coryllus coryllus
3246
BLOG

Ksiądz z ch..em na wierzchu i proroctwa Toyaha

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 49

Lubię sobie czasami rzucić ciężkim słowem, od razu lepiej się wtedy czuję. Słowo to spełnia w toku całej wypowiedzi funkcję taką samą, jak gwałtowna burza w upalny dzień – oczyszcza powietrze. Używam tych słów ponieważ w życiu już tak jest, że wobec zalewającego nas kłamstwa trzeba od czasu do czasu nazwać rzeczy po imieniu. A teraz do adremu. Zajrzałem ci ja ostatnio na stronę www.rebelya.pl i znalazłem tak ciekawy link. Linkiem tym otwiera się stronę jakiegoś porannego programu w TVN, w którym występuje dziennikarka Pieńkowska coraz bardziej czemuś podobna do młodego faraona Tutanchamona. Patrzę i oczom nie wierzę. Pieńkowska i ten dodany jej do dekoracji facet rozmawiają z jakimiś dwoma paniami sprzed kuracji odchudzającej oraz osobnikiem trzecim, w którym z początku rozpoznałem Richa z serialu „Moda na sukces”. Okulary na nosie tego gościa nie zmyliły mnie wcale. – Starzeje się nasz Rich – pomyślałem – w końcu to już 24 edycja idzie. Ile można. Tylko jak to się stało, że udało się Pieńkowskiej ściągnąć go do TVN? No, ale nie takie rzeczy są możliwe na tym świecie. Po chwili jednak okazało się, że to nie Rich, bo tamten nigdy by się nie ubrał w takie pedalskie ciuchy i nie pokazywałby klaty z rzadkim włosiem w sposób nachalny. – Musi ten facet nie jest Richem – myślałem dalej. I miałem rację. Okazało się, że to ksiądz. Oto ten link samo zobaczcie. http://dziendobrytvn.plejada.pl/24,39561,news,,1,,ksieza_z_kalendarza,aktualnosci_detal.html#autoplay

 
Ksiądz, jak ksiądz. Nic ciekawego. Dla mnie. Dla Pieńkowskiej ksiądz jest po prostu rewelacją, żeby nie powiedzieć objawieniem. Ksiądz wygląda jak wygląda i gada jak gada. Do tego udziela spowiedzi i sakramentów. Dla pań flankujących na kanapie osobę księdza niczym świątynne słupy, jest ta osoba tak samo frapująca jak dla Pieńkowskiej. Dlaczego? Otóż dlatego drodzy moi, że ksiądz kojarzy się tym paniom z seksem. Nie dlatego, że pokazuje jakiś nowy wymiar religijności, że próbuje powiedzieć nam swoim wyglądem o tym, że kościół to nie tylko odmawianie różańca i straszenie piekłem, ale także fajna zabawa. Nie. On się wydaje im interesujący ponieważ je podnieca. Z kobietami jest jednak już tak, że prędzej powiedzą głośno, że mają rzeżączkę niż, że podnieca je jakiś ksiądz. Okazywanie tego to co innego, to jest nawet trendy, ponieważ według okazujących – nie jest jednoznaczne. Konwencja tego przedstawienia została ograna już dawno przez większych ode mnie autorów i nie ma potrzeby bym się tutaj nad nią rozwodził.
 
Podzielę się z wami tylko anegdotką z czasów kiedy udzielałem porad seksualnych w kobiecym tygodniku. W redakcji co kilka dni odbywa się tak zwane planowanie lub jak wolą to nazywać uczeni mężowie – kolegium. Pali się tam dużo papierosów, wszyscy gadają bez sensu, a o tym co idzie na stronę i tak w ostateczności decyduje osoba bezpośrednio za to odpowiedzialna. Ja prócz odpisywania na listy tych wszystkich popaprańców z mikropenią, musiałem co tydzień wysmażyć pogadankę na temat życia płciowego w domostwach nad Wisłą - żeby było ciekawie, estetycznie i trochę niejednoznacznie, ale bez brzydkich wyrazów.
 
Tematy w takich przypadkach wyczerpują się po roku i trzeba mieć naprawdę stalowe nerwy by się w tej robocie utrzymać, zważywszy na to, że wszystkie szefowe to kobiety. Mówi mi więc dnia pewnego naczelna – napisz o tym jak reaguje facet na widok ładnej dziewczyny, co się wtedy dzieje z jego ciałem. – Ma erekcję – ja na to. – Erekcję!? – naczelna w krzyk. O matko! Erekcję! Powiedziałeś erekcję!? Jak możesz tak mówić? Nie możesz tego napisać i w ogóle o tym nie myśl. Zastosowałem się do tych poleceń i nie myślałem już o erekcjach. Napisałem coś innego. Naczelna ta znana była z tego, że – wyrażę się oględnie – z niejednego pieca erekcję jadła i nic nie było jej straszne. Musiała jednak zachować pewną konwencję, w myśl której, w tamtych, nieodległych przecież czasach, kobieta kierująca kolorowym szmatławcem musi być poza wszelkimi podejrzeniami. Może kogoś ta anegdotka rozśmieszy, ale mnie nie śmieszy to już od dawna, a po obejrzeniu programu Pieńkowskiej nie śmieszy mnie podwójnie.
 
Ten program i ta historyjka świadczą bowiem o tym, że – jak to pięknie ujął Jan Skrzetuski, gdy mu Longinus Podpibięta zaczął odczytywać fragmenty z pobożnej książki co ją u pasa nosił – dziwne jest tutaj materii pomieszanie. Owo pomieszanie nie jest moim zdaniem przypadkowe i będzie się ono pogłębiać.
 
Wracajmy jednak do księdza. Jak widzimy ksiądz jest z kalendarza, a w kalendarzu są jeszcze inni księża. Jeden ma piłkę, inny kij hokejowy, jeszcze inny pozuje z zabawkami dla dzieci. Wszyscy oni robią coś rewelacyjnego, co sprawić ma, że kościół stanie się dla wiernych znów atrakcyjny i po prostu fajny. Pieńkowska jednak nie wybrała do swojego programu żadnego z tych księży, co mają te piłki i hokeje, tylko tego właśnie wyżelowanego. Zrobiła to dlatego, by wszystkie wariatki siedzące przed telewizorami natychmiast włączyły sobie w głowach program pod tytułem „seks w konfesjonale”. Program ten rozpoczyna się od gwałtownego stosunku płciowego w pustym kościele, który jedynie słyszymy. Oglądamy zaś na przemian – sceny z piekła przedstawiona na obrazach ołtarzowych oraz smutne twarze świętych i błogosławionych na innych obrazach lub też wyobrażone w drzewie za pomocą dłuta. Trwa to i trwa, bo wariatki lubią przedłużać.
 
Potem widzimy bohaterkę całego zamieszania jak wychodzi z konfesjonału poprawiając spódnicę. Za nią wychodzi zaś właśnie ten facet z programu Pieńkowskiej, ale my nie wiemy jeszcze, że to ksiądz. Myślimy, że to jakiś przybłęda, który poderwał dziewczynę na przystanku i nie wiedząc co zrobić zaciągnął ją do kościoła. O tym, że to ksiądz przekonujemy się w scenie następnej. Widzimy go bowiem jak z natchnionym wyrazem twarzy odprawia mszę. Potem film przyspiesza i pokazywane są tam różne perypetie – jak to pięknie ujął kiedyś Marek Hłasko – miłość, zdrada, takie tam gówna. Mamy oczywiście ciążę i dramatyczny wybór pomiędzy porzuceniem kapłaństwa lub porzuceniem kobiety. I myliłby się ten, kto sądziłby, że w głowie wariatki ksiądz porzuca kapłaństwo. O nie! Sprawy nie mają się tak rewelacyjnie. On przy kapłaństwie zostaje, ale od następnej swojej kochanki zaraża się AIDS i umiera w męczarniach. Ona zaś usunąwszy ciążę wychodzi za mąż za właściciela winnicy na południu Francji. I tylko czasem patrząc z murów swojego chateau  na dolinę Rodanu myśli o jego nażelowanych włosach, o tym jak tam leżą w tej trumnie i się rozkładają. Całość w głowie oglądających program Pieńkowskiej wariatek nie trwa nawet 30 sekund, ale świetnie je stymuluje na cały dzień. No i wiadomo już, że kalendarz kupią.
 
Kiedy obejrzałem sobie wczoraj ten program od razu zadzwoniłem do Toyaha. Zrobiłem tak, bo Toyah jest w tej chwili jedną z nielicznych prawdziwie pobożnych osób w moim otoczeniu. Okazało się, że jeszcze tego nie oglądał. Wymieniliśmy kilka uwag i powiedział mi nasz kolega Toyah rzecz ważną niesłychanie. – Wiesz – mówi – mam wrażenie, że na ten mój blog przychodzą wyłącznie ludzie spoza kościoła, żeby sobie o Panu Bogu pogadać. Mnie to jakoś szczególnie nie zdziwiło. Nie wiem dlaczego. Powiem więcej, mi się to wydało całkiem naturalne, że jeśli ktoś chce pogadać i Bogu albo poczytać co ksiądz Paddington ma na Jego temat do powiedzenia to idzie do Toyaha, a nie kupuje kalendarz z wyżelowanym facetem przebranym za księdza.
 
Dzieje się tak dlatego, że ludzi nie interesują w kościele osoby duchownych, ich wygląd, sposób ubierania się i wymawiania samogłosek nosowych. Interesuje tych ludzi coś zgoła innego, o czym wydawcy tego kalendarza – mam wrażenie – zapomnieli. Ich przekaz adresowany jest do sfrustrowanych kobiet i dzieci, i tego nie mogę zrozumieć, bo wiem jak szybko mijają te frustracje i jak szybko dzieci dorastają. W naszym świecie, dziś, nieprawdopodobnie szybko. Wiem na pewno, że ten cały chorobliwy infantylizm pokazywany w mediach, uprawiany na co dzień i celebrowany w kontaktach towarzyskich, to tylko pozór, pod którym jest okropny strach. I po to właśnie, by złagodzić nieco ten strach ludzie idą na blog Toyaha i słuchają kazań Don Paddingtona.
 
Mogę się oczywiście mylić. Kim ja w końcu jestem, żeby o takich sprawach orzekać. Może ów wyżelowany ksiądz to właśnie zapowiedź czegoś dobrego, wspaniałego i radosnego, a Toyah i Don Paddington po prostu smęcą. Może, ale ja się jednak będę upierał przy swoim.

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (49)

Inne tematy w dziale Kultura