coryllus coryllus
272
BLOG

Zagubieni

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 14

Wczoraj moje dzieci były badane przez psychologów w CZD, w Międzylesiu, pokazywano im różne obrazki i kazano układać klocki, a synek, który jest starszy musiał powiedzieć kto odkrył Amerykę i co to jest korekta. Wypadły moje dzieci bardzo dobrze w testach czym chwalę się bez żenady. Bo niby dlaczego nie. Dwuipółletnia córeczka rozwiązywała zadania dla czterolatków. Od razu widać, że ma to po tatusiu. Nie o dzieciach jednak będzie dzisiejsza notka. Badania, które przeprowadzała pani psycholog za pomocą testów miały przebieg nieco burzliwy, bo Michalina nie potrafiła rozpoznać sytuacji na niektórych obrazkach. Denerwowała się i chciała wyjść. Taka już jest. Obrazki były bardzo interesujące, amerykańskie, czarnobiałe, pochodzące z lat chyba jeszcze pięćdziesiątych, a może czterdziestych. Na jednym z nich było na przykład mknące po burzliwej rzece indiańskie czółno, którym kierowali wioślarze w strojach traperskich. Na innym zaś mniejszym był karabin systemu Winchester, identyczny jak ten którego używał John Wayne w filmie „Rio Bravo”. Nie potrafiła więc moja córka rozpoznać niczego z tych ilustracji.

 
Na moje oczywiste w tych okolicznościach pytanie – dlaczego te testy są takie stare – przemiła pani psycholog odpowiedziała, że nie ma pieniędzy, by kupić nowe. W największym polskim szpitalu dziecięcym nie ma pieniędzy, by kupić testy psychologiczne na licencji, które kosztują raptem 3000 złotych. Na ścianie tego szpitala wisi oczywiście logo fundacji „Polsat dzieciom”, bo jakże by nie. Przecież oddziały takie jak onkologia ją tam pięknie wyremontowane i aż przyjemnie by się chodziło tamtymi korytarzami, gdyby nie te płaczące matki. Na testy do badania dzieci w poradni psychologicznej  nie ma pieniędzy – sponsor się nie znalazł. Poradziłem pani psycholog kontakt z mediami. Uśmiała się serdecznie. Powiedziała, że czasem zaglądają tam ludzie z programu pani Drzyzgi, żeby zapraszać chorych na różne widowiskowe przypadłości do telewizji. Chorzy ci wracają później do szpitala i idą prosto do psychologa, bo czują się przez media wykorzystani. Oczywiście idą tam z intencją dobrą i nadzieją na to, że uda im się przekazać ludziom jakąś prawdę o cierpieniu, liczą może na to że uda im się znaleźć pomoc ludzi, którzy dysponują nie tylko wrażliwością, ale także pieniędzmi. Wracają zaś jak żebracy i chorzy z paryskich zaułków opisywani przez Wiktora Hugo w „Katedrze Marii Panny w Paryżu”, bo do tej roli sprowadzają ich media.
 
Nie ma więc póki co nikogo, kto chciałby kupić nowiutkie pachnące farbą drukarską, amerykańskie testy psychologiczne dla dzieci w CZD. Nie ma i pewnie długo nie będzie. Nie ma także nikogo, kto zgodziłby się przekazać do tej przychodni trochę mebli, takich by nie kojarzyły się z posterunkiem policji w Bobrownikach z przełomu lat 1984/85.
 
Nie zapytałem co się dzieje z pieniędzmi budżetowymi, które otrzymuje placówka, bo takich pytań już się w Polsce nie zadaje. Polecam jednak pewne doświadczenie, które każdemu człowiekowi powinno rozjaśnić w głowie, jeśli jeszcze ma jakiekolwiek złudzenia co do przeznaczeń jego comiesięcznej składki ZUS. Najpierw trzeba odwiedzić ten wielki dziecięcy szpital w Międzylesiu, zejść do podziemi, przejść się po tych spróchniałych deskach, zajrzeć do psychologów na piętrze, a potem wsiąść do samochodu i pojechać na drugi koniec miasta – do Magdalenki. Tuż za granicą tej całej Magdalenki przy drodze na Piaseczno, można by rzez – w szczerym polu, wznosi się piękny budynek z półokrągłym, oszklonym, środkowym ryzalitem, nawiązujący dość nieudolnie do architektury neobarokowej. Kolor elewacji – jasny, żółty – przyjemnie kontrastuje z szyldem, który znajduje się na tym półokrągłym ryzalicie. Szyld składa się z trzech jedynie liter, które układają się w wyraz –ZUS. Miejsca zaś gdzie ten budynek się wznosi, po prostu na środku kartofliska nazywa się Lesznowola.
 
Teraz z innej beczki. Mój kolega zatrudniony jest w pewnej solidnej administracyjnej strukturze, która już niedługo zostanie całkiem rozwalona. Takie są wymogi nowych czasów i on o tym wie. Może nawet przeczuwa, że nie będzie dla niego miejsca w tej nowej strukturze, a wszystko to co do tej pory zgromadził, wszystkie te złudzenia dotyczące stabilizacji i bezpieczeństwa, okupowane grubymi porcjami codziennych upokorzeń, rozwieją się jak popiół na wietrze. Może to przeczuwa, ale o tym nie mówi. Twierdzi natomiast z przekonaniem, że jeśli będzie siedział cicho i wypełniał swoje obowiązki to uchroni się przez losem. Najpopularniejsze bowiem przysłowie w naszym kraju brzmi – pokorne ciele dwie matki ssie. Tyle, że redukcje w budżetówce nie mają nic wspólnego z pokorą lub jej brakiem, decyzje te mają w ogóle bardzo niewiele wspólnego z emocjami. Wiele za to z demontażem państwa i ogłupianiem obywateli.
 
Nie wiem co jeszcze trzeba zrobić Polakom, by zrozumieli – myślę patrząc na tego mojego kolegę. Może trzeba powyrzucać ich z domu, na łeb zostawić samych bez żadnej pomocy na drodze i podnieść ceny żywności tak, by chleb kosztował 8 złotych. Może to by coś pomogło. Patrzę też na innego kolegę, który twierdzi że rozwalenie wspomnianej wyżej struktury będzie dla niej zbawieniem, bo dokona się wtedy jej odpolitycznienie. Oczywiście nie nazywa owego rozwalenia wprost, mówi zawsze o prywatyzacji. Argumenty dotyczące prywatyzacji innych gałęzi gospodarki, które wcale nie doprowadziły do odpolitycznienia, a wręcz przeciwnie, do niego nie trafiają. Nie trafiają także do wielu innych.
 
Dawno temu dokonałem tu krótkiego porównania sytuacji Polski i Ukrainy, która notorycznie posądzana jest przez różnych politykierów o tendencję rozpadowe. Prorocy wieszczą rozsypanie się państwa Ukraińskiego i jego rychły koniec, ale państwo to ciągle stoi. Być może stoi dlatego, że żarłoczny aparat administracyjny Ukrainy jest ciągle zainteresowany tym, by ono istniało i go żywiło. Ukraina zhołdowana Rosji ma poza tym gwarancje bezpieczeństwa udzielone na kremlu i póki nie znajdzie się jakiś poważny partner zgadzający się na podział kraju do spółki z Rosją będzie ona istnieć. Z Polską jest inaczej. W Polsce urzędnicy już nie wierzą w to, że ich państwo może istnieć i dawać im jakieś gwarancje. Wolą patrzeć na rozpad jego struktur i udawać, że to co oglądają to reformy. Polska, nawet jeśli będzie miała gwarancje rosyjskie nie uniknie losu, który podzieliła w stuleci XVIII bo mamy za plecami Niemcy. Tak więc do wyboru jest dwóch gwarantów status quo, a obaj nie są nim szczerze zainteresowani. Są tym status quo zainteresowani chwilowo. Wobec polityki wewnętrznej prowadzonej z krótkimi przerwami od lat dwudziestu – polityki, która zmierza do maksymalnego zmęczenia Polaków własnym państwem, jego historią, obyczajem i tradycją, nie może zdziwić fakt, który jak przypuszczam nastąpi wkrótce – ludzie wewnątrz naszych granic i ci na zewnątrz, decydenci i zwykli szaraczkowie zaczną domagać się likwidacji tej politycznej i organizacyjnej próżni jaką stanie się Polska. Amerykanie zaś, którzy tu powrócą, co do tego nie mam żadnych wątpliwości, ulokują swoje interesy w państwie skąd bliżej jest do Turcji i morza Czarnego, w państwie, które tak samo może grać ruskim na nerwach jak grała Polska, tyle że traktuje się ono nieco poważniej – na Ukrainie. A kiedy już dokona się podział padną znamienne słowa, takie same jakie padły po śmierci Zygmunta Augusta – nareszcie się to kurestwo skończyło.

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka