Żeby stać się prawdziwym mężczyzną trzeba koniecznie oberwać kilka razy po gębie, nie może być inaczej. Nie zawadzi także kilka stosunków ze starszą o osiem lat, ale bardzo piękną sąsiadką, której mąż zajmuje się przykładaniem prądu do głowy świniom w rzeźni. Dopiero po czymś takim człowiek może powiedzieć, że stał się mężczyzną. Mordobicia zawsze, a sąsiadki czasami, kojarzą się przeciętnemu Polakowi z kibicami piłki nożnej. Znajduje to czasem potwierdzenie w filmach.
W angielsko-amerykańskim filmie „Hooligans” mamy okrojoną wersję inicjacji. To znaczy jest mordobicie, a nie ma sąsiadki. To ciekawy film, ale nieco naiwny. Burzy też kilka stereotypów. Historia jest prosta, naiwny Amerykanin, wyrzucony niewinnie z Harvardu przyjeżdża do swej siostry mieszkającej w Anglii o wydanej za mąż za Anglika. Poznaje tu brata swojego szwagra, który jest przywódcą grupy kibiców. Obaj panowie zaprzyjaźniają się i Anglik wprowadza Amerykanina w brutalny świat piłkarskich gangów.
Mamy więc w filmie dużo bójek na pięści, dużo latających zębów i krwi. Oczywiście czujemy cały czas sympatię do brutalnych bohaterów i nienawidzimy ich przeciwników, którym przewodzi niejaki Tommy. Pan ów wygląda tak, jak powinien wyglądać czarny charakter z wysp brytyjskich. Jest rudy, ma wąskie szparki zamiast oczu i nigdy nie gojące się zajady w kącikach ust. Jest poza tym znacznie bardziej brutalny niż nasi bohaterowie. W życiu, prócz bicia kibiców przeciwnej drużyny, zajmuje się prowadzeniem obskurnego warsztatu samochodowego. Jest więc typowym angielskim prolem. Nie to co nasi gwałtowni, ale pozytywni bohaterowie. Amerykanin, którego gra Niziołek Frodo ma ojca - sławnego na cały świat dziennikarza. Anglik, szef szajki chuliganów to nie żaden męt społeczny tylko nauczyciel WF i historii, który mordobiciem zajmuje się jedynie po godzinach pracy z dziećmi. W jego bandzie są także inni dobrze sytuowani chłopcy, jest na przykład pilot pasażerskich linii lotniczych, który przed meczem zrzuca mundur i ochoczo podwija rękawy białej koszuli, żeby ruszyć w bój ze znienawidzoną załogą.
Patrzący na to wszystko polski kibic – taki jak go malują w gazetach – facet z blokowiska na Gocławiu, musi się nieźle nagłowić, żeby cokolwiek zrozumieć. No bo jak?! Faceci, którzy nie mają żadnych frustracji, zarabiają, mają pieniądze i powodzenie u kobiet ryzykują to wszystko tylko po to, żeby poobijać sobie gęby na ulicy? To nie do pojęcia! Coś musi się za tym kryć. Nie wiemy co, ale możemy postawić tezę taką: Anglia jest krajem ostrych podziałów społecznych, które przykryte są poprawnością polityczną. Piłka jest tam rzeczywiście ważnym elementem życia, a kluby generują wielkie zyski. Chciałoby więc owe kluby, by nie postrzegano ich, jak instytucji, które wzbudzają emocje wyłącznie w duchowym i materialnych nędzarzach i ludziach z marginesu, takich jak Tommy. One chcą powiedzieć światu, że piłka i kibice to także piękni i dobrze sytuowani chłopcy, którzy tłuką się nie z powodu rozsadzającej ich frustracji, ale dlatego że kochają swój klub i piłkę nożną w ogóle.
W Polsce, gdzie już od dawna nie kręci się filmów o piłce nożnej, z obawy by widowni nie pękły przepony ze śmiechu, kibic zawsze jest kimś w rodzaju Tommy’ego z filmu „Hooligans”. To człowiek zły, prymitywny, chamski, agresywny i mało zarabiający. Jego życie kręci się wyłącznie wokół piłki i ustawek, na które wybiera się z kolegami, skrzętnie ukrywając za pazuchą naostrzoną siekierę lub tasak. O tym, by kibicem w Polsce kierowały jakieś inne uczucia nie może być nawet mowy. Bierze się to wszystko z tego, że polski kibic nie czyta „Gazety Wyborczej” i nie stosuje się do zawartych tam rad i wskazówek. Polski kibic chce żyć po swojemu, a skoro tak, to sam jest sobie winien.
Nie jest to zresztą żaden kibic, tylko pseudokibic. Kibice to ci, którzy chodzą na stadion z dziećmi i żonami, po to by tam kulturalnie wyrażać swoje emocje związane z piłką nożną. Taki kibic nie okazuje przesadnego przywiązania do barw klubowych i nie łączy go z innymi kibicami nic lub prawie nic. To znaczy łączą go jakieś tam letnie emocje objawiające się anemicznym dmuchaniem w kolorowy gwizdek przy całkowitym braku aprobaty żony. Taki kibic jest do zaakceptowania. I o takim kibicu może, kiedyś tam nakręci się w Polsce film.
Można też nakręcić film o kibicach mordercach, których było przecież kilku, o kibicach świrach i kibicach zwyrodnialcach, którzy – konieczny to warunek – będą nosić na grzbiecie i piersi wizerunek orła w koronie.
Nie można w żaden sposób zgodzić się na to, by w telewizji, kinie, czy gdzieś pokazywano kibiców zorganizowanych wokół czegokolwiek innego niż walka. Nie można tolerować kibiców wyrażających zbiorową solidarność z nieżyjącym prezydentem, ani takich, którzy śpiewają hymn i nie mylą się po drugiej zwrotce. Takich kibiców po prostu nie ma lub są to pseudokibice, którzy zaraz pod odśpiewaniu tego hymnu wznosić będą ręce w faszystowskim pozdrowieniu lub wykrzykiwać antysemickie hasła.
To właśnie tacy ludzie psuja atmosferę na stadionach i nie pozwalają na udział w piłkarskim święcie ludziom kulturalnym.
Przypomniało mi się to wszystko, to zachowanie kibiców Lecha Poznań po Katastrofie Smoleńskiej, tak ich solidarność i świetna organizacja, bo pokazali mi ten film o chuliganach z wysp. – Niemożliwe – pomyślałem – nie możliwe, że można nakręcić w Wielkiej Brytanii film o kibicach – pewnie przekłamany trochę – którzy nie są dzikusami i wrogami publicznymi. O kibicach, którzy mają jakieś marzenia, plany na przyszłość, a piłka nożna wypełnia co prawda ich życie, ale nie na tyle szczelnie, żeby nie znalazło się tam jeszcze miejsce na coś innego lub na kogoś.
Nie wiem, który z tych wizerunków jest prawdziwy, bo sam nie chodzę na mecze piłki nożnej. Wiem tylko, że szalenie podobało mi się zachowanie kibiców Lecha, wtedy – po katastrofie. Uważam, też że można by wokół tego osnuć jakiś scenariusz.
Wszystkich zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl Okladka książki widoczna jest po prawej stronie bloga.
Inne tematy w dziale Rozmaitości