Tekst ten nawiązuje poniekąd do tego co dziś napisał szczur biurowy. A napisał, między innymi o KEN i grabieniu mienia pojezuickiego w XVIII wiecznej Polsce, co zostało nazwane reformą i co miało zapewnić lepszy start w życie polskim dzieciom. To jest szalenie ważna kwestia, bo daje nam ona odpowiedź na pytanie – dlaczego Gazownia ma nad nami przewagę i dlaczego tak zwane „nasze” periodyki nie potrafią zgromadzić wokół siebie ani połowy tych czytelników, którzy kupują GW. I nie łudźcie się, że nakład spada, albo że coś się stanie i ludzie przestaną GW kupować. Nie przestaną, bo nakład w przedsięwzięciach propagandowych to jest sprawa trzeciorzędna, a troska o czytelnika w gazowni jest o wiele bardziej szczera niż pismach zwanych „naszymi”. Im naprawdę zależy, bo mają do spełnienia poważną misję. „Nasi” zaś mają tylko budżet do pokrojenia i parę haseł do rzucenia w tłum. To wszystko. Poza tym „nasi” nie mają startu z tamtymi, bo wychodzą z punktów identycznych jak gazownia. W dodatku interpretują je w ten sam sposób. Tyle, że mniej dosadnie, głupiej i bardziej powierzchownie. Taka KEN to jest dla popularyzatorów historii z Czerskiej świętość i rzecz jedna z najistotniejszych. A nawet jeśli taką być przestanie to oni mrugną do nas i powiedzą – wicie, różnie bywało, ale ogólnie jest OK i to się tylko liczy.
Nie widziałem jeszcze, by jakaś prawicowa gazeta, może „Nasz Dziennik”, ale też wątpię, napisała o tym czym naprawdę był KEN i jak to było z tą edukacją w XVIII wieku. To jest nie do pomyślenia. Bo oni, ci nasi, też by chcieli być gazownią, ale po naszemu. I tu jest kłopot. Bo ludzie natychmiast wyczuwają ten fałsz i odrzucają taką opowieść. Dlatego trzeba ich karmić podgrzewanymi cały czas emocjami jak to robi GP, albo jakimiś nieświeżymi kotletami, które zwykle podają w „Uważam Rze”. „Nasi” prędzej odrąbią sobie rękę niż zamachną się na edukację, oświecenie, kulturę narodową i temu podobne fetysze. Widać to było choćby na tym blogu przy okazji tekstu o św. Stanisławie.
Ponieważ jedna z podstawowych tez mojej nowej książki brzmi – Polska istnieje mimo władzy, właściwie od Jagiellonów – łatwiej mi jest pisać o takich sprawach. Ja bowiem nie aspiruję ani do władzy, ani do tego by dzierżyć rząd dusz. A nasi aspirują. I to ich gubi. Oni chcą mieć ten rząd dusz naprawdę i szukają po omacku klucza, który otworzy im wszystkie zamki. Nie znajdą go jednak. Bo władza w Polsce jest – z małymi przerwami – władzą oszukującą obywateli i działająca na ich niekorzyść. Choćby nie wiem jak szczytne hasła miała na sztandarach. I tak samo jest z władzą „naszych”.
Tym co władzę w Polsce uwiarygadnia jest zwykle kultura i oświata. Obecna władza chce być bardziej wiarygodna poprzez lansowanie oklepanych haseł o modernizacji. Święci pańscy! Która to już modernizacja za mojego życia?! Dzięki wyrzuceniu historii, dzięki jakimś innym zabiegom, będziemy zmodernizowani. To są oczywiste kłamstwa i nie ma się co nimi przejmować, trzeba je zwalczać ogniem i żelazem. Jak kto może. Żadnej modernizacji nie będzie.
„Nasi” zaś głoszą powrót do tradycji, do zdrowych i istotnych dla narodu inicjatyw edukacyjnych i kulturalnych, na przykład do KEN. To jest fetysz najważniejszy. Akcja rabunkowa niszcząca jedyną niezależną od władz świeckich i organizacji tajnych strukturę, nazywana jest w Polsce reformą edukacji. Jeśli nie zaczniemy mówić wprost co to było, do niczego nie dojdziemy. Będziemy się kręcić w kółko i będziemy rozgrywani przez innych. Gazowni zaś nic się nie stanie. Będzie prosperować i zarabiać na edukacji młodzieży.
Są jeszcze inne fetysze. II Rzeczpospolita choćby, do której ludzie mają różne uwagi, ale per saldo było dobrze i należało dalej iść w tym kierunku. Ja to jeszcze raz powtórzę – interwencjonizm państwowy, socjalizm po prostu i zniszczenie starej struktury własności ziemskiej, oraz oddanie kresów bolszewikom zaważyło na klęsce II RP. I żadne reformy, COPY i Gdynia tego zmienić nie mogły. To tak jak w japońskich filmach o samurajach. Stoi naprzeciwko siebie dwóch facetów z mieczami i nagle jeden mruga, a potem krzywo, mimowolnie, stawia stopę. I już wie, że przegrał. Nie ma się co sadzić i rzucać. Jest po nim. Do tego właśnie służy nauka historii, by analizować takie przypadki, a nie ekscytować się reformą edukacji za króla Stasia.
Kolejny fetysz to Odrodzenie i humanizm. To jest już obłęd wydestylowany, ale o tym będzie w nowej książce. Nie da się po prostu czytać opracowań na temat XVI wieku w Polsce nie zgrzytając zębami. Trzeba być wyjątkowo nieświadomym mechanizmów rządzących światem, by brać tę lekturę na spokojnie. Niestety wpisuje się w to Jarosław Marek Rymkiewicz, ze swoim „Samuelem Zborowskim”, który jest książką, co najmniej dziwną, jeśli nie wyjątkowo perfidną. Wolę jednak wierzyć, że poeta się pogubił i to co tam jest napisane to po prostu wynik jakichś nieporozumień.
Najogólniej rzecz ujmując obszar zwany edukacją i kulturą, jest tym obszarem, który wszyscy propagandyści, „nasi” i nie nasi chcieliby zawłaszczyć. Po pierwsze dlatego, że wierzą w moc tych wszystkich gadżetów, które leżą w tym składzie rupieci, a po drugie wierzą, że na ludzi to działa. Nie ma, na przykład, w Polsce książki, która nie wysławiałaby pod niebiosa postaci tak ponurej i podłej jak Jan Dantyszek. To jest patron polskiej dyplomacji i kolejny fetysz, którego nie ruszy nikt. Będą go opisywać i wysławiać, ponieważ trzeba koniecznie udowodnić światu, że wcale nie jesteśmy, panie dziejski, gorsi. I też mamy swoje standardy, nawet dyplomatyczne. I sroce spod ogona nie wypadliśmy.
Jest mi trochę głupio, że ja właśnie muszę pisać to po raz kolejny - „naszym” chodzi w istocie o to, by opowiedzieć o Polsce i jej kulturze bez ewangelii. Jeśli pojawia się w tych „naszych” opowieściach Kościół, to jest on zwykle albo cierpiący, albo błądzący. Nigdy triumfujący. I nie chodzi mi o to, że Kościół nie błądził, albo że nie cierpiał. Chodzi mi tylko o to, że nawet delikatne przestawienie akcentów w opowieści zmienia ją znacznie. „Nasi” zdają się tego nie dostrzegać. To jest wielce delikatna sprawa i niestety nie da jej się załatwić głodnymi kawałkami o wielokulturowości IRP, ani o meczecie w Kruszynianach. Nie da się też tego załatwić poprzez ojca Leona Knabita i papieskie kremówki. Tylko św. Stanisław może coś tu pomóc. I może jeszcze św. Jadwiga Andegaweńska. Innych nie widzę.
Będziemy więc nadal bawić się w budowanie historii, które nikogo do niczego nie przekonają, bo będą puste w środku, albo wręcz pożyczone od GW. Będziemy znowu przekonywać wszystkich dookoła za pomocą tych wszystkich fałszywych kwitów, że mamy prawo do życia i to w dodatku godnego. Bo za nami stoi kultura, sztuka i Komisja Edukacji Narodowej. I zapominamy przy tym, że innego życia poza godnym nie ma. A taka kokieteria z godnością ma naprawdę niewiele wspólnego.
Jadę dziś do Warszawy więc nie będę mógł komentować. Zapraszam oczywiście na stronę www.coryllus.pl Baśń się kończy, ale okazało się, że na strychu była jeszcze jedna paczka. Można zamawiać. Książki są także w sklepie FOTO MAG przy metrze Stokłosy i w księgarni Tarabuk przy Browarnej 6.
Inne tematy w dziale Polityka