Winą za to, że nie nauczyliśmy się porządnie rosyjskiego można spokojnie obarczyć nauczycieli tego języka, którzy podejmowali pracę w szkołach w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. To co zostało uwidocznione na tablicy przytwierdzonej do pomnika bolszewików pod Ossowem jest widomym znakiem niekompetencji tych osób, a także ich niewiary w podjęty trud pracy z młodzieżą. Owe dwa ortograficzne błędy wychwycone przez Starego Wiarusa, błędy których nie zauważył taki rusofil jak pan prezydent są bardzo wymowne – oto pomnik, ale nie myślcie sobie, że my was tutaj przez ten pomnik chcemy jakoś uhonorować. O nie, patrzcie, nawet napis ku czci waszej źle jest napisany. Tak zdaje się mówić owa tablica i tylko patrzeć jak rosyjska prasa rozedrze szaty i zacznie lamentować nad tym policzkiem wymierzonym w świętą pamięć i cześć bolszewickiej tłuszczy. I to przez kogo? Przez Bronisława Zygmuntowicza! A niech to! Taki Zonk! A miała być feta i buziaki. Życzymy rosyjskim autorom tekstów propagandowych wszystkiego najlepszego i miłej zabawy przy pisaniu słów oburzenia i wściekłości.
W związku z tym faktem przypomniała mi się przepowiednia, którą po katastrofie w Smoleńsku wygłosił pewien ksiądz (nazwiska nie pamiętam niestety). Powiedział on, że 15 sierpnia wydarzy się coś wobec czego będziemy musieli przyjąć jakąś postawę, dość wyraźną. Nie będzie to nic strasznego, ale coś na tyle wyrazistego, by można to było zauważyć. Być może moja interpretacja jest błędna, ale wydaje mi się, że w przepowiedni chodziło o ten właśnie wyrazisty przejaw zgłupienia. Postawa zaś, którą powinniśmy przyjąć to proste wzruszenie ramion połączone z pogodnym, acz stanowczym uśmiechem, jaki zwykle chowamy dla wsiowych idiotów i natrętnych żebraków pochodzenia romskiego. Z tymi właśnie bowiem istotami zrównali się dziś pomysłodawcy i wykonawcy owego pomnika.
Można oczywiście zinterpretować całą sprawę tak, że w ten zawoalowany sposób nasz rząd chciał pokazać ruskim tak zwanego wała, czyli powtórzyć to co zrobił Władysław Kozakiewicz na olimpiadzie w Moskwie w roku 1980. Interpretację tę pozostawiam jednak z boku i będę się trzymał tego co wcześniej napisałem.
Przejdźmy teraz jednak do tytułu, czyli do nauczycieli języka rosyjskiego. Ludzie ci wkładali potworny wprost wysiłek w to, byśmy dnia pewnego w końcu zaczęli mówić językiem Puszkina. Wszystkie ich mozoły szły na zmarnowanie, nieliczni uczniowie, którzy dostawali piątki z tego przedmiotu, byli wyjątkami potwierdzającymi regułę. Ja sam wspominam lekcje rosyjskiego w podstawówce jako prawdziwy horror połączony z biciem, wrzaskami i szykanami za byle co. W szkole średniej zaś lekcje rosyjskiego przypominały prawdziwy kabaret, do którego nie umywa się żaden Grzegorz Halama, ani w ogóle nic. Przebiegało to tam wszystko według stałego schematu – żeby otrzymać dobry stopień, trzeba było nauczyć się wiersza, piosenki, ułożyć dialog, lub przetłumaczyć artykuł z czasopisma „Junyj naturalist”, bo takie właśnie pismo dla nas w szkole prenumerowano.
Tłumaczenie artykułów to była męka i nikt się za to nie zabierał wybierając już raczej ocenę niedostateczną niż zmarnowanie całego popołudnia na tę koszmarną pracę. O piosenkach nie ma co nawet wspominać, spróbujecie zmusić szesnastolatka z pryszczami, by coś publicznie zaśpiewał, a zrozumiecie o co chodzi. Oceny zdobywaliśmy więc ucząc się wierszyków, które łatwo wpadały w ucho i dialogów. Uczyliśmy się tego wszystkiego po łebkach i robiliśmy to świadomie, każdy bowiem wiedział, że występ takiego niedouczonego kolegi to kupa śmiechu. Oczywiście mogło zdarzyć się tak, że to nas akurat pani wyciągnęła pod tablicę i to musieliśmy dukać te okropne dialogi, ale to było wliczone w ryzyko. Najważniejsze było to, aby wszyscy dobrze się bawili. Czasem tylko zdarzały się poważniejsze wypadki jak ten kiedy to mój kolega nieprzygotowany do lekcji, a bardzo przy tym wysoki rozwalił sobie głowę o framugę drzwi, byle tylko nie wchodzić do pracowni języka rosyjskiego.
Przeważnie było tak, że wszyscy wchodziliśmy tam ochoczo, podrwiwając z siebie nawzajem, świadomi tego, że niewiele umiemy, ale rozradowani bo zaraz przecież mieliśmy się uśmiać po pachy.
- A tiepier diałłog – mówiła pani wodząc wzrokiem po liście uczniów. W klasie gęstniała atmosfera, czekaliśmy w napięciu na to czyje nazwisko padnie, bo od tego zależało czy pośmiejemy się trochę czy będziemy rżeli jak konie. Najfajniej było kiedy do odpowiedzi wzywany był Andrzej lub Piotrek. Ten pierwszy miał koszmarne wprost kłopoty z wymówieniem jakiegokolwiek słowa w jakimkolwiek języku poza polskim, a ten drugi wyglądał tak zabawnie, że kiedy odpowiadał, bez względu na to czy mądrze czy głupio, cała klasa tarzała się w konwulsjach. Piotrek potrafił także odstawiać takie numery, że można było dostać drgawek ze śmiechu, na przykład układał dialog z kolegą Darkiem, a kiedy ten nie przychodził do szkoły, bo był akurat chory, wygłaszał ten dialog sam wcielając się naprzemian w rolę kolegi i w swoją własną oraz wymachując przy tym rękami. Było to bardzo śmieszne i wszyscy z utęsknieniem czekaliśmy kiedy pani nauczycielka wyrwie go do odpowiedzi. Naszej litości nie budziła ani jego sytuacja – był notorycznie zagrożony oceną niedostateczną, ani rozpacz malująca się na jego obliczu w czasie gdy wygłaszał te nieszczęsne dialogi lub opowiadał czytankę.
Większość uczniów w naszej klasie była zagrożona z rosyjskiego i nikt się przesadnie nad nikim nie litował, nad sobą zresztą także nie. Komedie ten miały zawsze dobre zakończenie, wszyscy doskonale bowiem zdawali sobie sprawę, że nie można posadzić na drugi rok dwudziestu czterech uczniów i pod koniec roku szkolnego nasze dwójki były obstawiane w dzienniku ocenami pozytywnymi, czyli trójkami z minusem, a to za sprawą wierszyków, które kazano nam deklamować dwa tygodnie przed rozdaniem świadectw. Pani od rosyjskiego czyniła to po to, by uratować własną reputacje i pewnie także trochę z litości dla siebie samej, miała bowiem dosyć nas i tej naszej beznadziejnej ruszczyzny.
Wiem, że nie tylko w naszej szkole lekcje rosyjskiego wyglądały w ten sposób. Te, na które chodzili pan rzecznik rządu Graś i pan prezydent Bronisław Komorowski były pewnie podobne. No, ale teraz wobec zmiany kursu politycznego wypadałoby przecież zatrudnić przy grawerowaniu tej tablicy jakiegoś biegłego rusycystę lub wręcz Rosjanina. Nie znalazł się jednak chyba nikt, ko podjął by się tego zadania. Szkoda. Może chociaż będzie z tego jakiś uczciwy skandal dyplomatyczny. Oby.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka