Ponieważ Filip różnił się mocno od wszystkich znanych mi prasowych fotografów zawsze byłem ciekaw, jak znosi to co w pracy fotografa jest najgorsze – wybór zdjęć dokonywany przez naczelnego, sekretarza redakcji i czeredę kierowników działów. Wśród wszystkich redakcyjnych upokorzeń to właśnie wyróżniało się szczególnym charakterem, perfidią i okrucieństwem. Nie dlatego, że naczelny, kierownicy działów i sekretarz byli wobec niego złośliwi lub sekowali jego zdjęcia specjalnie. Upokorzeniem był sam fakt, że człowiek wrażliwy, myślący i utalentowany musiał poddawać owoce swojej pracy ocenie ludzi głęboko tą pracą nie zainteresowanych. Charakterystyczną zaś cechą ludzi nie zainteresowanych postawionych wobec konieczności oceny czegokolwiek jest niechęć.
Musiał więc znosić Filip fumy swoich szefów, którzy nie rozumieli jego pracy, a jego samego tolerowali jedynie dlatego, że w środowisku miał opinie człowieka zdolnego i dobrze rokującego na przyszłość. To zaś zawsze nieco temperuje agresywnych chamów którzy nie rozumieją sztuki.
Obsesją Filipa było poszukiwanie narracji innych niż te, na które zwykle wpadali jego koledzy fotografowie lub dziennikarze z gazety dla której pracował. Nie było to trudne ponieważ kiedy człowiek ma do opowiedzenia za pomocą obrazów jakąś historię robi to zwykle tak jak życzy sobie tego szef, a oczekiwania szefów są zwykle standardowe. Ma być dynamika i akcja, polityków zaś pokazuję się tak, jak życzą sobie tego ludzie, którzy sponsorują gazetę. Jednych więc pokazuje się jak skończonych durniów, a innych jak świętych którzy podejmują właśnie decyzję dotyczącą męczeństwa.
Filip rzadko fotografował polityków, zdziwił się więc pewnego dnia kiedy naczelny powiedział mu, że będzie „robił dużą kaczkę”. – Nie nadaję się do tego – powiedział na początku, ale zaraz tego pożałował, bo duża kaczka była dla człowieka takiego, jak on poważnym wyzwaniem. Wiadomo było czego oczekiwali naczelni od fotografów „robiących dużą kaczkę”. Oczekiwali obciachu, chamówy, jaj, czyli mówiąc językiem ludzi cywilizowanych ujęć świadczących o tym, że duża kaczka to człowiek kompromitujący się na każdym kroku.
Kiedy tylko Filip o tym pomyślał od razu zorientował się, że fotografowanie dużej kaczki to dla niego szansa. – No dobra – powiedział po namyślę – biorę kaczkę. Człowiek bowiem podejmuje czasami pochopne decyzje myśląc, że są one przemyślane i ważkie, bywa też czasem tak, że życiowe pomyłki jawią mu się jako nieprawdopodobne wprost szanse. Tak właśnie było tamtego dnia z Filipem. Zgodził się fotografować dużą kaczkę i uważał, że fakt ów przyniesie mu sukces. Jak bardzo się mylił okazało się już przy pierwszym oglądaniu zdjęć do numeru poświęconego wizycie kaczki gdzieś na prowincji.
- Co to jest – zapytał naczelny kiedy Filip pokazał mu zdjęcie, na którym kaczka pochyla się nad jakąś staruszką i uśmiecha się normalnie i ciepło. - Tak nie może być – ciągnął naczelny. To nie są dobre zdjęcia, musisz pokazać coś innego. Filip pokazał więc naczelnemu coś innego. Na zdjęciu siedział kaczka, a obok niego jego żona, która pochylała się ku niemu zupełnie tak, jak robią to kobiety zakochane i całkowicie oddane. – O Jezu – jęknął naczelny – chcesz, żeby mnie wypieprzyli z roboty? Nie masz jakiegoś zbliżenia? Na przykład na buty?
Filip pokazał zbliżenie na buty, były to nowe i porządnie wypastowane buty. – Nie o to mi chodzi – jęknął naczelny. Nie masz czegoś porządnego, czegoś na pierwsza stronę?
- Czego – zapytał Filip.
- Czego, czego – denerwował się naczelny – gila z nosa, krzywej gęby, gumki wystającej z majtek, albo chociaż półotwartych ust – nie masz czegoś takiego?
Filip prezentował dalej swoje dzieło. Pokazał kolejną fotografię, na której był kaczka z tą swoją żoną. Trzymał ją za rękę tak, jakby przed chwilą wrócili ze studniówki, albo wybierali się na wczasy do jakiejś pieprzonej doliny miłości.
- Co to ma być – zgroza zadźwięczała w głosie naczelnego – ponoć jesteś najzdolniejszym fotografem w województwie. Masz faceta, który jest kurduplem, ma nieefektowną żonę i uśmiecha się idiotycznie. Oczekiwałem, że sfotografujesz go jakoś tak, żeby było to widać. Żeby wszyscy byli zadowoleni. Kaczka to kaczka, ma wyglądać właściwie, tak jak tego oczekują czytelnicy. Nie możesz fotografować go tak, jakby był gwiazdą filmową, nawet jeśli byłby to filmy enerdowskie. Masz pokazać, że to kretyn i pajac.
Filip wziął głęboki oddech. – No, ale to nie jest kretyn i pajac – rzekł cicho. To normalny facet, który w dodatku wszędzie jeździ z żoną, bo jest do niej szczerze przywiązany.
Naczelny przełknął ślinę i zapatrzył się we własne sznurówki. – Co powiedziałeś, bo nie dosłyszałem – rzekł cicho.
- Powiedziałem, że to normalny facet.
- Aha, normalny…
Wiesz Filip – naczelny zaczął swoją przemowę bardzo cicho – normalny to jestem ja, ty jesteś normalny, kierownik działu sportowego jest normalny, a nawet ten palant sekretarz redakcji, którego muszę tolerować ze względu na wydawcę jest normalny. Ty mi zaś mówisz, że duża kaczka to normalny facet? Przyjrzyj mu się.
Filip zamiast przyjrzeć się dużej kaczce zaczął oglądać swojego naczelnego. Zwrócił uwagę na jego tandetny krawat zawiązany przed trzema laty na stałe, na szary kołnierzyk białej koszuli i na brud na paznokciami kciuków. Był bowiem Filip dobrym obserwatorem i niewiele spraw na tym świecie umykało jego uwadze. Popatrzył sobie potem na tandetne obuwie swojego szefa i przypomniał mu się jeszcze ten dureń wydawca, który nosił dresy nawet wtedy gdy przychodził na spotkania z pracownikami.
- Popatrz – rzekł nagle do naczelnego – mam jeszcze coś takiego. I pokazał mu zdjęcie na którym żona dużej kaczki całowała go w policzek. Naczelny widząc to zdjęcie poluzował krawat.
- I jeszcze to – ciągnął Filip – na kolejnym zdjęciu oboje stali przed taksówką i trzymali się za ręce.
Naczelny popatrzył na swojego fotografa, tak jak patrzą zwykle ludzie dotknięci syndromem sztokholmskim.
- I takie jeszcze – nie ustępował Filip – na fotografii duża kaczka obejmował swoją brzydką żonę w ten sposób, że nie mogło być żadnych wątpliwości co do charakteru więzi, jaki łączy tych dwoje, niemłodych już w końcu ludzi.
- Albo to – Filip pokazał naczelnemu zdjęcie, które przeważyło szalę – duża kaczka prowadził swoją żonę pod rękę tak, jakby była to jakaś królowa, a nie zwykła kobiecina o przeciętnej urodzie.
Naczelny nie wytrzymał.
– Co ty mi tu – wrzasnął – co to ma być! Dawaj mi tu zaraz zerwane sznurówki!
Filip milczał i patrzył na swojego szefa wzrokiem chłodnym i uważnym. Miał jeszcze więcej zdjęć, ale postanowił ich nie pokazywać. I w ogóle postanowił zrezygnować z pracy fotografa prasowego. I byłby to swoje postanowienie wprowadził w życie, ale po 10 kwietnia roku 2010 jego niechciane fotografie stały się towarem bardzo poszukiwanym. Nie na długo jednak, świat bowiem nie zmienia się tak szybko i dynamicznie, jak chcieliby tego fotografowie poszukujący nowych, całkiem zaskakujących narracji.
Inne tematy w dziale Polityka