coryllus coryllus
241
BLOG

O patriotyzmie polskim i zagranicznym

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 2

Dość dokładnie można określić moment, w którym dążenia społeczeństw zachodnich rozminęły się z dążeniami rządów, które tymi społeczeństwami władały. Stało się to w czasie pierwszej wojny światowej. Po jej zakończeniu Francja, Anglia, Belgia i Holandia powoli zaczęły zjeżdżać na boczny tor światowej polityki, co nie było z początku widoczne zupełnie, a ujawniło się dopiero w momencie wybuchu II wojny światowej. Przyczyny klęski jakiej doznali alianci w roku 1940 były na pewno złożone, ale owa niespójność, rozdźwięk i nieufność pomiędzy rządem a ludźmi na pewno miały w tej klęsce swoje ważne miejsce.

 
Wszystko jednak zaczęło się dwadzieścia lat wcześniej, w okopach we Flandrii, kiedy pierwsze francuskie jednostki zaczęły buntować się przeciwko dowództwu i w Wielkiej Brytanii gdzie dochodziło do procesów tak zwanych pacyfistów, czy ludzi zapatrzonych na wschód w czarne, nabiegłe krwią oczy rewolucji rosyjskiej. Wtedy właśnie Europa zaczęła gnić, a proces ów przyspieszyło zwycięstwo nad Niemcami. Zwycięstwo wymuszone, dokonane przy pomocy Amerykanów i ich krwią okupione. Niemcy nie zostali pokonani naprawdę, zostali jedynie zmuszeni do pokoju na warunkach niekorzystnych co prawda, ale nie odbierających im ani woli walki, ani broni. Niemcy wyszły z wojny poturbowane, ale zintegrowane, nie było w całym kraju człowieka, który kwestionowałby postawę niemieckich żołnierzy na frontach, wyjąwszy oczywiście komunistów.
 
Niemcy przegrały także przez rewolucję, ale to wszystko, żadnych widocznych oznak rozkładu państwa w Niemczech nie było. Trudności powojenne opanowano nadspodziewanie szybko i kraj zaczął się odradzać w duchu o wiele bardziej mocarstwowym i silnym niż to się kiedykolwiek komukolwiek śniło. W Niemczech można było skazać na cztery lata więzienia kapitana Neumanna, który zatopił pasażerski statek na morzu Śródziemnym wydając rozkaz storpedowania go, a następnie przy współudziale władz więziennych umożliwić temu kapitanowi ucieczkę. Cały kraj uważał potem, że postąpiono słusznie, że Neumann był bohaterem, nie zbrodniarzem.
 
Podczas gdy kolejne rządy Francji patrzyły na budzące się do nowego życia Niemcy z przerażeniem, francuskie elity spoglądały w stronę Rosji oczekując stamtąd ożywczych powiewów umysłowych, które pomogłyby rozwalić burżuazyjny porządek. Patriotyzm rozumiany tradycyjnie przestał być modny, modny stał się socjalizm i komunizm, a największym wrogiem stało się dla postępowych Francuzów własne państwo. Tego, że w wiejących od strony Rosji wiatrach najintensywniej wyczuwało się trupi odór nikt jakoś nie zauważał, komunizm był czymś tak bezwzględnie atrakcyjnym, że nie dało się go zdjąć z tapety nawet przy pomocy gołej Josphine Baker tańczącej z bananami wokół bioder.
 
Nowy rosyjski patriotyzm wzrastał wokół komunizmu. Pogrzebano cara, a Rosjanie dostali do wyboru – śmierć albo czerwona legitymacja. Wybrali oczywiście to drugie, a przynajmniej większość z nich i łatwo, o Boże, jak łatwo, uwierzyli że komunizm to Rosja.
 
W tym czasie, budując swoje zagraniczne sojusze i krzepnąc w nowych granicach tworzyło się państwo polskie, w którym trudno było znaleźć jakichś wpływowych malkontentów skłonnych do demontażu tego młodego organizmu. Pomijając komunistów oczywiście. Wygrana wojna z Rosją, a wcześniej wygrane Powstanie Wielkopolskie pozwalały wierzyć, że kraj, mimo dwóch wrogich potęg na granicach utrzyma się i dotrwa do lepszych koniunktur.
 
Może gdyby nie było Rosji, albo gdyby  Niemcy były pokonane naprawdę na frontach I wojny, tak by się stało, ale sprawy ułożyły się inaczej.
 
Polacy przez półtora prawie stulecia wychowywani w kulcie ojczyzny i walki nie zamierzali zrzekać się czegokolwiek i ustępować przed kimkolwiek w czasie nowych światowych burz. Nie było na to miejsca, bo zbyt dużo kosztowało nas wywalczenie niepodległości. Nikt nie chciał się jej wyzbywać. Nie było także miejsca na zdradę, bo to z kolei uniemożliwiał charakter konfliktu z sąsiadami. Im nie potrzebni byli zdrajcy w starym osiemnastowiecznym rozumieniu tego słowa. Tacy zdrajcy to był w XX wieku przeżytek nad Wisłą. Tacy zdrajcy dobrzy byli we Francji, którą Hitler chciał utrzymać w jakim takim kształcie rękami Lavala, ale nie w Polsce, której miało nie być.
 
Polacy mieli zbyt mało czasu na to, by ich oczekiwania rozminęły się z oczekiwaniami ich rządu w taki sposób, jak to się stało nad Sekwaną, by pojawiła się kasta wpływowych, skłonnych do kompromisu ludzi, którzy powiedzieliby Hitlerowi – korytarz? Proszę bardzo, byle był spokój i żebyście nie strzelali. Państwo musiałoby istnieć jeszcze ze dwadzieścia lat, żeby wyhodować w sobie takie organizmy. Jedyni malkontenci w Polsce zagrażający jej bytowi byli produktem rosyjskim. Komunistami po prostu. Nie miała więc ich działalność innego jak zdradziecki charakteru, nie byli to intelektualiści i artyści, ale terroryści i ideowcy w najgorszym tego słowa rozumieniu. Ludzie zaprzeczający wszystkiemu czym naród żył przez lata zaborów i kwestionujący prawo tego narodu do wolności i własnego państwa. Wobec tych wszystkich elementów kształtował się polski patriotyzm międzywojenny, który wyrósł na micie insurekcji 1863 roku. Nie był to – powtarzam – nurt zdolny do jakichkolwiek kompromisów, bo każdy kompromis oznaczałby zanegowanie samej istoty tego patriotyzmu. Jeśli miało dojść do wojny musiałaby być to wojna krwawa i pozbawiona możliwości jakichkolwiek negocjacji, tak ze strony niemieckiej, rosyjskiej, jak i polskiej. I do takiej wojny właśnie doszło.
 
Prawa, w których II Rzeczpospolita upatrywała dla siebie ratunek i nadzieję były już dawno przegniłe, za nic uchodziły traktaty i obietnice, bo rządy Francji i Anglii doskonale czuły, że ich właśni obywatele mają dosyć polityki prowadzonej w stylu poprzedzającym I wojnę, a nowych wzorów i nowych kierunków nie było i być nie mogło. Wobec uporczywej i ponurej kokieterii jaką uprawiali rosyjscy komuniści względem społeczeństw zachodnich i wobec konieczności liczenia się z Niemcami, na którą to konieczność skazane były gabinety państw tymi społeczeństwami rządzących. Może gdyby w Europie zaznaczała się silniej obecność Amerykanów można byłoby coś zrobić, ale prezydentem w USA był wtedy Franklin D. Roosvelt, a jego ambasadorem w Londynie wykreowany przez prasę i różne podejrzane indywidua Joseph Kennedy, sympatyk Niemiec i ich przywódcy, który serio domagał się ograniczenia demokracji i wzorowania się na tym co czynią u siebie Niemcy. W Europie obecny był amerykański biznes, ale był on obecny głównie w Niemczech i to bardzo wiele Niemcom ułatwiło.
 
Ameryka także nie była już tym samym krajem co przed I wojną, symptomy choroby widać było wyraźnie. Na razie tyko na ulicach Chicago i w zaułkach Nowego Jorku, ale były to zdarzenia tak spektakularne, że powstawały na ich motywach filmy i książki. Patriotyzm amerykański w stylu Abe Lincolna i Teo Roosvelta umarł i miał się odrodzić dopiero w trakcie II wojny światowej, w osobie generała Pattona.
 
Wszystkie omówione wyżej postawy miały swoje konsekwencje w świecie, który wyłonił się z II wojny światowej. Porządek ówczesny nie przewidywał wolności dla małych narodów. Wyznaczono im granice, gdzie ludzie ci mogli mieszkać, nie pozwolono decydować o sobie i odebrano nadzieję. Przedwojenne potęgi – Francję i Anglie zredukowano do roli teatralnych dekoracji. Niemcy podzielono. Amerykanie, którzy także byli zwycięzcami musieli obejrzeć się daleko wstecz, by przypomnieć sobie, co tak naprawdę jest dla nich ważne i czego muszą się od nowa nauczyć, by stawić czoła Stalinowi. Jedynie Rosjanie nie musieli się zmieniać. Oni pozostali tacy sami. Jedyne czego od nich wymagano to gotowość do oddania życia za sprawę. A sprawa była to wielce poważna – utrzymywanie pod butem połowy Europy.
 
W nowym porządku nie było już miejsca na polski patriotyzm hodowany w białych dworkach, nie było miejsca na bezkompromisowość i legendę. Za to wszelkiego rodzaju malkontenci kontestujący porządek we własnych krajach dostali mnóstwo pożywnej paszy. To oni okazali się największymi beneficjentami sukcesu Rosji. Nie musieli mieszkać w kraju Stalina, a jednocześnie mogli bezpiecznie głosić, że jest to kraj szczęśliwy i wolny w przeciwieństwie do ich własnych krajów i tej okropnej Ameryki, która daje im tylko pieniądze, a zapomina o wzniosłych ideałach. Ziarno zasiane w okopach I wojny światowej, owe wątpliwości dotyczące celowości walki i śmierci za kraj wydały stukrotne owoce, podlewane nawozem komunizmu, z tym charakterystycznym i rozpoznawalnym na kilometr zapaszkiem, kwitną do dziś. W Polsce również. Udało się je przecież w końcu przeflancować i są. Ktoś może powiedzieć, że to świetnie, bo mamy teraz ludzi zdolnych do kompromisu, którzy nie dopuszczą, w razie czego do zniszczenia kraju. Słuszność w tym jedynie pozorna, bo wszystko zależy od tego jakich zdrajców będą potrzebowali nasi sąsiedzi. Cóż jeśli okaże się, że wyhodowaliśmy nie takich, jak trzeba?
 
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl  
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka