coryllus coryllus
936
BLOG

O mantrycznym charakterze dyskursu publicznego

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 9

 Dwie reklamowane przed wyborami publikacje skłoniły mnie do napisania tego tekstu. Chodzi o kolejną książkę o Smoleńsku „nie naszego” Jana Osieckiego i biografię – ponoć – Tuska „naszego” Cenckiewicza. Ta ostatnia książka była reklamowana w nowym tygodniku „Wręcz przeciwnie”, ale tak do końca nie wiadomo czym ona ma być, ponieważ Sławomir Cenckiewicz wycofał się ze współpracy z tym tygodnikiem. O ile cel publikacji książki Osieckiego jest wyraźny i tłumaczyć go nikomu (chyba) nie trzeba, o tyle pisanie biografii Tuska na pięć minut przed tegoż Tuska zniknięciem wydaje się być kwestią dość zagadkową. Nie będziemy jednak jej rozszyfrowywać, Cenckiewicz miał jakiś powód, porzucił – dawno temu – pracę nad biografią Matuszewskiego i pisze coś innego. Jego problem.
 

Obydwie publikacje mieszczą się na obszarze nazywanym przez dziennikarzy „dyskursem publicznym”. Czym jest ów publiczny dyskurs? Z założenia ma to być debata pomiędzy politykami, dziennikarzami właśnie oraz wszystkimi innymi władającymi piórem ludźmi, którzy chcą się włączyć. Tematami tego całego dyskursu są zwykle sprawy najistotniejsze dla kraju. I tu zaczyna się kłopot czy jak kto woli schody. To co podaje się nam, bo to się podaje, nie ukrywajmy, jako rzecz najważniejszą dla Polski i jej polityki jest nią jedynie w niewielkim stopniu. Próby zbadania – (na jakiej podstawie?) przez amatorów zwanych dziennikarzami ostatnich chwil życia załogi i pasażerów Tupolewa lecącego do Katynia – to temat, który ma być rzekomo ważny. Jest on wałkowany nieustannie, tak jakby dyskutujący o tym ludzie mieli rzeczywiste narzędzia do zbadania tych kwestii, jakby potrafili przebić się przez grube warstwy dezinformacji i kłamstw podawanych przez Rosjan i ludzi z nimi współpracujących. W tym samym czasie sprawa najistotniejsza dla wyjaśnienia przyczyn śmierci załogi i pasażerów jest marginalizowana i nie traktuje się jej z należytą powagą. Nikt nie demonstrował przed budynkiem prokuratury wojskowej domagając się ekshumacji ofiar. Teksty tyczące się tej kwestii traktowane były w portalach informacyjnych jak brednie oczadziałych umysłów, domagających się niemożliwego. Czy wykopanie z grobu zmarłych, z grobu znajdującego się w Polsce nie w Rosji było niemożliwe? Bardziej niemożliwe niż badanie miejsca katastrofy sprofanowanego, zniszczonego, zaoranego przez rosyjskie wojsko? Gdzie w czasie dyskusji i locie koszącym, o brzozie, o tych wszystkich będących poza naszym zasięgiem sprawach byli publicyści, dziennikarze i politycy? No i gdzie są dzisiaj po symulacji profesora Biniendy? Dziś najlepiej byłoby mówić o brzozie, może porozmawiać z samym Biniędą. Coś tam się pisało niby i mówiło, ale teraz cicho bo Osiecki wydał nową książkę, w której odnosi się negatywnie do symulacji profesora.
 

Jednym z dwóch tekstów, które napisałem o Smoleńsku, był tekst domagający się dzikiej ekshumacji, wbrew wszystkiemu, wbrew woli prokuratury i wbrew woli Rosjan. Tekst ten wywołał kilka drwiących komentarzy jedynie. Dyskusja o tym jak spadał samolot trwała w najlepsze. Co dzień ktoś inny przedstawiał lepsze teorie na ten temat, co dzień pojawiały się inne hipotezy. Dopiero dziś, po ogłoszeniu wyników badań szczątków Zbigniewa Wassermana, wszyscy rozpoczęli dyskusje nad tą kwestią. Bo teraz można?


 

Kim w takim razie są dziennikarze w świecie bez cenzury? Bo cenzury przecież nie ma? Oświećcie mnie. Nie ma jej?


 

Dziennikarze są dziś sektą spasionych urzędników, którzy zajmują się robieniem „opiniotwórczych tygodników” miast dostarczać informacje prawdziwe i podejmować ryzyko w imię prawdy. Opiniotwórcze tygodniki zaś to te, które dostarczają czytelnikom tematów do przemyśleń i dyskusji. Dyskusje te zaś prowadzimy w Internecie, podnosząc tym samym sprzedaż tychże tygodników. Dlaczego nie ekshumowano zwłok?! Bo to bezprawie? A co wspólnego z prawem miały działania rządu zmierzające niby do wyjaśnienia kwestii katastrofy? Jeśli macie naprzeciwko siebie ludzi zdecydowanych na wszystko nie ma miejsca na półśrodki. Albo jesteście przeciwko, albo im służycie. Dziennikarze wybrali służbę. Może to i lepiej.


 

Politycy i kierujący nimi ludzie mają w realnym życiu inne motywacje i co innego skłania ich do działania niż nam się zdaje. Inne informacje spędzają im sen z powiek i nie podejmują w rozmowach tematów z zakresu przedstawianego nam „dyskursu publicznego”. Mówiąc wprost; mają w dupie filozofię Dżilasa, liberalizm, a być może nawet spadki na giełdach. Interesują ich jedynie stosunki sił i przetasowania, które się w nich dokonują pomiędzy organizacjami, w których uczestniczą.


 

„Dyskurs publiczny” zaś to wynik porozumienia pomiędzy hierarchiczną i dość nieliczną kastą publicystów politycznych, a politykami i być może jakimiś tajniakami. Dyskurs publiczny ma charakter zbioru mantr, podzielonych na te przeznaczone dla tak zwanej lewicy, tak zwanej prawicy i kto tam chcecie. Dyskurs publiczny nie służy odkryciu prawdy, ale podniesieniu sprzedaży. Żeby się o tym przekonać musicie zajrzeć do książek, zwanych wywiadami rzekami. Tam właśnie płynie to wszystko o czym mówię i słuszniej byłoby te książki nazywać wywiadami-ściekami lub wywiadami-rynsztokami, ze względu na ich płytkość i zapach. Najlepszym przykładem niech będzie zapomniany już nieco wywiad Warzechy z Sikorskim.


 

Ze smutkiem więc przyjąłem informację o tym, że Sławomir Cenckiewicz pisze biografię Donalda Tuska. Jest to bowiem chwyt wpisujący się w to co na rynku publicystyki funkcjonuje do tej pory, czyli w taniochę. Cenckiewicz może zdaje sobie z tego sprawę, a może nie. Sam fakt, że biografia ta zareklamowana była (myślałem, że to żart, ale jednak nie) w tygodniku „Wprost przeciwnie” jest znamienny. Cenckiewicz nie może dziś napisać uczciwej biografii Tuska, może jedynie odwalić chałturkę. I o to chyba chodzi. Pisanie tego, w momencie, w którym wszystko wskazuje na to, że Donald Tusk jest już przeszłością także nie świadczy o historyku najlepiej. O wiele sensowniej byłoby wziąć się za biografię Radosława Sikorskiego, oczywiście nie w taki sposób w jaki zrobił to Łukasz Warzecha. Cenckiewicz tego jednak nie zrobi i ja mu się wcale nie dziwię. To jest zajęcie dla dziennikarzy właśnie, a nie dla historyków. Cenckiewicz miał swego czasu napisać biografię pułkownika Matuszewskiego, człowieka, który został zniszczony w USA przed dwóch stalinowskich agentów – Geberta i Langego – obaj pochowani są dziś w alei zasłużonych. Porzucił tę pracę, na rzecz zadań rzekomo pilniejszych i ważniejszych. W mojej ocenie dał się po prostu wkręcić dziennikarzom w „dyskurs publiczny” i nie wyjdzie z tego cały, choć szczerze bym mu tego życzył. Będą następne zlecenia i następne biografie. I kolejne „ważne tematy” na które „czekają ludzie”.


 

Istotne w tym moim wywodzie jest także to, że do napisania biografii urzędującego premiera zabiera się historyk z ugruntowaną pozycją, żaden zaś z dziennikarzy piszących felietony w „Uważam Rze”, nawet o tym nie pomyślał. Dlaczego? Dlaczego Semka pisze o tym co jadł w Austrii, a nie napisze czegoś takiego jak choćby Bettina Rol (nie mam umlautów) córka Urlike Meinchof. Dlaczego w polskiej publicystyce króluje doraźność, dostosowana do potrzeb nie wiadomo kogo, a nie ma w niej ludzi uporczywie drążących jeden dwa tematy i budujących na tym swoją pozycję? Dlaczego do roboty dziennikarskiej wynajmują historyka? Dlaczego w GP pisze wspomniana już Bettina Rol, a nie ma w Polsce naszej rodzimej Bettiny, która pisząc sięgałaby do źródeł i korzeni zjawisk ukrytych głębiej niż kilka numerów poczytnych tygodników w bibliotece?


 

Zarzuca mi się t ciągle, że atakuję tak zwanych „naszych” miast walić ile wlezie w GW i Politykę oraz Lisa. A to niby dlaczego? Wszyscy tak robią – to po pierwsze. Po drugie ludzie, którzy czytają Politykę i GW nie czytają mojego bloga i za nic mają argumenty które tu przedstawiam. GW zaś i Polityka mają swój program, cel i środki i są to sprawy powszechnie znane. Ja ich swoim tekstem nie zatrzymam i nie przeszkodzę w realizacji ich celów. To powinni zrobić dziennikarze, tak zwani „nasi”. Oni jednak robią wszystko, by do GW i Polityki się upodobnić, by zaliczono ich w poczet tego lepszego, bardziej salonowego towarzystwa. Weźcie sobie do ręki „Uważam Rze”. Semka udaje Bikonta, Ziemkiewicz Pacewicza., a Gursztyn Lizuta. Znalazłem tam także jedną panią, która dawniej stale współpracowała z „Wysokimi Obcasami”. O Rolickim i Mistewiczu nie wspomnę. I to jest najważniejszy dziś tygodnik opinii, prawicowy tygodnik, kształtujący dyskurs publiczny. Ja rozumiem, że Wam to jest potrzebne, bo chcecie już mieć spokój, ale to nie jest spokój tylko ściema. Ludzie myślący nie rozmawiają o sprawach podsuwanych im przez innych, bo to zaprzecza ich aspiracjom.


 

Atakowanie zaś GW z pozycji blogera ustawia tegoż blogera w sytuacji pieska szczekającego na parowóz. Wszyscy wszystko wiedzą. Powtarzanie tych argumentów po to, by przypodobać się tak zwanym „naszym” to kolejna mantra „dyskursu publicznego”. I nie mówcie mi, że zgoda buduje, bo jak to już dawno temu udowodnił Rolex „Zgoda zgoduje, a buduje buda”.

No i zapomniałbym o najważniejszym czyli o reklamie książek www.coryllus.pl. Jest nowa książka. Zapraszam.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka