. Uderzyło mnie w nich to, w jak nieprawdopodobnie łatwy sposób pozwalają wmówić sobie, że przyszłość szczęśliwa leży jedynie w tym, by z jak najmniejszym kłopotem i możliwie bezboleśnie zmienić pana. Egipt bowiem słabnie, a koła hetyckich rydwanów turkocą coraz głośniej. Kto je słyszy już dziś ten przeżyje i będzie szczęśliwy, tak to przynajmniej wygląda na początku.
Koniec jest jednak inny i dlatego warto sięgnąć po powieść „Egipcjanin Sinuhe”. Uderzyło mnie w tych sąsiadach także to, że nie myślą oni wcale o przeszłości w jakiejś szerszej perspektywie. Życie ich i ich ojców to jest obszar z którego czerpią analogię i myśli. Obszar żałośnie ubogi. Obaj liczą na to, że nawet jeśli do czegoś dojdzie to świat nie będzie różnić się mocno od epoki Gierka. Nie próbowałem im tłumaczyć, że dziś nie mamy do czynienia z tymi samymi Hetytami, że może być gorzej. Nie rozumieli, bo w ich głowach nie było ani jednego pojęcia, które wykraczałoby poza granice pamięci nakreślone życiem ich ojców, bo już nie dziadków.
Rozmawiałem też z pewną panią, która zna pewną wdowę po tragicznie zmarłym żołnierzu. Wdowa ta, rzekła jej kiedyś, że była zła na tego swojego męża, że umarł, że pozostawił ją zupełnie samą. Zdziwiłem się takiemu postawieniu sprawy i takiej formie żalu, no ale nie mogę się czepiać, każdy przeżywa śmierć tak, jak umie. Szczególnie zaś dotyczy to żon żołnierzy.
Zapraszam oczywiście także na moją stroną www.coryllus.pl, gdzie znajdują się teksty inne niż te, które umieszczam w salonie
Inne tematy w dziale Polityka