Musi być naprawdę źle, skoro fakt pojawienia się w wałbrzyskim bloku, a konkretnie w jego skrzynkach pocztowych ulotek grożących najazdem Marsjan i zachęcających ludzi do wstąpienia w szeregi dziwnej sekty, krąży od rana po sieci. Myślę, że to dopiero początek niezwykłych i tajemniczych wypadków, które czekają nasz kraj w najbliższych miesiącach. Co prawda nie spodziewam się samej inwazji Marsjan, a przynajmniej nie w takich rozmiarach, jak to zapowiadają ulotki z Wałbrzycha, ale coś się wydarzy to pewne. Może Marsjanie przelecą na swoich statkach w pobliżu Ziemi i odpalą kilka rakiet na postrach, a może co innego, trudno mi w tej chwili orzec.
Atmosfera gęstnieje i zaczyna przypominać coraz bardziej Polskę z połowy lat dziewięćdziesiątych. W każdej gazecie ukazywały się wtedy poważne artykuły o działalności sekt, które są niebezpieczne jak diabli i kuszą młodzież rozmaitymi pseudo-atrakcjami po to by wyłudzić od dzieciaków pieniądze i zawładnąć ich życiem. Tak, było, serio. Najgroźniejszy był Antrovis. Organizacja przy której Camorra to Stowarzyszenie Grzybiarzy Amatorów Powiatu Pcimskiego. Łapali ludzi, usypiali, nieśli na działki gdzieś pod Wrocławiem, i tam przy pomocy wynajętych chirurgów wycinali im nerki, płuca i inne organy, które następnie spieniężali w krajach Europy Zachodniej. Nieszczęśnik budził się po takiej operacji z łbem jak bania i stwierdzał, że ktoś mu coś wyciął z brzucha, a poznawał to po charakterystycznej długiej szramie, z której wystawały strzępki chirurgicznej nici. Policja była bezradna wobec Antrovisu, sekta działała kilka ładnych lat. Szefem tej upiornej organizacji był taki tłusty pan, z zawodu chyba ślusarz czy stolarz, który za pomocą swojej nieprzeciętnej inteligencji i demonicznych znajomości z sekciarzami z zagranicy kiwał polską policję, UOP i wszytkie inne służby jak chciał. Bogacił się na tych nerkach i płucach i chyba nawet uciekł w końcu gdzieś za morza unikając odpowiedzialności.
Drugim demonem był niejaki Kacmajor. Na imię było mu Bogdan i zajmował się on leczeniem poprzez nakładanie rąk. Miał nawet na to stosowne papiery z urzędu powiatowego ponieważ rozliczał się z tego nakładania z państwem i to nawet ponoć uczciwie. Kacmajorowi nie podobała się nasza struktura społeczna i normy, w które jest ona ujęta. Stworzył własną strukturę i własne normy. Mieszkał w Majdanie Kozłowieckim nieopodal Lubartowa i zachęcał ludzi, by przybywali do niego i żyli według nowych zasad. Ofiarą Kacmajora padały przede wszystkim sfrustrowane kobiety, które uszczęśliwiał on dając im śluby z chłopcami trzynastoletnimi lub ze sobą samym. Zmieniał ludziom imiona na takie, które według niego coś znaczyły. Jeden taki, na przykład, nazywał się Sianokosy Przestrzeni. Nawet ładnie, tylko jak takiego na obiad zawołać jak w polu robi, że o wódce już nie wspomnę. Miał jednak Kacmajor zwolenników wielu i to leczenie nawet mu się udawało. Gazety zrobiły mu porządną opinię, to znaczy opisywano go zawsze jako tajemniczego i demonicznego czarnoksiężnika wywierającego na ludzi magnetyczny wpływ. Nie zapomnę nigdy tekstu, który opublikował kiedyś Robert Tekieli strasząc i ostrzegając nasze społeczeństwo przed tym Kacmajorem. Śmiechu były co niemiara.
Kiedy dziś o tym myślę, mam wrażenie, że Kacmajor był niewykorzystanym potencjałem, zaprzepaszczono wtedy wielką szansę pozwalając temu człowiekowi tak po prostu zniknąć. Gdyby w pobliżu znalazł się wytrawny menadżer mógłby namówić Kacmajora do nauki gry na gitarze lub akordeonie, a następnie założenia razem z tym facetem co się nazywał Sianokosy Przestrzeni zespołu estradowego grającego muzykę awangardową. Kacmajor i jego zespół mogliby stać się artystyczną wizytówką Polski lat dziewięćdziesiątych. Byłoby to coś w rodzaju „Kelly Familly” skrzyżowanego z „Leningrad Cowboys”. Fachowca od brzmień można by wynająć, gdyby okazało się, że Kacmajorowi lepiej idzie nakładanie rąk niż granie. No, ale już po wszystkim, przepadło. Straciliśmy szansę na oryginalność w wielkim stylu, mamy za to Dodę.
Po tym co się dzieje w Wałbrzychu i reakcji mediów na owe ulotki widać, że – jak to mówią – wraca nowe. Nie jeden Kacmajor w końcu jest na świecie i zdarzyć się może, że wkrótce pojawi się kolejny, który będzie mówił i robił rzeczy o wiele bardziej kontrowersyjne niż ten dawniejszy. Może nawet zacznie czynić jakieś cuda? Może wezmą go na doradcę rządu? Wszystko może się zdarzyć, Marsjanie bowiem są już blisko
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka