coryllus coryllus
192
BLOG

O blogerskich charyzmatach. Aleksandrowi Ściosowi

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 59

My blogerzy mamy w ręku właściwie tylko jeden argument polemiczny, jest nim popularność. Popularność tę budujemy sprzedając ludziom to co mamy najcenniejszego. Dla niektórych są to zdolności analityczne i dokumentacyjne, a dla innych emocje. Tak się akurat składa, że dla Toyaha i dla mnie emocje są ważniejsze i tymi właśnie emocjami piszemy. Niemożliwe jest byśmy na ataki lub próby dezawuowania naszej twórczości, bo to jest twórczość czy to się komuś podoba czy nie, reagowali inaczej niż emocjonalnie. Toyah, według tego, co napisał pan w komentarzu pod moim porannym tekstem, dokonuje wadliwych i nacechowanych osobistymi emocjami analiz. 

Nie zgadzam się z tym, on w ogóle nie dokonuje analiz, a jedynie reaguje na informacje i komunikaty doń docierające. Po przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego wyborach zareagował na ów fakt stwierdzeniem obciążającym winą za klęskę sztab prezesa, Gazetę Polską i administrację salonu. Ja byłem z Toyahem w sztabie PiS i nie mogę powiedzieć bym się jakoś specjalnie zachwycił panującą tam atmosferą, szczególnie  zaś dotyczyło to młodych ludzi, którzy w sztabie tym spełniali funkcje takie jak pracownicy techniczni na koncertach rockowych.
 
Pomimo swojej wyraźnie podrzędnej roli ludzie ci zachowywali się tak, jakby mieli realny wpływ na to, które z wydarzeń rozgrywających się w sztabie będzie pokazywane publiczności, a które nie będzie. Było to, przyznam, dosyć irytujące, a kiedy jeden z tych panów okłamał kamerzystę telewizyjnego, mówiąc mu, że to co właśnie się odbywa nie jest debatą blogerów tylko czymś innym, zamieniło się to w moich oczach wręcz w sabotaż i lekceważenie tych wszystkich ludzi, którzy przyszli tam po to, by porozmawiać z nami o sieci i korzystaniu z jej możliwości. Toyahowi,  któremu bardzo zależało na tym, by środowisko blogerskie zaistniało w mediach, a do tego w sposób wyraźnie podkreślający poparcie tego środowiska dla Jarosława Kaczyńskiego wcale się to nie podobało. I dał temu wyraz w wypowiedzi, którą Pan mylnie nazwał analizą i zdezawuował. To, podkreślam, nie była analiza, ale emocjonalna reakcja na chamstwo i niezrozumienie, a także na złośliwość.
 
Jeśli chodzi o Gazetę Polską, której pan bronił, wypowiedź Toyaha tycząca się tego periodyku również nie miała charakteru analizy. Toyah, o ile wiem razem z Panem i FYM-em został w tej gazecie opisany, jako jeden z wybitnych internetowych publicystów, którzy kładą kres koniunkturalnemu, tradycyjnemu dziennikarstwu. Po czym – co było według mnie naturalną reakcją po takim materiale – zgłosił się do redakcji z propozycją wspierania ich piórem. Potraktowany został w sposób mało kulturalny. Nie odpowiedziano na jego maila, a za pośrednictwem telefonu udało mu się porozmawiać jedynie z sekretarką. Toyah wykazał przy tym wielką pokorę i skromność, zważywszy na standardowe relacje pomiędzy redaktorami a starającymi się o miejsce na kolumnach współpracownikami. Jego zachowanie było dla mnie tym bardziej dziwne, że za teksty, których użyczył Gazecie Polskiej nie otrzymał ani grosza.
 
Może to Pana zdziwi, ale ja uważam za głęboko patologiczną sytuację, w której jeden publicysta wykorzystuje pracę drugiego w imię idei, mając jednocześnie świadomość, że praca ta zostanie opublikowana i wpłynie na wysokość nakładu periodyku, w którym się znalazła. Innymi słowy za robotę trzeba płacić, a jeśli nie ma się pieniędzy to trzeba pokornie prosić o użyczenie. Kładę nacisk na słowo „pokornie” bo nic takiego w przypadku Toyaha nie zaistniało. Do tematu pokory i płacenia wrócę za chwilę. Pomówmy teraz o trzecim elemencie wypowiedzi naszego kolegi czyli o administracji salonu. Niesnaski pomiędzy Toyahem a administracją trwają już jakiś czas. Trudno nazwać to konfliktem, jest to raczej seria nieporozumień i wzajemnych oczekiwań możliwych do spełnienia, aczkolwiek z niezrozumiałych względów nie spełniających się. Toyah przez długi czas był jedną z gwiazd salonu. Pan, FYM i on właśnie stanowiliście trójkę autorów, dla których warto było zaglądać do salonu i poświęcać mu swój czas. Wszystko zmieniło się po 10 kwietnia. Przybyło blogerów, a administracja miała więcej pracy. Ktoś zauważył też zapewne, że wobec mnogości blogów i coraz większej liczby odwiedzających, przestają mieć znaczenie dotychczasowe salonowe gwiazdy. Stąd teksty Pana, FYM-a i Toyaha rzadziej znajdowały należne im miejsce na podium. Można było do tego podejść z pokorą, albo zareagować emocjonalnie. Toyah wybrał ten drugi sposób i dokładnie wyjaśnił dlaczego. Jest to człowiek nie pierwszej już młodości i ma za sobą różne doświadczenia, nie lubi jeśli korzysta się z jego talentu i pracy, po czym, kiedy ów talent i praca tracą chwilowo na znaczeniu – bo to chwilowe, wierzcie mi, w sierpniu połowy blogów na salonie już nie będzie – traktowane są gorzej i z mniejszą atencją. Ja go doskonale rozumiem choć jestem młodszy i mam więcej cierpliwości.
 
Napisał pan, że reakcje Toyaha są wyrazem urażonej dumy i ambicji. Są. I co z tego? Dla mnie nie jest to argument przeciwko Toyahowi. My blogerzy nie mamy bowiem nic poza naszą dumą i ambicją. Fakt, że ktoś reaguje kiedy obrażają jego dumę i ambicję to nie jest powód do lekceważenie tego człowieka, raczej do zastanowienia się dlaczego on tak reaguje. Pańska twórczość dalece różni się od twórczości Toyaha i ja rozumiem tę nutkę lekceważenia, która znalazła się we wpisanym pod moim tekstem komentarzu. Nie rozumiem jednak argumentu dotyczącego zasług redaktora Sakiewicza. Dlaczego on ma być lepszy od Toyaha? Bo jest naczelnym GP, która demaskuje kłamstwo? Toyah też je demaskuje. I Pan. I FYM.
 
Szanowny Panie, na rynku mediów aktywnych jest kilkunastu zawodowych publicystów, którzy zajmują się działalnością demaskatorską. Ich charakterystyczną cechą jest to, że owo demaskowanie nigdy nie jest doprowadzone do końca, zawsze zostaje jakiś margines cienia. Publicyści owi działają w ramach struktur redakcyjnych lub są freelacerami, zarabiają pieniądze swoją publicystyką i cieszą się mniej lub bardziej zasłużoną sławą. Ich obecność w mediach, ich działalność i treści przez nich przekazywane nie wpływają jednak w żaden wyraźny sposób na sytuację naszego kraju, pojedynczych ludzi, czy nawet na sytuacje w mediach, które są przecież terenem ich działalności. Mając w swoją działalność wpisaną misję i do tego wielki kredyt społecznego zaufania ludzie ci zajmują się właściwie tylko jednym – umacnianiem swojej pozycji i budowaniem mitu niezależnych publicystów. Ich teksty, twarze i głos są rozpoznawalne, a wielu czytelników, widzów i słuchaczy utożsamia się z ich poglądami. Ma to wszystko jednak charakter taki sam, jak niszowe nowojorskie kino w stosunku do Hollywood. Jest po prostu tym samym czym są wielkie produkcje, tylko robi się to na mniejszą skalę. W przypadku mediów na skalę jednego zespołu redakcyjnego lub wręcz jednego człowieka. Jest to jednak ciągle to samo.
 
Niewiara w misję i skuteczność tych publicystów leży między innymi u podstaw aktywności blogerów. U podstaw pańskiej aktywności także. Otóż ja nie wierzę, by redaktorem Sakiewiczem kierowało jakieś inne uczucie poza chęcią zwiększenia nakładu swojej gazety. Ja to rozumiem, też chciałbym zwiększać nakład, gdybym był naczelny, ale ja – gdybym oczywiście się na to zdecydował – zaproponowałbym obcym ludziom, publicystom z talentem, honorarium za publikację. I nigdy bym nie pomyślał, że umieszczenie w mojej gazecie jakiegoś tekstu to dla owego tekstu nobilitacja czy jakiekolwiek wyróżnienie. No, ale ja nie jestem naczelnym GP. Jest nim pan Sakiewicz.
 
Świat blogerski, czego wyrazicielem jest Toyah, dąży do tego, by produkowana przez nas publicystyka była traktowana na równi z tym co piszą dziennikarze. Oni to wiedzą i dlatego – nie ważne Sakiewicz czy Orliński – nie mają zamiaru dopuścić blogerów do udziału w rynku. To byłaby klęska dziennikarzy. Bloger jest przez nich traktowany, jak hobbysta, który może im coś oddać, jeśli chce. O tym, by publikował zachowując niezależność poglądów i – co ważniejsze w przypadku Toyaha – formy, nie może być mowy.
 
Wiem, że pańska publicystyka jest obecna w mediach, nie zmienia to jednak nic w moich rozważaniach. Pańska praca to ewenement i rzecz całkowicie wybitna, potwierdza to jednak tylko to co napisałem. Jest pan autorem cenionym, bo to pan podnosi rangę periodyku, w którym drukowane są pańskie teksty, a nie na odwrót. Dziennikarze to wiedzą.
 
Podsumowując; nie zgadzam się z opinią, że subiektywne i osobiste oceny Toyaha, są czymś gorszym od medialnej pozycji i zasług Sakiewicza. Sakiewicz nie może czerpać garściami z twórczości blogerów, bo to dla nich żaden zaszczyt. Jeśli zaś ktoś do kogoś dzwoni w ważnej sprawie, wypadałoby chociaż podnieść słuchawkę i się przywitać. Pozycja zaś Gazety Polskiej i jej zasługi w mojej ocenie nie przybliżają nas ani na jotę do politycznego zwycięstwa, czy choćby do tego, by przekonać tych niezdecydowanych ludzi, którzy nie biorą udziału w wyborach, że warto jednak się do tej urny pofatygować. Gazeta Polska i jej redaktor mogą co najwyżej wieszczyć klęskę, w której sami uczestniczą lub cieszyć się ze zwycięstwa, w którym ich udział był tak samo znikomy, jak w tej klęsce. W porównaniu z nami, blogerami, ich wartość i pozycja maleje i maleć będzie nadal.
 
Mam nadzieję, że jasno wyraziłem swoje poglądy. Nie spodziewam się odpowiedzi na ten list, ani też szczegółowej akceptacji zawartych tu opinii. Pozostaję w podziwie dla pańskich dokonań i pisarstwa.
Coryllus.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (59)

Inne tematy w dziale Polityka